Biblioteka Piotra Dobrołęckiego ma cechę zaczynu na ciasto: rozmnaża się przez pączkowanie. W poszukiwaniu coraz większego lokum redaktor naczelny „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” zamieszkał w końcu pod Warszawą. Raptem po czterech latach i ten dom został opanowany przez książki. Nie mają tylko dostępu do toalety, ale w poprzednich mieszkaniach też obowiązywał je taki zakaz. Trochę wbrew współczesnym trendom i modom. Na górnym poziomie są wszędzie tam, gdzie przebywają gospodarze: w gabinecie, pokoju gościnnym, sypialni, w korytarzu i na schodach. W dolnej części domu czują się swobodnie w każdym pomieszczeniu, zarówno w salonie, jadalni, holu, jak i pokoju gościnnym, a nawet mają swój magazynek wygospodarowany z garażu. Samochód stoi na zewnątrz. Piotr Dobrołęcki nazywa proces ich rozmnażania się darem bożym. Zaczęło się od tej jednej, pierwszej książki, która została uratowana po liczącej kilka tysięcy pozycji bibliotece dziadka. Baza Dziadek Piotra Dobrołęckiego – Franciszek George – był przed wojną w Warszawie dyrektorem firmy nasiennej Ulrich. Do Powstania Warszawskiego mieszkał wraz z rodziną w kamienicy przy ulicy Ceglanej (dziś Pereca). Miał wspaniałą bibliotekę składającą się z kilku tysięcy woluminów, którą co miesiąc uzupełniał księgarz. Właściciel pielęgnował ją, jak dziś ogrodnicy pielęgnują ogród. 1 sierpnia 1944 roku, na czas Powstania Warszawskiego, dziadkowie wyjechali ostatnią kolejką do Podkowy Leśnej. Dom na Ceglanej wraz z pięknym mieszkaniem państwa Georgów został zrównany z ziemią. – Zaraz po Powstaniu ojcu udało się dostać do Warszawy, na Ceglaną, aby sprawdzić, czy coś zostało po naszym majątku i mieszkaniu. Zastał tylko gruzy. Nie było domu, ani sejfu, ani biurka, w którym był ukryty klucz. Ocalała za to piwnica, a w niej w skrzyniach spakowana cała biblioteka dziadka, którą w żaden sposób nie można było się zająć. Ojciec nie miał takich możliwości i nie było mu w głowie ratowanie książek. Prawdopodobnie została wywieziona do Niemiec przez okupanta, bo potem nigdy więcej nie trafili na jej ślad. Na podwórku znalazł jedną książkę z ekslibrisem Franciszka Georga. Mam ją do dziś. To był zaczyn mojej biblioteki – mówi Dobrołęcki. Piotr Dobrołęcki przypomina, że profesor Tazbir dzielił książki na trzy rodzaje: do czytania (często do jednorazowego użytku), do użytkowania – te, których się stale używa, bo ciągle są potrzebne, i trzeci rodzaj to książki do niczego, czyli te, których trzeba się szybko pozbywać. Biblioteka Piotra Dobrołęckiego to w większości książki do używania. Mimo emerytalnego wieku jest aktywny zawodowo i jako księgarz, wydawca, i jako dziennikarz. Nieustannie pisze, a kiedy pisze, to potrzebuje innych książek, aby z nich czerpać wiedzę, bo są lepszym źródłem niż internet i nieustannie pobudzają umysł do myślenia. – Miałem dwóch dziadków: Franciszka Georga, który zmarł zaraz po wojnie, i drugiego – męża siostry babci Juliusza Kręglewskiego – opowiada Piotr Dobrołęcki. - Dziadkowie Kręglewscy z Poznania przytulili nas serdecznie i byli naszą najbliższą rodziną po śmierci dziadka z Warszawy. Juliusz Kręglewski był dyplomowanym zegarmistrzem i miał jedyną w Polsce hurtownię zegarmistrzowską, oraz – co najważniejsze – piękną i zasobną bibliotekę. Ale pech niszczycielski dopadł naszą rodzinę po raz drugi – tym razem w Poznaniu. Rosjanie spuścili bombę na kamienicę dziadka w 1945 roku i dom wraz z bogatą poznańską biblioteką …