Pod koniec 2008 roku na rynku było dostępnych już ponad 1100 tytułów w formacie audio. Rok wcześniej było ich nieco ponad 400, dwa lata wcześniej – ok. 120. Rynek, przynajmniej patrząc na ofertę, rozwija się błyskawicznie. Powstają nowe wydawnictwa, nowe serie, nawet nowe sklepy specjalizujące się wyłącznie w audiobookach. Fascynujące jest śledzenie nowego rynku, zwłaszcza, że polscy wydawcy książek audio tylko w niewielkim stopniu korzystają z doświadczeń państw o znacznie dłuższych w tym zakresie tradycjach, przede wszystkim z doświadczeń angloamerykańskich i niemieckich. Bo i wieloletnie doświadczenia z rynków, na których ludzie od pięciu dekad słuchają nagranych książek, nie na wiele się dzisiaj przydają. Eksplozja audiobooków w Polsce nie nastąpiła bowiem w wyniku przeszczepionej z zagranicy mody, lecz jest przede wszystkim wynikiem zmian technologicznych, a szerzej – zmian w formie korzystania z kultury. Przez wiele lat wydawało się, że naturalnym „targetem” dla wydawców książek audio są kierowcy. Tak wskazywały zachodnie doświadczenia. Stojak z kasetami, zastąpiony wraz ze zmianami w rejestracji dźwięku przez stojak z płytami CD, ustawiony obok map, atlasów i automatu z kondomami, był – przynajmniej w Stanach Zjednoczonych – głównym miejscem dla dystrybucji książek audio. I choć trudno w to uwierzyć, słuchając bogactwa językowego kierowców stojących w kolejkach na granicy polsko-ukraińskiej, wydania te w dużej mierze kupowane były przez kierowców TIR-ów. „Powieść na długa trasę” – tak reklamowano książki audio, a w kolekcjach pojawiały się głównie dzieła takich autorów jak: Clancy, Forsyth, Ludlum, King czy Grisham i innych mistrzów lekkiego pióra. Polscy wydawcy od początku szli jednak inną drogą, może dlatego, że są bardziej ambitni, może prawa do wydań audio Ludluma były za drogie, a może po prostu polski kierowca TIR-a różni się potrzebami uczestnictwa w kulturze od kolegi z USA i dlatego u nas na stojakach obok map i atlasów ustawione są filmy porno (jakkolwiek trudno sobie wyobrazić oglądanie i jednoczesne prowadzenie pojazdu). Polski wydawca książek audio od początku oferował dzieła trudniejsze, w dodatku czytane jeśli nie przez znanych aktorów, to przez najlepszych lektorów radiowych. Na rynek trafiały wielogodzinne edycje „Biesów” lub choćby całkiem krótkie „Kandyda”, incydentalnie też rodzynki z literatury popularnej (często drugiego rzutu jak np. Morris West), a wszystko to było źle dystrybuowane i zdecydowanie za drogie. Warto jednak przypomnieć firmy, które przecierały szlaki na rynku książek audio – pierwszym przegranym było PWN, drugim RTW (obecnie firma już z większym sukcesem działa jako Mozaika), a gros oferty stanowiły często amatorsko zrealizowane i dystrybuowane w wąskim gronie edycje Polskiego Związku Niewidomych. Technologia na każdą kieszeń Sytuację zmienił format MP3. Nagle wydanie …