Jest w mieście Lublin pewien kabaret. Nazywa się „Ani mru-mru”. Może ktoś słyszał… Zabawni bywają panowie niekiedy, zaś na tle całego kabaretowego pospólstwa (Pietrzak, Kryszak czy PIaSecki) lśnią jaskrawym blaskiem względnie inteligentnego dowcipu. Kabaret ma w swoim repertuarze skecz „Chińska restauracja”, przez gawiedź zwany „Klient nasz pan” lub „Chińczyk”. Niekumatych przedstawicieli branży informuję, że rzecz dotyczy relacji klient – sprzedawca; w tym konkretnym przypadku: gość chińskiej knajpki – kelner (właściciel) tejże. Opowiadać scenki nie ma sensu, trzeba po prostu ją zobaczyć. Idea całości jest mniej więcej taka, że gastronomiczna księgarszczyzna (Chińczyk) ma głodnego klienta głęboko gdzieś, chociaż – chcąc na nim zarobić – udaje, że robi wszystko dla jego dobra. Stąd przewrotny tytuł skeczu, a całość okraszona odpowiedniego rodzaju humorem. Skecz ten przypomina mi jako żywo sytuację w naszej branży, gdzie werbalnie wojujący o lepsze jutro księgarze i wydawcy plotą androny o Narodzie, o Kulturze, o Instytucjach, o Europie…, a nie słychać w tym całym zgiełku tylko jednego podstawowego słowa – klient. Wygląda na to, że tego traktuje się jak automat, z którego (po odpowiednio mocnym kopniaku) wylatują pieniądze. Poniekąd to słuszna koncepcja. Szkoda tylko, że uparcie ukrywana. To taki swoisty rodzaj perfidnej obłudy. Powiedzieliby szczerze i otwarcie – nam klient zwisa zwiędłą nacią, chcemy tylko dobrze się zabezpieczyć, wygodnie ustawić i bezstresowo sprzedawać nasze drukowane cudeńka. Taką postawę byłbym w stanie przynajmniej zrozumieć, choć niekoniecznie od razu zaakceptować. Ale mielibyśmy (dobre i to) jasność sytuacji. Jeżeli naprawdę działalność wydawnicza miałaby służyć dobru Kultury i Społeczeństwa, to książki powinny być sprzedawane po kosztach własnych. Fakt, bywa, że są, ale raczej z powodu nieudolności handlowej, a nie ze względu na strategię ekonomiczną. Gdyby rzeczywiście chodziło o cele wyższe, to wydawcy i księgarze nie zarabialiby na tym złamanego grosza. Ale oni chcą zarobić (i bardzo dobrze, że chcą – po to zakłada się interes), choć nie powiedzą tego wprost. Może jednak najwyższy czas pogadać o prawdziwej kasie. Tak przynajmniej byłoby uczciwiej. Mogłoby się wydawać, że klient jest centralną postacią tego całego cyrku, że to wokół niego powinien kręcić się biznes. Producenci artykułów innych branż robią dosłownie wszystko, by zadowolić odbiorcę. Obniżki, promocje, kredyty, raty, gratisy…, i diabli wiedzą, co jeszcze. W naszej branży (poza kilkoma wyjątkami) trwa pełne Średniowiecze. Czy wyobrażacie sobie, żeby producent samochodów wypuszczał na rynek dany model auta bez przeprowadzenia szczegółowych badań marketingowych? Czy wyobrażacie sobie, żeby szef koncernu płytowego rzucił na rynek płytę CD tylko dlatego, że ta płyta mu się podoba? U nas zaś wydaje się mnóstwo literackich śmieci, które za chwilę lądują na „taniej książce”, bo nikt tego nawet nie chce wziąć do ręki. Bo nikt klienta nie raczył zapytać, czy wywali w błoto trzy dychy. W naszej …