Nawet dobrze zorientowany w literaturze ostatnich stu lat Polak miałby zapewne problemy z wymienieniem więcej niż kilku pisarzy afrykańskich. Nasze spojrzenie na książki wciąż jest ograniczone, ale wcale nie przypadkiem najsłynniejsze obecnie nazwiska mają bardzo silne związki z Nigerią. Po upadku PRL-u nieograniczony globalizm przynajmniej w teorii trafił również do Polski. Ogromne zmiany zaszły choćby na rodzimym rynku książki. Szalony czas lat dziewięćdziesiątych sprowadził do Polski setki tytułów wcześniej zakazanych lub zwyczajnie niedostępnych z powodu ograniczeń papieru i pieniędzy. Pośród setek nowych nazwisk w sklepach pojawili się w tamtym czasie również pisarze afrykańscy, ale nie było ich znowuż tak wielu. Jak przyznaje doktor habilitowany Janusz Krzywicki, w PRL-u paradoksalnie wydawano wcale niemało afrykańskiej literatury. A wszystko ze względu na ideę wspólnego szerzenia komunizmu, którego zwolennikami było wielu pisarzy: „Łącznie na język polski przetłumaczono ponad sto tytułów literatury afrykańskiej. Ale trzeba pamiętać, że wliczają się w to choćby biali mieszkańcy RPA. W czasach PRL-u publikowano więcej twórców z tzw. »czarnej Afryki«. Przede wszystkim ze względów ideologicznych. Z tego powodu przetłumaczono m.in. Cypriana Ekwensiego, Elechiego Amadi, kilka tekstów Achebe oraz dzieła mocno lewicującego Mongo Betiego z Kamerunu. Najmniej dzieł przetłumaczono z rejonu Afryki Środkowej. Nie przypominam sobie wielu takich przypadków. Zachodnia część kontynentu jest w naszym kraju lepiej znana” – podkreśla naukowiec. Gdy w latach dziewięćdziesiątych Polska weszła w okres szaleńczego kapitalizmu, wydawcy zamiast polityką zaczęli kierować się głównie kwestiami opłacalności. I jeżeli możemy mówić, że sięgali po literaturę afrykańską, to działo się tak przez wiele lat bardziej na zasadzie powtarzania zachodniej mody na poszczególnych pisarzy. To nagrody i sukcesy finansowe w USA i Wielkiej Brytanii stały się nowymi wyznacznikami polskiego spojrzenia na światową literaturę. Miało to swoje plusy. W XXI wieku zmieniło się nastawienie tamtych środowisk do Afryki i tamtejszych pisarzy. Posługujący się językiem angielskim pisarze z Karaibów, Jamajki czy krajów afrykańskich zaczęli być nagradzani, modni i popularni. Wcześniej to stereotypy na temat szeroko pojmowanej kultury afrykańskiej dyktowały dyskusję o tym kontynencie. I nie wynikało to nawet z wciąż powszechnego rasizmu. A przynajmniej nie tylko z niego. Jak wspomina Chinua Achebe w esejach zebranych w zbiorze „Edukacja dziecka pod brytyjskim nadzorem”, brak zrozumienia wobec Afrykańczyków wykazywał choćby James Baldwin, który uskarżał się na brak dziejowego powinowactwa z literacką wielkością. Wybitny amerykański pisarz był gotów przyznać większy honor szwajcarskiemu chłopu niż najbardziej nawet zasłużonemu Afrykańczykowi. To piętno historii wydaje się Achebe fałszywe. Jego zamiarem nie była zresztą wcale krytyka Baldwina. Chciał jedynie pokazać, że nie wystarczy myśleć o Afryce (ani nawet tam pojechać), by poznać i zrozumieć długą, skomplikowaną historię tego lądu. W tym przede wszystkim ograniczony, ale istniejący wpływ kolonializmu na tamtejszą kulturę. Post-kolonializm a sprawa polska Opowieść o niełatwej relacji między Afrykańczykami a kolonizatorami najlepiej pokazać na przykładzie najsłynniejszego pisarza z tego kontynentu w XX wieku, czyli Chinuy Achebe. Ten urodzony w 1930 roku mężczyzna swoim życiem reprezentował nie tylko krzywdy kolonializmu, ale i jego zasługi. Z jednej strony dostęp do angielskiej edukacji otworzył przed nim bramy szerokiego świata, z drugiej kolonialiści raczej nie ukrywali swojej pogardy dla Afrykańczyków i kierującego ich działaniami nadrzędnego celu, jakim było przerobienie całego kontynentu na swoją modłę. Achebe po raz pierwszy przelał własne uczucia na papier w powieści, która na świecie została zapamiętana jako „pierwsza afrykańska powieść”. Było to oczywiście określenie tyleż krzywdzące, co nieprawdziwe, ale Achebe we „Wszystko rozpada się” dokonał iście kopernikańskiego przewrotu. Zmienił perspektywę i pokazał przybycie kolonizatorów z perspektywy rodowitych mieszkańców Afryki. Dzisiaj może się nam to wydawać niczym specjalnym, ale w 1958 roku było czymś niemal niespotykanym. Doktor hab. Janusz Krzywicki wymienia zaledwie garstkę twórców, którzy prezentowali wówczas nowe spojrzenie na rolę czarnoskórych mieszkańców Afryki w literaturze: „Pierwszym ważnym pisarzem nigeryjskim był Cyprian Ekwensi, który debiutował w późnych latach czterdziestych utworami, które były bliskie literaturze jarmarcznej. Jego można uważać za prekursora, ale bardzo słabo powiązanego z kulturą Igbo, mimo że z tego plemienia się wywodził. Treść jego tekstów była bardziej powiązana z kulturą miejską. Jako drugi na arenę światową z zupełnie niezwykłymi tekstami pisanymi łamaną angielszczyzną wszedł Amos Tutuola. Był w znacznej mierze samoukiem, ale jego dwie pierwsze powieści „Smakosz wina palmowego” i „Moje życie w Puszczy Upiorów” zostały nawet przetłumaczone na polski. Obie nawiązują do przekazywanych ustnie opowieści ludowych Yorubów. A trzeci był Achebe”. Bohater „Wszystko rozpada się” to mężczyzna słynący ze swojej pracowitości, siły fizycznej i roli, jaką pełni w lokalnej społeczności. Okonkwo nie wypatruje wcale kolonialnego oświecenia, które rzekomo na kaganku swojej sprawy niosą europejskie narody. Kultura plemienia Igbo jest niezwykle bogata, rozwinięta i interesująca. A co najważniejsze – samowystarczalna. I taki też jest protagonista powieści. Wszystko zmienia się jednak wraz z przybyciem Europejczyków. Coraz większa liczba …