Gdy w poprzednim felietonie snułem prognozy dotyczące naszego życia branżowego w zaczynającym się roku pańskim 2010, pomyliłem się dość zasadniczo w jednej kwestii. Otóż napisałem, że tzw. oddolne inicjatywy wydawców co do majowych targów książki pojawią się dopiero na wiosnę. Otóż ciągle mamy zimę, w dodatku – jak na efekt cieplarniany – zaskakująco mroźną, a tymczasem w targowym interesie ruch w najlepsze. Już wszyscy wiemy, że Murator podjął wyzwanie i zapragnął… zastąpić Ars Polonę w roli organizatora Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie. Gwoli ścisłości należałoby dodać, że dotychczasowe edycje tej imprezy niewiele miały wspólnego z jej szumnym szyldem: wszak ani to „Targi”, ani „Międzynarodowe” i w coraz mniejszym stopniu „Książki”, czego dowodem coraz liczniej pojawiające się na imprezie ciekawostki jak choćby wypchany łoś, wschodnie kadzidełka, tajlandzka biżuteria, nagrania ze świata ornitologii, dewocjonalia i co tam jeszcze. Przyznam, że inicjatywę Muratora przyjmuję z entuzjazmem umiarkowanym. Nie, nie! Nie ze względu na jakiś cień sympatii do Ars Polony, która jest dla mnie symbolem obciachu i zmarnowanych szans (a mogło być tak pięknie… Gdy przypominam sobie czasy Moniki Białeckiej w roli prezesa AP, to łza mi się kręci w oku). Mój umiarkowany entuzjazm wobec nowej inicjatywy wiąże się z tym, że… przestanę się zachwycać i zadziwiać pewnym fenomenem, jakim przez lata całe było bezkarne nabijanie w butelkę całej wydawniczej branży przez mało …