Poniedziałek, 20 kwietnia 2009
Rozmowa z Witoldem Bójskim – prezesem Wydawnictwa Rea
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru245
Aż dziw, że rozmowę z panem publikujemy na łamach Biblioteki Analiz tak późno. Chcąc nadrobić te zaległości, zapytamy na początek typowo, bo o początki pana działalności edytorskiej. Moja przygoda z wydawnictwami rozpoczęła się w 1963 roku. Pracowałem wówczas w Zakładzie Wydawnictw Centrali Rolniczej „Samopomoc Chłopska” – najpierw na etacie zecera, później redaktora technicznego. Z zawodu jestem poligrafem, ukończyłem pomaturalną szkołę poligraficzną u słynnych „braci Fijałkowskich” przy ul. Wiślanej w Warszawie. Jak już wspominałem, pracowałem jako zecer, linotypista, maszynista offsetowy. Oczywiście myślałem o kontynuacji kształcenia się w kierunku poligraficznym, ale w tamtych czasach nie było w Polsce wyższych studiów o takiej specjalizacji. Można było studiować na tym kierunku w Moskwie. Lub Lipsku, na terenie dawnego NRD. Pięcioletnie studia w Moskwie dawały pełne wykształcenie poligraficzne, a po obronie pracy – tytuł magistra. To przeważyło o wyborze. Pamiętam do dziś, że na dwustu kandydatów z Polski, którzy w marcu 1965 roku przystąpili do egzaminów, indeksy otrzymało tylko siedmiu. Muszę stwierdzić, że ówczesny poziom techniczny i wyposażenie zakładów poligraficznych w byłym Związku Radzieckim przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Jak wiadomo, Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego nie szczędziła pieniędzy ani na propagandę, ani też na wyszukaną kulturę edytorską. Ogromna rzesza mieszkańców ZSRR potrzebowała dużej ilości prasy, broszur i książek. To powodowało konieczność wprowadzania nowoczesnych technologii i maszyn, a do ich obsługi wysoko wykwalifikowanej kadry. Właśnie tam tworzono tzw. kombinaty poligraficzne, gdzie na jednej hali stało po sto i więcej maszyn drukujących nakłady książek nawet po 500 tys. egz. Proszę zauważyć, że w tym kraju, gdzie odległości pomiędzy stolicami poszczególnych republik wynosiły po kilka tysięcy kilometrów, w tym samym czasie musiały ukazywać się ważne informacje polityczne. Wymagało to zakupu najbardziej nowoczesnych technologii teletransmisji informacji do szybkiego składu i druku. W 1968 roku po raz pierwszy zaprezentowano tę technologię na wystawie poligraficznej w Moskwie – w Tokio była składana gazeta, a gotowe diapozytywy do druku offsetowego w ciągu kilku minut były odbierane właśnie na tej wystawie. Rząd radziecki zakupił i w bardzo krótkim czasie wdrożył tę technologię we wszystkich stolicach swoich republik. Pozwalało to na ukazywanie się w tym samym czasie – we wszystkich republikach – gazet takich jak „Prawda” czy „Izwiestia”. Tego typu osiągnięcia świadczyły o technologicznej przewadze nad pozostałymi partnerami socjalistycznymi. A jaka była jakość tych książek? Doskonała. Przy takich maszynach! Papier też nie był tak fatalny, jak się uważa. Albumy, które wymagały bardziej wyrafinowanej technologii, np. wspaniałe reprodukcje galerii malarstwa Sankt Petersburga czy Moskwy, drukowano głównie na zachodzie w kooperacji z drukarniami o korzeniach socjalistycznych, takich jak wydawnictwo Globus w Austrii. Większość była jednak wykonywana w Związku Radzieckim. Co się działo po pańskim powrocie ze studiów? Otrzymałem nakaz pracy w drukarni w Inowrocławiu. Muszę przyznać, że była to doskonała praktyka zawodowa dla młodego inżyniera. W miarę nowoczesny zakład poligraficzny, należący do ZWCR „Samopomoc Chłopska”, niezależny od wpływów zarówno ówczesnego Zjednoczenia Przemysłu Poligraficznego jak i RSW „Prasa Książka Ruch”. Posiadał świetną kadrę poligraficzną, której młode zaplecze stworzyło dwa działające obecnie na terenie Inowrocławia zakłady poligraficzne: Tadeusz Chęsy stworzył spółkę rodzinną Pozkal, a Maciej Rogalski, obecny współwłaściciel, wraz z nieżyjącym już ojcem, Norbertem Rogalskim, dali podwaliny pod nowoczesny zakład poligraficzny Druk Intro. Po czterech latach solidnych praktyk wróciłem do Warszawy. Gdzie trafił pan do… W znanej drukarni Dom Słowa Polskiego miałem objąć stanowisko dyrektora do spraw postępu technicznego, ale podobno ówczesny dyrektor Zjednoczenia Przemysłu Poligraficznego, absolwent Szkoły Inżynierskiej w Lipsku, w ostatniej chwili nie wyraził na to zgody. Trzeba otwarcie powiedzieć, że ówczesne kierownictwo ZPP nie darzyło sympatią absolwentów uczelni moskiewskiej. Wtedy po raz pierwszy zostałem bez pracy. W krótkim czasie znalazłem ją w Centrali Handlu Zagranicznego Ars Polona, gdzie objąłem stanowisko szefa działu usług poligraficznych. Poligraficznych? Może to się wydaje nieprawdopodobne, ale już w tamtych czasach drukowaliśmy bardzo dużo książek dla wydawców z Niemiec, Anglii, Szwecji, Holandii, Francji i wielu innych. Dla Polski w tym czasie, w ramach wymiany handlowej, drukowaliśmy w Czechosłowacji, Bułgarii i NRD. Była to na pewno ciekawa praca, ale niezwiązana bezpośrednio z moimi zainteresowaniami. Przyznaję jednak, że kontakty nawiązane w tym czasie zaprocentowały w późniejszej karierze zawodowej. Po dwóch latach pracy w Ars Polonie zdecydowałem się na przejście do Polskiej Agencji Interpress, gdzie objąłem stanowisko zastępcy dyrektora do spraw produkcyjno- handlowych. Muszę przyznać, że na początku trochę się załamałem, bo program wydawniczy miał charakter czysto propagandowy. Jednak ten pseudokomunistyczny i agenturalny, jak potem twierdzono, Interpress zapoczątkował pewne zmiany. Mianowicie? Po zmianie kierownictwa doskonała kadra redaktorów i tłumaczy zaczęła opracowywać całkiem inne książki. Trzeba przypomnieć, że w tamtych czasach każda publikacja podlegała ocenzurowaniu. Należało więc znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla wydziału propagandy Komitetu Centralnego PZPR, żeby móc wydawać książki o takiej tematyce. W ten sposób powstał nowy program: „O Polsce, wszystko z Polski”. Dzięki temu Interpress opublikował m.in.: „W staropolskiej kuchni”, szereg albumów krajoznawczych, album „Skarby Jasnej Góry”, a także, czego już prawie nikt nie pamięta, album o pierwszej wizycie Ojca Świętego Jana Pawła II w Polsce pt. „Jan Paweł II. Papież z Polski”. Muszę przyznać, że czuję się współautorem tych skromnych sukcesów wydawniczych. A mimo to pana przygoda z Interpressem zakończyła się. W 1981 roku po ogłoszeniu konkursu na dyrektora-redaktora naczelnego Wydawnictwa Watra postanowiłem wziąć w nim udział. Konkurs …
Wyświetlono 25% materiału - 845 słów. Całość materiału zawiera 3380 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się