Z pana książki „Wygnańcy”, która osiągnęła znaczący sukces i spotkała się z dużym odzewem wyrażanym chociażby w wielu recenzjach, wynika inne spojrzenie na problem przymusowych migracji niż mieliśmy przez lata. Co się zmieniło w naszej świadomości, a co w świadomości badacza? Do naszej świadomości coraz bardziej przenika dramatyzm pierwszej połowy XX wieku, szczególnie we wschodniej części Europy, gdzie trudno spotkać rodzinę nie mającą przesiedleńców wśród swoich członków. Wśród badaczy jest to w zasadzie wiedza powszechna, niezależnie od ich narodowości. Dużo gorzej jest ze świadomością przeciętnego człowieka, zwłaszcza człowieka Zachodu, wliczając w to Niemcy. Oni naprawdę w znakomitej większości nie wiedzą, co tutaj się działo w roku 1939 i potem. Zimna wojna pozwoliła nawet Niemcom zapomnieć hekatombę, jaką tutaj urządzili. Potem dziwili się, dlaczego spadła na nich taka straszna kara w postaci wysiedlenia milionów. Przypomnienie tego wszystkiego, gwoli prawdy a nie kary, gwoli uzupełnienia wykoślawionej pamięci Europy, uważam za najbardziej znaczące zadanie dla europejskich intelektualistów. Trzeba powiedzieć, że na razie najwięcej na tym polu zrobili niemieccy historycy, tyle że ich książki ukazują się w małych nakładach i nie trafiają pod strzechy. Nie potrafię odpowiedzieć, czy dlatego, że są niewygodne, czy też dlatego, że brak wśród nich dobrze napisanych prac upowszechniających. Na polu popularyzacji o wiele więcej zrobili Norman Davies, Mark Mazower i zwłaszcza ostatnio Tymothy Snyder w „Skrwawionych ziemiach” czy Jonathan Littell w powieści „Łaskawe”. Nasze polskie osiągnięcia są na tym polu bardziej niż skromne. Z jednej strony brak nam odpowiednich środków i aktywnej polityki kulturalnej. Z drugiej nie ulega wątpliwości, że mamy wciąż kłopot w rozmowach z Zachodem, także z Niemcami. Zbyt skupiamy się na naszych własnych bólach. Zbyt rzadko dostrzegamy elementy wspólne, paneuropejskie, a nawet światowe, przez co trudno nas zrozumieć. Podobnie jak polska literatura piękna jesteśmy zbyt hermetyczni. Jak powinniśmy mówić: repatrianci, przesiedleńcy, uchodźcy, bieżeńcy, wypędzeni czy właśnie wygnańcy? Czym te terminy się różnią, jaka polityka się pod nimi kryje? Na pewno najszersze i najbardziej adekwatne określenie w zasadzie dla wszystkich wymienionych przez pana grup stanowią „uchodźcy”, zarazem termin najbardziej współczesny, najmniej upolityczniony i tym samym najbardziej neutralny. Dlatego znaleźli …