Wtorek, 29 stycznia 2019

W pokoju ludzie dobrej woli. Tak chyba mogę nazwać gości, którzy odwiedzili nas w drugi dzień świąt: znany aktor z żoną reżyserką i producentką radiową, graficzka i scenografka teatralna, pod rękę z mężem biznesmanem, kuratorka projektów muzycznych Zamku Królewskiego. Dzielimy się życzeniami, dojadamy śledzia, potem rzucamy się na dania główne, zwalniamy przy wetach. W tle muzyka okolicznościowa – rodzime kolędy na przemian z piosenkami świątecznymi zwanymi jako „christmasy”. Wsłuchujemy się w podniosłe, śpiewane z mocą, ale uładzone i pełne patosu wykonania zasłużonych zespołów, Mazowsza i Śląska, które od czasów niepamiętnych monopolizują świąteczne odsłuchania.

Pada pytanie: „Dlaczego nasze kolędy zostały tak zglajszachtowane?”. Przecież stare kantyczki i pastorałki miały często inny, żywy i skoczny rytm, można było niemal tańczyć do wtóru, gdy teraz  najbardziej znana góralska kolęda – „Oj maluśki, maluśki” – też śpiewana jest w tempie poloneza, jeśli nie marsza żałobnego. Nie doszliśmy do konsensusu – patos pomagał obronić publiczne wykonywanie „za komunisty” tych osadzonych w religii utworów, brzmiał jeden z argumentów. Nieprzekonujący, bo przedwojenne nagrania potwierdzają dominację tego „spolonezowanego” stylu. Przychyliliśmy się raczej
do opinii, że naród śpiewać nie umie, tekstów nie zna (nawet hymn kończy się na jednej zwrotce), melodie fałszuje, łatwiej mu zatem ciągnąć na modłę dziadów pod kościołem. Żeby dziadostwo odpędzić, odśpiewaliśmy pełnymi głosami – i z pełnym tekstem – kilka najbardziej popularnych kolęd. A co!

Niedawne spotkanie z piosenkami Mariana Hemara każe mi wrócić do tematu kolęd: pośród setek utworów jest „Pokój ludziom dobrej woli”, piękny prosty tekst napisany w 1964 roku, wykonywany, między innymi, przez Władę Majewską i Renatę Bogdańską-Andersową. Wykonywany oczywiście na deskach emigracyjnych teatrów. Nie słyszałem go nigdy w Trójce (jestem jej wytrwałym słuchaczem) czy w innych rozgłośniach. I gdyby dobrze poszukać, to pewnie z podobnie pomijanych utworów dałoby się bez trudu ułożyć program świąteczny. Bez „christmasów”, które sam bardzo lubię, ale trochę mi się już osłuchały i chętnie bym Rudolfowi ten jego czerwony nochal utarł. Parę płyt z autorskimi kolędami zdążyło się już ukazać: Zbigniewa Preisnera, Agi Zaryan, Wojciecha Młynarskiego, Grażyny Auguścik, Jacka Cygana, Czesława Mozila. Trójka chwali się na okrągło swoim karpiem, jakoś mi tych innych smaków zabrakło. A szkoda. Chciałbym powiedzieć, że trochę dobrej woli by się przydało, ale to chodzi o jednoznaczną decyzję: promujemy polskie utwory, i to już serio, bez otaczającej je gaduły w jakichś programach, pozostawienia im roli ilustracji. Michaela Bublé i ferajnę przenosimy do „nocnego pasma
przenoszenia”, powiedzmy od 2 nad ranem. A w świątecznym okresie niech w radiu pojawią się polskie utwory.

Autor: Grzegorz Sowula
Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 1/2019