Jak pamiętamy z dzieciństwa, w Australii ludzie chodzą do góry nogami. Przestrzegam jednak przed opinią, że książki czytają w podobny sposób. Zaskakujący kraj, Australia. Wielka wyspa, niemal 8 mln kmkw., a ludności tyle co na Tajwanie, ponad 23 mln. Tyle że Tajwan ma powierzchnię województwa mazowieckiego… „Terra Australis”, jak ją nazwał Ptolemeusz na swej mapie, została dla reszty świata odkryta stosunkowo późno i długo pozostawała krainą daleką, tajemniczą, kto wie czy prawdziwą. Można pokusić się o analogie z Dzikim Zachodem na kontynencie amerykańskim – trudny teren, niełatwa droga, brak kontaktu, niemożność weryfikacji. Musiało to pozostawić ślad w literaturze. Jej początki wiążą się z podróżnikami odkrywającymi nowe drogi do nowych lądów. Ich eksploracje przynosiły prócz doraźnych korzyści dla sponsorów – zwykle domu panującego w dalekim europejskim kraju – także mniej lub bardziej wiarygodne i dokładne opisy świeżo poznanego kontynentu. Różnie z tym bywało. Abel Janszoon Tasman, od którego nazwiska wzięła się „Tasmania”, z niezbyt jasnych powodów uznał w XVII wieku, że to wyspa zamieszkała przez wielkoludów. Nic dziwnego, że cztery stulecia później australijski prozaik i filmowiec Richard Flanagan mógł pisać w „Księdze ryb Williama Goulda”, że jej bohater, William Buelow Gould, „urodził się obdarzony pamięcią, której nie tłumaczyło ani doświadczenie, ani historia. Spędzał cały czas, starając się wymyślić coś, co nie istniało”… Innym autorom zależało jednak na wiernym przekazaniu obrazu nowego kontynentu, o czym świadczą opisy kapitana Cooka, poety Williama Wentwortha czy przyrodnika Charlesa Darwina. Skąd się wzięły te fantastyczne opowieści, jakimi czytelników w Europie raczyli przeróżni pisarze? Cóż, czytająca publiczność chciała relacji zbeletryzowanych, pełnych akcji, niespodzianek, zaskakujących konfrontacji – z przyrodą, dziką fauną, lokalną ludnością. Konfabulacja nikomu nie przeszkadzała, wystarczyło zresztą zobaczyć takie dziwolągi jak kangur, koala, diabeł tasmański, wombat, kolczatka, ryba piła, emu, żeby uwierzyć we wszystko. Jak przekonują znawcy tematu, ten specyficzny sposób portretowania kontynentu przetrwał aż do lat 60. minionego wieku. Australia pokazywana była jako kraj dzikiego romantyzmu. „Klimat jest ciężki, krajobraz niebezpieczny, ludzie straszni twardziele”, pisze o swej ojczyźnie współczesny autor David Whish- Wilson. Malcolm Bradbury mówi zaś o micie kraju rolniczego, pasterskiego, pełnego nie poddających się, walczących z losem ludzi, micie, który zdominował literaturę australijską i przekazywał nieco fałszywy obraz kraju – bo choćby ze względu na wspomniany ciężki klimat przeważająca część społeczeństwa mieszka w miastach, położonych głównie na wybrzeżu: Perth, Adelaide, Brisbane, Canberra, kulturalne centra Melbourne i Sydney, by wymienić najważniejsze i największe. Australia, Tasmania i Nowa Zelandia były miejscami zsyłki, wielkim obozem dla przestępców, portem docelowym emigrantów z biednych krajów Azji. To również wywierało wpływ na styl powstających relacji: dla jednych była to podróż do ziemi obiecanej, choć rzadko udana, dla innych – …