Wtorek, 11 marca 2014
Rozmowa z Katarzyną Grygą, autorką książki „Suka”
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru2/2014




Tytuł pani książki
jest prowokacją?

 Tytuł jest wieloznaczny. Po pierwsze bawi mnie, że w języku
polskim, a także po angielsku suka ma znaczenie pejoratywne, chociaż w języku
„stadnym” ma znaczenie bardzo pozytywne, bo suki alfa są bardzo opiekuńcze i
zaradne. Zachowania u samic i samców są tożsame, a ponieważ jestem „psiarą”,
więc sporo się o tym naczytałam. Zawsze interesowały mnie rozgrywki w stadzie
zwierząt, które nie tak bardzo różnią się od rozgrywek ludzkich, co najlepiej
widać jak patrzy się chociażby na polityków. Kiedyś były emitowane świetne
programy w telewizji BBC, gdzie przekładano instynkty stadne na zachowania
ludzkie. Okazuje się, że nie odeszliśmy daleko od zwierząt, a wręcz zachowujemy
się identycznie.

Czyli nie ma
prowokacji?

O Boże! Każdy autor, który wydaje książkę myśli o tym, aby
coś zamieszać – tak mi się przynajmniej wydaje. Chyba że piszę terapeutycznie
do szuflady, tylko dla siebie. Oczywiście po części jest to prowokacja, ale
zastanawiam się jak ją zdefiniować. Może prowokacja jako zmuszenie do myślenia,
sprowokowanie do debaty? W tym sensie na pewno jest to więc prowokacja!

Jest to pani pierwsza
książka…

Tak, „Suka” jest moim debiutem. Teraz piszę drugą książkę i
piszę ją bardzo podobnie jak pierwszą. Jak się zabieram do pisania, to nie
czekam, aż wena na mnie spłynie czy łaska niebieska, tylko wstaję rano, biorę
się do pisania i muszę mieć zarezerwowany czas na „wyłączenie” głowy. Musi to
być minimum sześć godzin, abym potrafiła wejść w mój świat równoległy. I na
prawdę piszę bardzo metodycznie. Od samego początku, jak tylko powstał zarys
tej książki, wiedziałam, jak się będzie nazywać główna bohaterka i jaki będzie
tytuł książki. Nie wiem jednak, czy jest to wymierzone „miarką marketingową”,
bo jak ostatnio przejrzałam w Empiku książki z gatunku „literatura erotyczna”,
jakie powstały właśnie z taką „miarką marketingową”, to pomyślałam, że gdybym
sama tak pisała, to wyszłoby z tego coś w stylu „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.

Pani książka pasuje
do tego gatunku?

Nie, w ogóle nie pasuje. Wprost przeciwnie! Aczkolwiek na
początku Empik tak nas zakwalifikował i nawet nie chciał nas z tego powodu
przyjąć do sprzedaży. Chociaż jak się pod tym względem kwalifikuje książki, to
pewnie spełniamy takie kryteria. Mówię „spełniamy”, bo myślę tu również o
wydawnictwie. Wracając do mojej bohaterki, to spore wrażenie na mnie zrobił
manifest feministyczny Jo Freeman  z 1968
roku zatytułowany  „The
Bitch
Manifesto”,
który polegał na zabawie słowem „bitch”, a semantyka mnie kręci i lubię zabawy
słowem. Sam manifest jest w dalszym ciągu bardzo aktualny. Po jego przeczytaniu
zaczęłam się zastanawiać nad słowem „bitch” i co po polsku może znaczyć „suka”.

Wtedy ma znaczenie
pejoratywne…

No
właśnie! Ale w języku „stadnym” nie jest pejoratywne, więc w związku z tym
stwierdziłam, że główna bohaterka ma określone cechy, które niekoniecznie
wpisują się w kobiecy stereotyp. Kobiety też są straszne, nie zawsze jesteśmy
ciepłe, miłe i marzymy tylko o gotowaniu zupy pomidorowej i przez trzysta stron
szukamy jakiegoś chłopa, bo to jest naturalne, że literatura kobieca polega na
szukaniu swojego chłopa. Moja „Suka” jest stuprocentowym zaprzeczeniem takiej
literatury kobiecej i dlatego nie mogła się inaczej nazywać.

Pisze pani ostrym
językiem, jakim jednak mówi się coraz częściej…

Specjalnie
się nie hamowałam. Słyszałam, że przed 1989 rokiem miałabym trudności z
wydaniem książki w takim kształcie.

Myślę, że i jeszcze kilka
lat później. Dzisiaj wydaje się, że poprawność polityczna polega na używaniu
wulgarnych słów…

Czyli odwrócenie konwencji! Ale pisałam tak jak czułam, a
mam trudności ze sznurowaniem się i ponoszę za to konsekwencje od najmłodszych
lat, od etapu karnego wydalenia z piaskownicy po próby wywalenia mnie z każdej
możliwej szkoły, gdzie byłam mistrzynią w uzyskiwaniu najniższych not z
zachowania. Dlatego nie wyobrażam sobie, aby można mnie było sznurować czy
kastrować, abym pisała w kagańcu czy w jakichkolwiek innych cuglach. Nie
mieszczę się w kanonie bardzo dużego uczesania i ugrzecznienia.

Na ile pani książka
jest więc autobiograficzna?

„Suka” to jednak literacka fikcja, ale chyba każdy autor
przetwarza rzeczywistość, jaka go otacza. Dlatego przemielam tę rzeczywistość,
a moja bohaterka jest posklejana z wielu osób, jak i wszystkie inne postaci z
książki. Nie ukrywam, że otaczający świat jest dla mnie wspaniała inspiracją.

Więc ile jest jednak
w tym autorki?

Jak ktoś mnie zna, to pewnie powie, że dużo.

Czy tak się jednak
chciała pani przedstawić czytelnikowi?

Nie chciałam się sama przedstawić czytelnikowi, a bardziej
mi zależało na przedstawieniu absurdów, które w wielu sytuacjach nas otaczają.
To było dla mnie priorytetem, sama jestem tutaj drugorzędna. Dodam jeszcze, że
moja bohaterka reprezentuje nurt feministyczny, ale słyszałam pytania, czy
takie kobiety w ogóle istnieją, bo niektórzy mężczyźni twierdzą, że nie ma.
Odpowiedziałam wtedy, że im bardzo serdecznie współczuję!

Czy w pani książce
jest obraz otoczenia, w jakim pani żyje i żyją pani rówieśnicy?

Każde tworzenie literatury jest swego rodzaju publicznym
zdejmowaniem majtek! Jeżeli ma być szczere! Więc jeżeli to moje pisanie ma być
szczere i prawdziwe, to musi być w jakimś stopniu obnażeniem się. Jak kończyłam
liceum plastyczne, to się zarzekałam, że nigdy nie chcę mieć do czynienia ze
sztuką, bo sztuka jest właśnie zdejmowaniem majtek, a w końcu to robię! Wydawca
zresztą zadawał mi wcześniej pytanie, czy jestem gotowa na reakcje, jakie
pojawią się po wydaniu książki. Po jej ukazaniu się dostałam bardzo dużo
e-maili, zaczynających się w tym, że „książka jest o mnie” czyli o piszących te
e-maile, że po pierwsze nie czuję się tak bardzo osamotniona w tym odczuciach, a
pod drugie – to jest właśnie obraz naszego świata.

Czy mamy bać się tych
ludzi?

Czy mamy się bać środowiska, które nas otacza, w którym się
poruszam? Raczej środowisko, które jest bardzo trudne, szczególnie dla ludzi
młodych… mam tu na myśli głównie obecny rynek pracy.

Więc mamy się o nich
bać?

Ważne jest uświadomienie sobie, gdzie jesteśmy. Czy tkwimy w
błocie, w trawie, po jakim gruncie się poruszamy? Gdy już wiemy, że poruszamy
się po środowisku bagnistym, to bierzemy czołgową gąsienicę i poruszamy się
milimetr po milimetrze. Chciałam nakreślić środowisko, jakie nas otacza, w dość
dobitny sposób, czasem humorystycznie-abstrakcyjny, bo zarówno ja, jak i wielu
moich znajomych, przeżyło wiele abstrakcyjnych sytuacji w pracy lub jej
szukając, a o tym nikt nie pisze. Z całym szacunkiem dla redaktorów o
dwadzieścia czy trzydzieści lat ode mnie starszych, którzy to jednak nie mają
poczucia obecnej rzeczywistości.

Pisze pani drugą
książkę…

Teraz chcę się skupić na kompleksach, jakie są w Unii
Europejskiej, kompleksach i zahamowaniach, które nie zawsze wynikają z
szerokości geograficznej. 

Z tą samą bohaterką?

Tym razem będzie kilka bohaterek, bo to ma być zupełnie nowa
rzecz. 

Autor: Piotr Dobrołęcki