Nie dalej jak w listopadzie ubiegłego roku, i w tej samej rubryce, publikowaliśmy tekst poświęcony „Powstaniu ’44” Normana Daviesa. Wówczas to Artur Mrozowski ze Znaku, odpowiedzialny za wypromowanie książki, na pytanie, czy jest sens w nagłaśnianiu takich samograjów odpowiedział: „(…) pracowałem nad tą książką wiele miesięcy. I przez większą część tego czasu drżałem o wynik mojej pracy. Wystarczy wspomnieć, że jeszcze na trzy tygodnie przed premierą wśród księgarzy dominował spokój i delikatny dystans. (…). Dopiero w ostatnich dniach lipca rozpoczęło się szaleństwo… A co by było, gdyby nie intensywne działania promocyjne? A co by było, gdyby nie takie same działania w przypadku »Pamięci i tożsamości« Jana Pawła II czy »Nowych przygód Mikołajka«? Dziś obie wydają się pewniakami, ale zanim się to stało potrzebna była ogromna praca wielu ludzi”. Do wymienionych tytułów dodać można także szóstego (ale i wcześniejsze) „Harry’ego Pottera”. Niby samograj, a jednak. Coś z niczego? Szaleństwo wokół „Księcia Półkrwi” rozpoczęło się na długo przed intensywnymi działaniami podjętymi przez Media Rodzina. Zainicjowała je premiera oryginalnego wydania powieści (16 lipca), która i u nas odbiła się echem. Asumpt po części dały protesty „potteromaniaków” rozżalonych faktem, że na tłumaczenie Andrzeja Polkowskiego muszą czekać ponad pół roku (do 28 stycznia). Nie wdając się w polemikę nad słusznością wysuwanych podejrzeń, nie trudno dojść do wniosku, że lamenty te były jak woda na młyn promocyjnej machiny wydawcy. Podobnie rzecz się miała z przekładem. 3 października poinformowano o ukończeniu pierwszego etapu (tak, tak!) pracy Andrzeja Polkowskiego. Na stronie internetowej wydawnictwa, w rubryce „Rozterki tłumacza”, przeczytać można było: „Ten tom jest naprawdę świetny, choć rzeczywiście może nie jest to lektura dla małych dzieci, bo krew się leje i trup pada gęsto, a najgorsze, że ginie… no, nie powiem kto, bo nie wszyscy znają treść i pewnie czekają na polskie wydanie”. Proszę, jak z niczego można zrobić news, który żyje w mediach przez następnych kilka, a nawet kilkanaście dni. Potem było już z górki. Konkursy translatorskie, wydarzenie, jakim się stał początek redagowania książki („maszynopis z przekładem, przesłany nam na płycie CD, trafia teraz w ręce redaktorów! Teraz za swoją ciężką pracę zabierają się właśnie oni […]. Mają przed sobą trudne i wymagające ogromnej koncentracji zadanie” – to również z witryny internetowej), a następnie dozowane publiczności szczegóły – cena detaliczna, projekt okładki, liczba stron, wreszcie fotoreportaż z Poznańskich Zakładów Graficznych, brzmienie tytułu. Dzieło wieńczyło przekazanie komunikatu o zakończeniu druku powieści (na łamach Biblioteki Analiz sami z ekscytacją donosiliśmy: „Nakład został już wydrukowany i z pewnością jest najpilniej strzeżoną książką w naszym kraju. Budynku Poznańskich Zakładów Graficznych całą dobę pilnuje sztab ochroniarzy. Za …