Od kiedy pan – Niemiec – mieszka w Polsce na stałe? Od 1994 roku. Uwierzył pan w moc literatury polskiej? Był pan przekonany, że warto na nią postawić? Nie było to tak, że patrząc na świat z wysoka szukałem miejsca z najlepszą literaturą, by tam wylądować i coś dla tamtejszej literatury zrobić. A tego, co zrobiłem, nauczyłem się u Karla Dedeciusa w Deutsches Polen Institut w Darmstadt. Nadmienię, że z początku Dedecius nie był przekonany do mnie, chociażby dlatego, że nosiłem wówczas długie włosy… I to Instytut w Darmstadt wydelegował pana do Krakowa, by nauczyć Polaków promowania literatury? Za pieniądze Fundacji Roberta Boscha miałem przez trzy lata tworzyć program Stowarzyszenia Willa Decjusza. To była połowa lat 90., Krakowa nie odwiedzali jeszcze masowo turyści, a ci, którzy przyjeżdżali, dziwili się, że to takie europejskie miasto. Willa Decjusza to symboliczne miejsce nawiązujące do wielkiej tradycji polskiego renesansu, kiedy ludzie z Zachodu przybywali do Polski, bo znajdowali tutaj i tolerancję, i dobrobyt. Idealne miejsce na Europejską Akademię. Szkoda, że nasze bardzo rozległe plany związane z Willą zostały zrealizowane w niewielkim zakresie, nie spotkały się z adekwatnym do rangi sprawy – promocji Willi Decjusza, ale i Krakowa, i Polski – odzewem ze strony władz lokalnych, wojewódzkich, centralnych. Właśnie w Willi Decjusza zorganizował pan Zespół Literacki, którego działalność uwieńczył uznany za sukces udział Polski jako gościa honorowego targów frankfurckich. Chyba to się nam udało, bo do dziś otrzymuję zaproszenia, ostatnio z Finlandii, która wybiera się do Frankfurtu w tej samej roli i też tam chcą wiedzieć: jak to się robi? Pragną korzystać z naszych doświadczeń, podobnie jak Arabowie, dla których w Jordanii w tym roku miałem wykład o tym, jak skutecznie wejść w świat ze swoją literacką ofertą. Zainteresowania Zespołu Literackiego skupiły się niemal wyłącznie na młodej literaturze. Oczywiście, bo to jej potrzebuje rynek, na którym stale słyszy się to samo pytanie: co nowego? Ale proszę zwrócić uwagę, że do „wprowadzenia na rynek” tej młodej literatury przyczynili się znani i cenieni na tych rynkach już autorzy. Przykładowo tylko podaję tu nazwiska Tadeusza Różewicza, Adama Zagajewskiego, Hanny Krall lub Ryszarda Kapuścińskiego. Poza tym przypomnę, że działania promocyjne Zespołu Literackiego nie ograniczały się do wystąpienia we Frankfurcie. Już po targach przeprowadziliśmy ogromny program literacki w Nadrenii-Westfalii. Zgromadziłem wokół siebie młodych, zdolnych ludzi, często od razu po studiach, bez doświadczenia zawodowego, za to chętnych do uczenia się. I później, gdy powstał Instytut Adama Mickiewicza, dostałem propozycję zajmowania się w jego obrębie literaturą, na co przystałem, pod jednym wszak warunkiem, który zawsze stawiałem: że pozostaniemy w Krakowie. I dzięki temu dzisiaj Instytut Książki, po różnych perypetiach i uratowaniu się od grożącego w pewnym momencie rozwiązania, wciąż jest pod Wawelem. Ale filię w Warszawie ma. Zastanawiając się nad skutkami tamtej naszej ekspansji na Zachód, a ściśle rzecz biorąc – na niemieckojęzyczny obszar Europy, przypomniałem sobie lament, gdy Marcel Reich-Ranicki na stoisku polskim we Frankfurcie powiedział kilka krytycznych zdań o młodej …