Poniedziałek, 27 października 2008
Esej
CzasopismoKwartalnik Wyspa
Tekst pochodzi z numeru5
Tydzień temu, w sobotę wieczorem miałem się stawić pod wyznaczonym adresem: Grochowska 301. Fabryka Perun. Nie wiem, co wytwarzająca, czy w ogóle jeszcze czynna. Było zimno. Za bramą majaczył kształt starego fabrycznego budynku. Wszystko jak wymarłe, tylko światełko paliło się na portierni. A tam kartka: „Białoszewski. Magazyn wyrobów gotowych. Szary budynek w lewo, na samą górę”. Wchodzę w półotwarte drzwi, jak od magazynu i znajduję się w ciasnej, bardzo wysokiej klatce schodowej. Żelazne schody, żelazne balustrady. Do nich na każdym piętrze przytroczone górskie rowery. Ukazuje się młody człowiek z dredami. Pytam: Białoszewski? Jeszcze wyżej! Kiszkowaty pokój, wysoki jak hala, z oknami na trzy strony — za nimi czarna kamionkowska noc, a tam ciepło, na parapetach palą się świece, nastawiona płyta z Mozartem. Jestem w mieszkaniu–pracowni Maćka i Beaty. On jest grafikiem, ona uczy angielskiego w przedszkolu. Urządzili tzw. warsztaty o Białoszewskim i na koniec tego pół–happeningu przywieźli uczestników do swojej pracowni, wynajmowanej od fabryki „Perun” w modnym, postindustrialnym otoczeniu. Wszystko to niby w ramach festiwalu „Niewinni czarodzieje — Tyrmand — Komeda — Polański”, ale Maćkowi i Beacie zależało specjalnie na Białoszewskim. Czytają go, mają wszystkie PIW–owskie tomy. Na koniec sobotniej imprezy, w kącie, gdzie ich sypialnia, urządzili coś w rodzaju sceny z parawanem. Zaaranżowali zbiorową deklamację jednego wiersza Mirona — każdy z uczestników wylosował jeden wers. Potem szedł Mozart, chór z „Idomenea”. Zrobiło się przyjemnie, świątecznie. Mieszkanie ożyło. Płakało niemowlę, grał Mozart. Po ciemku młodzi zaczęli tańczyć. Reflektorki kamer przejeżdżały im po twarzach, ramionach, a ja patrzyłem na to wszystko z boku i przez chwilę miałem wrażenie deja vu, jakbym przyglądał się nam samym sprzed trzydziestu lat, na placu Dąbrowskiego u Mirona. Wszystkie elementy uległy wymianie: kto inny, gdzie indziej i nawet ja już nie ten sam. A jednak odtwarza się pewien stan. Wtedy, przy Mironie, też nie działo się nic nadzwyczajnego. Tych, co chcieli z nim być, i z którymi on chciał być, Białoszewski wprowadzał w stan wyostrzonej uwagi. Podobnie dzieje się, gdy oglądamy coś razem z dzieckiem, albo z niewidomym, któremu trzeba tłumaczyć, co widać. Poeta, rzekomo tak osobny, był na tyle hojny, że zostawił swoim odbiorcom coś w rodzaju instrukcji patrzenia. Zapisał siebie razem z sytuacją, w jakiej się znajdował, uchwyconą w mocnych, działających na zmysły punktach, tak, że przyszły czytelnik jego dziennikowych próz — bo o nich przede wszystkim tu mowa — ma poczucie pełnego uczestnictwa, wchodzenia w rzeczywistość. Pisząc, Miron zagrał tę rzeczywistość przed nami. Odegrał ją sugestywnie,jak aktor, budując napięcie, podobne do tego, jakie mają kryminały. U Białoszewskiego nie ma zbrodni, ale jest podobny rodzaj ciekawości tego, co się wyłoni za chwilę — i to wszystko w zapisach łażenia po Chamowie, Grochowie, Porcie Praskim, Marszałkowskiej, Żoliborzu, Oborach, Inowrocławiu, Konstancinie, Nowym Jorku. Widzieć świat. Być w środku świata i w ukryciu zarazem. Takie są drobne przyjemności umysłów niezależnych, namiętnych, bezstronnych”. Bycie obserwatorem. „Obserwator to książę, który wszędzie zachowuje się incognito”. To nie Białoszewski. To Baudelaire. Jego definicja „flaneura”, szlifibruka. Bywalca bulwarów. Spowalniacza czasu. Czytającego miasto jak książkę, obserwującego je jak dzieło sztuki. „Przechadza się bez celu, a nicość i pustkę, jaką czuje wokół siebie i w sobie, wypełnia mnóstwem wrażeń”. Białoszewski w młodości stał się flaneurem nie z nudów, ale z ciasnoty mieszkaniowej. „Ulica staje się jego mieszkaniem — mówi o flaneurze Walter Benjamin — Mury są dla niego pulpitem, o który opiera swój notes”. To już czysty Białoszewski. Dopisywał zdania jeszcze na schodach wydawnictwa i zapisywał to, że zapisuje. Mówił: „a co, może nie jestem piewcą Marszałkowskiej?”. Zostawił partyturę przeżyć, oddanych w natchnieniu, ale z dystansem, ze świadomością formy. Taka też jest zabawna definicja literatury, czy w ogóle sztuki, którą Białoszewski podaje za Ludwikiem Heringiem: przeżycie plus dystans. Jak ci spadnie cegła na głowę, to jest przeżycie, ale jeszcze nie literatura. Dopiero, jak to opiszesz z pewnego dystansu… Nie da się przeżyciowych partytur Białoszewskiego przeżyć po raz drugi, za niego. Ale rzecz nie w tym, żeby chodzić czyimiś śladami, tylko towarzyszyć komuś, kto potrafi patrzeć i słuchać. Wejść w rytm. I jak w ćwiczeniu na spostrzegawczość: łączyć ze sobą osobne punkty rzeczywistości, żeby uzyskać nieoczekiwany obraz. Wyzwolić w sobie rodzaj skupienia, gotowość do uchwycenia form, jakie przybiera rzeczywistość. Jedną z tajemnic twórczości Białoszewskiego jest to, że funkcjonuje ona równocześnie na różnych poziomach, wysokim i niskim. U Mirona, jak w rzeczywistości, jedno nie istnieje bez drugiego. Dlatego zarówno erudycyjny egzegeta, jak zwykły, nie wprowadzony przechodzień mogą wejść z nim w komitywę, „na łóżku mu siedzieć”. W wywiadzie z roku 1959, Białoszewski na pytanie, po co robi teatr, odpowiada: „a bo ja wiem? Mam dopiero 37 lat. Gdy dorosnę, przestanę się bawić. Zawsze chciałem być dorosły. Wydawało mi się, że to tak strasznie przyjemnie rozmawiać na poważne tematy: a to, panie radco, wątroba mi, tego, nawala, albo hurumburum–urukuru–uhanehatrum…”. Partytury, które zostawił autor „Rozkurzu” są dwuznaczne. Z jednej strony wskazują na siebie, mówią: popatrzcie, to ja, Miron, byłem tu. Ale z drugiej strony wskazują na życie. Zachowują spojrzenie, choć patrzącego już nie ma. Jest to obraz świata podlegającego wymianie, znajdującego się w nieustannym ruchu, jak u Heraklita. Życie — wiecznie odtwarzający się teatr. Teatr — jest tu synonimem życia, które dałoby się powtórzyć, jak płytę, zamknąć w formie. Trzeba tylko umieć ją zobaczyć, przyłapać spektakl rzeczywistości na gorącym uczynku. Obnażyć ukryty w niej obrzęd. W latach 50. Białoszewski oglądał prostytutki ze swojego okna na Poznańskiej. „Tu jest loża, można by ją wynajmować!” — mówiła sąsiadka. Zmysł teatru nie jest niczym wyjątkowym. „Doceniłem starą Orczyńską, która wynosiła ławkę na korytarz, żeby patrzeć, komentować po swojemu. Jaka twórcza przy tych inteligentach (w domyśle: zagłębionych w gazety, nie rozglądających się na boki) taka baba”. „Tymczasem na ulicy Poznańskiej działy się różne ciekawe rzeczy… »Te panie (…) udawały przed milicją intelektualistki z książkami w torbie, a to turystki z plecakami, wołające: taxi!« Kłóciły się dwie na rogu Marszałkowskiej, a trzecia wołała za nimi: „Artystki z Variete!”. „Rzeczywistość to artystka”, która przed nami gra. To nie musi być świat zaludniony, może być pusty pejzaż, jak w wierszu „Zielony: więc jest”. I on „może mi zagrać/ najpiękniejszą część niepokoju”. Zwróćmy uwagę, że słowo „zagrać” jest użyte w podwójnym znaczeniu: zagrać jak muzyk i jak aktor. W tym wszystkim — fascynacja rzeczywistością, która wychodzi z siebie. Fascynacja liturgią kościelną, ale i pornografią rzeczywistości. Dwa charakterystyczne fragmenty, sąsiadujące ze sobą w „Szumach, zlepach, ciągach”. „Mignąć nago”. „…bo na Zachodzie to teraz jest modne, pokazać się nagle nago na ulicy, ale to trzeba tak szybko, i potem zniknąć, gdzieś wpaść do sklepu, w bramę, do samochodu i odjechać. Właściwie to trzeba mignąć, tak żeby ludzie niezupełnie się zorientowali i nie byli pewni. Pani widziała, czy mi się zdawało?”. Kiedy Białoszewski opisuje procesję na Boże Ciało, przypomina to notatnik reżysera. On zresztą procesje naprawdę reżyserował, była to jego ulubiona zabawa w dzieciństwie — za szafą w mieszkaniu na Chłodnej trzymał całe zbiory miniaturowych chorągwi kościelnych z glansowanego papieru. „Procesja musi wyjść zaraz (…) Kościół śpiewa i zaczyna cały ruszać się w sobie, a tu nie ma co nieść. Widzę, jak pani od bieli, w białym kostiumie, w białym dużym kapeluszu, z białą torebką leci do kąta, wyciąga wielki kufer, odkrywa wieko i — lilie, lilie — wszystkie sztuczne. Dziewczynki chwytają — lilia — lilia — lilia — lilia. Lilie uratowały sytuację. Już lecą, procesja wylewa się z kościoła na Nowolipki między Żydów, idzie do Nalewek. Biją dzwony, garbus wali w ogromny bęben, pogoda przewspaniała. Jest rok 1939”. Wypytuję uczestników sobotnich „warsztatów Białoszewskiego”, jak było. Po prostu, wsiedli w mikrobus i objeżdżali warszawskie miejsca Mirona. Wszędzie miały na nich czekać przygotowane niespodzianki, tak przynajmniej było powiedziane. Czasem nie było nic, ale i tak wydawało im się, że padające światło albo przechodzący człowiek coś znaczy, znalazł się tu specjalnie. Na podwórku Poznańskiej Beata trzepała dywan — jak Miron w latach stalinowskich, który zarabiał w ten sposób na obiad. Na placu Dąbrowskiego stanęli wszyscy pod wielkim drzewem na skwerku. Ta wyoglądana przez poetę z balkonu III piętra topola–sokora w wierszu „Drzewo wszystkiego” staje się drzewem kosmicznym, na którym „śpiewa ta sama pani/ z »Idomenea« Mozarta”. Odczytali wiersz, a potem poszli na górę, do mieszkania Mirona, gdzie czekał już na nich obecny właściciel historycznej siedziby Teatru Osobnego, pracownik Ministerstwa Rolnictwa, bratanek Leszka Solińskiego, niegdyś wielkiej miłości poety. Usiedli we wnęce po …
Wyświetlono 25% materiału - 1360 słów. Całość materiału zawiera 5440 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się