Czwartek, 26 czerwca 2014
Marek Nowakowski (2 marca 1935-16 maja 2014)
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru6/2014


16 maja w wieku 79 lat zmarł Marek
Nowakowski, znakomity pisarz,
mistrz krótkiej formy prozatorskiej,
piewca Warszawy. Autor tak świetnych
książek jak „Gdzie jest droga na Walne”,
„Książę Nocy”, „Raport o stanie wojennym”,
„Karnawał i post”, „Powidoki”.

Zadebiutował w 1957 roku zbiorem
opowiadań „Ten stary złodziej”. Odsłonił
w nim i książkach następnych, takich jak
„Benek Kwiaciarz”, świat peryferii, wcześniej
pozostający poza zainteresowaniami
peerelowskiej literatury. Na światło
dzienne wydobył to wszystko, co działo
się w zaułkach ulic mających złą sławę,
w kamienicach, w których na listach lokatorów
próżno było szukać przodowników
walki i pracy, ba, nie podobna było
nawet znaleźć takiej listy. A jego interesowali
złodzieje i paserzy, lumpy, w najlepszym
razie pracownicy szarej strefy, dorabiający
gdzieś u „prywaciarzy”, osobnicy
z mianem pasożytów społecznych, drobni
geszefciarze. Łączyło ich jedno: niechęć,
a często nienawiść i pogarda do systemu,
który miał nas uszczęśliwić, a przyniósł
same nieszczęścia.

W latach PRL niejednokrotnie występował
przeciw łamaniu praw człowieka
i cenzurze, podpisywał listy protestacyjne.
Publikował w paryskiej „Kulturze”
i w drugim obiegu, w latach 80. był więźniem
politycznym.

Pamiętam, że o sławny „Raport o stanie
wojennym” spierałem się z nim. Na swoje
usprawiedliwienie mam tylko to, że ów
„Raport…”, pisany na gorąco po tym, co generał
Jaruzelski zafundował Polsce 13 grudnia
1981 roku, powstał po – moim zdaniem
– najlepszych książkach Nowakowskiego
powstałych w dekadzie gierkowskiej. Po takich
opowiadaniach jak „Wesele raz jeszcze”,
„Pracusie”, „Zdarzenie w Miasteczku”,
„Gdzie jest droga na Walne”, „Hades”,
„Książę Nocy”. A jednak „Raport o stanie
wojennym”, im bardziej się od tamtego czasu
oddalamy, szlachetnieje, stając się nie tylko
wyjątkowo ważnym świadectwem, ale
i literackim majstersztykiem. Ileż takich
majstersztyków sprokurował ten niezwykły
rzemieślnik słowa…

W opowiadaniu „Mój Przyjaciel Pisarz”
z tomu „Portret artysty z czasu dojrzałości”
tak mówił o swoim dojrzewaniu pisarskim:
„Wiedziałem, że sztuka to nie żadna lekkość
i bajeczna kraina uniesień, ale ciężka
harówa, gdzie najważniejsza jest uczciwość
wobec siebie i mozolne przedzieranie się
przez gąszcz kłamliwych słów w poszukiwaniu
tego jednego jedynego, które przylega
do rzeczy jak skóra do ciała”.

Pod hasłem „Stół” w „Moim słowniku
PRL-u” Marka Nowakowskiego można
było przeczytać: „Dopiero pod koniec
PRL-u ustanowiony został okrągły stół
i obrady przy nim uważane są za kres dawnej
epoki i początek demokracji. Wkrótce
nazwaliśmy się III Rzeczpospolitą. Jeżeli
rzeczywiście nastąpił wtedy upadek totalitarnej
państwowości, to miał charakter
kontrolowany i nikt z rządzących nie został
przygnieciony w sposób ostateczny”.
W tym samym „Słowniku” znajdujemy interesujące
wyjaśnienie rzadko dziś używanego
słowa „plenum” (nawet SLD nie
stosuje tej formy obrad): „Plenum to musi
być od ruskiego brać w plen”.

Od początku zdecydowanie opowiedział
się za koniecznością przeprowadzenia powszechnej lustracji. Piętnował postkomunistów
i liberałów, sprzeciwiał się
okrągłostołowej taktyce obozu Solidarności.
Ponieważ brał pełną odpowiedzialność
za swoje słowa i czyny, domagał się
tego i od innych. Choć, z drugiej strony,
postawa Katona była mu z gruntu obca.

„Temat więzienny – pisał w »Fabule« –
dopadł mnie we wczesnych moich latach.
Odtąd nieustannie rozpamiętywałem tamte
doświadczenia. Nazywano tę wierność
obsesją, monotonią. Niech będzie. Myślę
jednak, że nade wszystko zafascynowała
mnie kondensacja życia ludzkiego zawarta
w sytuacji więzienej. Więzienie jest wszędzie.
Więzienie nawyków, ceremonii, obowiązków.
Więzienie środowiska. Nakazy
i zakazy. Ile młodzieńczych uniesień ulega
potem więziennej regulacji. Przechowałem
ten »temat« przez lata i oto siedzę
przy stole, patrzę w okno – mam przed sobą
ten od lat znajomy widok dachów po
przeciwnej stronie ulicy, czarne gawrony
siedzą na antenach. Tak siedząc i patrząc,
czuję się dożywotnio przypisany do czegoś, co chciałbym porzucić, od czego chciałbym
się uwolnić. Nie mogę. Tego muru nie
przeskoczę”.

Dosłownie w ostatnich dniach Iskry
wydały jego ostatnią książkę, „Dziennik
podróży w przeszłość”. Opisał w niej swoje
lata najwcześniejsze, okres, w którym
jego pisarstwo dopiero się zapowiadało.
Tym samym zatoczył koło, wracając do
punktu wyjścia.

W „Dzienniku…” wyliczał lektury,
które go kształtowały: „Grzebałem w starych
księgozbiorach, odkrywałem tomy
przygód Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego,
reportaży z Mongolii, krajów
Maghrebu, Afryki Równikowej, pamiętniki
syberyjskich zesłańców, żołnierzy
Napoleona, tomiki poezji legionowej,
bluźniercze wyznania ateistów, powieści
Dumasa, Stevensona, Marczyńskiego,
Romańskiego. Zdobyłem wówczas
na własność drogą wymiany za skórzaną
piłkę futbolową rocznik »Tygodnika
Ilustrowanego« z 1904 roku, oprawny
w płótno z brązowym grzbietem i tłoczonymi
literami złotego koloru. Lekturze
grubego, liczącego przeszło 1000
stron tomu oddawałem się wielokrotnie.
Czytałem po kolei i na wyrywki”. Dopiero
później przyszła kolej na Bunina,
Manna, Hemingwaya i, najważniejszego
chyba, Faulknera.

Fenomenem pisarstwa Marka Nowakowskiego
jest długowieczność jego
najwcześniejszych opowiadań. „Kwadratowego”,
„Tapetę”, „Trzyczwartaka”,
„Benka Kwiaciarza” przedrukowywali
wydawcy kolejnych zbiorów pisarza,
ukazujących się pół wieku po jego
świetnym debiucie. Ale też trzeba oddać
sprawiedliwość prozaikowi, wymieniając
wśród największych jego osiągnięć takie
opowiadania, jak „Jeden dzień w Europie”
i „Zakon Kawalerów Mazowieckich”
z lat osiemdziesiątych czy „Bożydar” z lat
dziewięćdziesiątych. A już w XXI wieku
wydał tak ważne książki jak „Nul”,
„Stygmatycy”, „Czarna i Mała” czy autobiograficzne
„Pióro”.

Był Marek Nowakowski „pojedynkiem”,
jak sam o sobie powiadał. Pisarzem
osobnym. Nie oglądającym się na
mody i trendy, przeciwnie, jak kiedyś zauważył
Jan Walc – staromodnym. Odnośnie
do formy pisarskiej, ale i do męskiej
elegancji, do wyboru lektur, do określenia
światopoglądu też.

Pierwszą książką napisaną przez Nowakowskiego
w III RP były „Strzały
w motelu George”, przyjęte bez entuzjazmu,
choć niebawem było już jasne, że autor
bezbłędnie wyczuł nastrój nadchodzących
czasów. Powstawała polska mafia,
rodziła się też polska klasa średnia, a temu
zjawisku poświęcił pisarz inną książkę,
w tych dniach wznowioną przez Wydawnictwo
Zysk i S-ka, „Homo polonicus”.
Równocześnie coraz głębiej zanurzał
się Nowakowski w przeszłości. To
wtedy powstał bardzo cenny cykl „Powidoków”,
obrazów Warszawy, której
już nie było. Współczesność stolicy pokazywał
w „Opowiadaniach ulicznych”,
jej dzień wczorajszy w „Powidokach”, na
podstawie których powstał zresztą dziewięcioodcinkowy
serial telewizyjny,
z Markiem w głównej roli warszawskiego
cicerone. W roli tej czuł się coraz lepiej.
„Miasto czyli świat” pisał, a to miasto
znał jak własną kieszeń. Nic dziwnego,
że pomagał w promocji Orkiestry Staśka
Wielanka czy „Szwagierkolaski”, choć nie
był specjalnym admiratorem Grzesiuka
ani „warsiawskiego” folkloru. Ale to była
jednak jakaś część jego świata, o którym
ani nie chciał, ani nie potrafił zapomnieć.
I dobrze się stało, że „Muniek” Staszczyk
zaśpiewał nad jego mogiłą. Tak jak źle się
stało, że zarówno władze państwowe jak,
niestety, część środowiska literackiego
ten pogrzeb zmarginalizowały, sprowadzając
go do rangi lokalnej. A przecież
umarł jeden z największych naszych pisarzy.
W moim życiu nie spotkam już nikogo
od niego ważniejszego.

Autor: Krzysztof Masłoń