Poniedziałek, 20 października 2008
Rozmowa z Beatą Motyl – współwłaścicielką MTM Firma Beata Motyl i Marek Motyl
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru232


Kiedy zadzwoniłem na numer stacjonarny państwa firmy, odebrała pani.
Kiedy tu wszedłem, na froncie także panią zastałem. Przed chwilą obsłużyła pani
dostawcę i co chwilę odbiera telefon. Czy pani w firmie zajmuje się
wszystkim?

[śmiech] Tak to może wyglądać. Pracuje u nas jeszcze
pani Justyna, dzięki Bogu… Ale w niepełnym wymiarze, dlatego jej pan nie zastał.
Oprócz mnie jest mąż, stale zajęty w magazynie, i pan Marek, który mu
pomaga.

I w jakiej formie prawnej państwo działają?

Jako spółka cywilna.

Przeglądając spis współpracujących
z państwem wydawnictw, zaczyna się wątpić, że zna się rynek książki. Akot,
Cotkotu, Fu Kang, Purana, Sel, Tipi… To niektóre z nich.

Bo to
my znamy rynek. I wciąż po trochu poznajemy go dalej.

Jak
państwo znajdują takie firmy?

To one nas znajdują. Pukają do
różnych dystrybutorów, którzy twierdzą, że nie są zainteresowani współpracą,
odsyłając do kolejnych. I tu jest miejsce dla nas. My zainteresowani jesteśmy.
Stąd m.in. obecność na targach książki.

Daje się żyć z takich
„maluchów”, które publikują jedną książkę na kilka miesięcy?

Tak, z obrotu realizowanego na ich mnogości. Jeden z szefów pewnej firmy
dystrybucyjnej powiedział mi niedawno, że on w ogóle nie jest zainteresowany
tymi „maluchami”, bo za dużo przy nich pracy. A to podobno 20 proc. rynku
księgarskiego.

Jak w ogóle znaleźli się państwo na tym
rynku?

Oboje z mężem jesteśmy gdańszczanami. W branży od 1991
roku, kiedy podjęliśmy pracę w nieistniejącym już wydawnictwie Phantom Press. W
pewnym momencie prowadziliśmy jego biuro handlowe w Warszawie. Kiedy firma
padła, w 1994 roku, musieliśmy coś ze sobą zrobić. Z tej właśnie konieczności
powstała firma MTM, którą rynek ochrzcił „Motyle”. Wcześniej, w roku 1992, mąż
współzałożył wydawnictwo Alkazar, którego ambicją było wydawanie literatury
popularnonaukowej i fantastyki; wśród autorów pojawili się: Stephen W. Hawking,
Raymond Moody, Ursula Le Guin, Roger Zelazny, ale także Joanna Chmielewska –
jeden czy dwa tytuły. Udanie na rynek powróciło „Opisanie świata”…

A co pani robiła, kiedy mąż się zaangażował w
wydawnictwo?

Wciąż byłam w Phantom Press, który wtedy jeszcze
utrzymywał się na powierzchni. Po upadku zaś pracowałam w hurtowni Jama z
Gdańska, której też już nie ma, potem pomagałam mężowi w Alkazarze.
Zamierzaliśmy wrócić kiedyś do rodzinnego miasta, ale w Warszawie pojawiły się
nowe możliwości. Doszliśmy do wniosku, że przyjeżdżającym tutaj odbiorcom z
różnych części Polski, głównie hurtowniom, przydałoby się jedno miejsce, w
którym mogliby się zaopatrzyć we wszystkie książki zamiast jeździć od punktu do
punktu.

PEŁNA WERSJA TEKSTU W FORMIE ELEKTRONICZNEJ DOSTĘPNA BĘDZIE DLA ZAREJESTROWANYCH KLIENTÓW W CHWILI POJAWIENIA SIĘ KOLEJNEGO NUMERU

Autor: ROZMAWIAŁ KUBA FROŁOW