Wtorek, 31 stycznia 2017

 

W serii wydawniczej “Historica” Wydawnictwa Dragon ukazała się pańska książka zatytułowana “Żołnierze spod znaku trupiej główki – encyklopedia śmiertelnej symboliki wojskowej”. Skąd wziął się ten dramatyczny temat?
Moje zainteresowania historią wojskowości, i to nie tylko polskiej, datują się od lat szkolnych, a wywodzą z tradycji rodzinnej, z przekazów o naszych protoplastach, którzy walczyli w powstaniach narodowych oraz w obu wojnach światowych. A wcześniej jeszcze, co muszę zaznaczyć, z opowieści o czasach, gdy istniał pluton Jaworskich w Pułku Szwoleżerów Gwardii.

Czy to ten fakt pojawił się w cyklu Mariana Brandysa o napoleońskich szwoleżerach?
Tak, w jego książce znajduje się informacja o tym plutonie. Nie zdawałem sobie sprawy, że są to bezpośredni moi przodkowie aż do czasu, gdy dostałem od stryja patent dla Tadeusza Jaworskiego wystawiony przez Napoleona III. Pochodzę z domu, w którym i babcie, i ciocie – zarówno ze strony ojca, jak i matki – często opowiadały o przodkach walczących w powstaniach styczniowym i śląskim, w pierwszej wojnie światowej, w wojnie z bolszewikami, w armii Hallera. I prawdopodobnie to zaszczepiło u młodej osoby zainteresowania, które nie przeminęły do tej pory…

Ale dlaczego w takim razie studiował pan politologię?
Właśnie dlatego poszedłem na politologię ze specjalizacją krajów Bliskiego Wschodu. Dzięki temu mogę łączyć moją wiedzę orientalisty i historyka. Często w moich artykułach, opracowaniach i referatach oraz w kilku książkach przewijają się właśnie motywy orientalne, przeplatające się elementy historii Wschodu z polską wojskowością. A te dwa wątki, jak się okazuje, bardzo często w niej się łączyły.

Czy stąd wywodzi się temat pańskiej książki?

W pewnym sensie, gdyż przez 11 lat skupiałem się nad opracowaniem, które nazwałem “Księgą żołnierzy nieznanych”. Mam nadzieję, że pozycja ta niedługo ukaże się na rynku – obecnie znajduje się już w fazie redakcyjnej. Traktuje o mało znanych albo wręcz nieznanych polskich formacjach walczących w kraju i zagranicą. Przez te lata, zbierając do niej materiały, zauważyłem, że wśród nich przewijają się często wątki dotyczące polskich oddziałów wojskowych, których charakterystycznym elementem był znak czaszki.

Czyli pracując na “Księgą…” i opisując niejednokrotnie zapewne dość osobliwe formacje, zaczął pan gromadzić materiał do kolejnej książki…
Tak. I już po kilku latach zaowocowało to pełnym oraz bardzo bogato ilustrowanym tekstem. Jednak po kilku próbach znalezienia wydawcy doszedłem do wniosku, że chyba będzie to praca, która swój żywot jak zaczęła, tak zakończy w mojej szufladzie. Dopiero, gdy spotkałem się z firmą MaDar sc, której współwłaściciele zainteresowali się tym tekstem, owocem naszej współpracy stała się wspomniana książka.

Trzeba przyznać, że temat ten jest bardzo nietypowy, ale zapewne ma pan już równie intrygujący pomysł na następną pozycję…
Mój pomysł jest nie tyle intrygujący, ile wynikający ze zdziwienia, że jedna z tak typowo polskich formacji jak ułani czy husaria nie doczekała się ani monografii, ani chociażby artykułu na jej temat. Mówię tu o książce, której nadałem tytuł “Kosynierzy. Polska broń narodowa”. I dzięki współpracy ze spółką MaDar mam nadzieję już wkrótce doprowadzić i tę pozycję do druku.

Mówiąc o kosynierach, należy wspomnieć nazwisko pułkownika Zbigniewa Załuskiego, autora głośnej niegdyś książki zatytułowanej “Siedem polskich grzechówgłównych”, której pierwsze wydanie ukazało się w 1962 roku. W jednym z rozdziałów autor rozwiewał negatywny mit o kosynierach, dowodząc, że w swoim czasie była to formacja o niezwykle skutecznej sile bojowej…

Sformowanie jednostki walczącej osadzonymi na sztorc kosami było pomysłem Tadeusza Kościuszki, choć właściwie należy powiedzieć, że architekta Piotra Eignera, który go Naczelnikowi podsunął i opracował broszurkę, gdzie wskazał taktykę walk prowadzonych kosami oraz ich przekuwania. Pisząc tę książkę, postawiłem nawet tezę, że bez kosynierów i ich jakże prostej broni wręcz nie mogłoby wybuchnąć żadne nasze powstanie narodowe. W ten sposób kosynierzy okazali wpływ na bieg naszej historii.

Od razu przed oczami pojawia się jeden ze sztandarowych czy wręcz mitologicznych polskich obrazów, jakim jest “Kucie kos” Artura Grottgera. Ale kosy przecież były w użyciu wojskowym jeszcze w 1939 roku…

Oczywiście! Właśnie o tym aspekcie traktuje jeden z rozdziałów mojej “Księgi…”, gdzie opisałem fakt użycia tej broni przez ochotniczy batalion kosynierów gdyńskich, zwanych oficjalnie Czerwonym Batalionem. Podobnie walczył ochotniczy oddział złożony z mieszkańców Trzemeszna, który z użyciem kos atakował niemieckie oddziały w 1939 roku.

Czy wśród interesujących pana tematów jest jeszcze jakiś równie intrygujący?
Muszę przyznać, że zainspirowany współpracą przy książce o znaku trupiej główki, podjąłem trud napisania kolejnej, o innym niezwykłym symbolu. Jej tematem będą oddziały wojskowe całego świata, w tym i polskie, które posługiwały się symbolem swastyki.

Czy książka ta będzie obejmować również oddziały hitlerowskie?

Opracowanie powstaje z zastrzeżeniem, że wyłączone z niej są formacje nazistowskie oraz ich alianci, czyli jednostki norweskie, francuskie czy łotewskie. Interesują mnie oddziały od starożytnej Grecji i Rzymu, które posługiwały się tym symbolem jako znakiem pułkowym. Dzięki tej książce chciałbym również nieco “odczarować” znak swastyki, do którego jeszcze niedawno sam nie czułem żadnej sympatii, a wręcz przeciwnie – jak każdy przeciętny czytelnik odczuwałem awersję. Okazuje się jednak, że posługiwały się nim wojska od najdawniejszych czasów, więc takie, które nie miały nic wspólnego z faszyzmem, z hitleryzmem. Do tego momentu w historii ludzkości był to znak powodzenia, szczęścia, sukcesu i zwycięstwa.

Jak rozumiem, będzie to książka o znaku swastyki w formacjach wojskowych, a nie o jego znaczeniu w życiu społecznym?

Tak, opracowanie dotyczyć będzie tylko tego aspektu. Gdyby chcieć ukazać znaczenie tego symbolu w kulturze czy obyczajach ludowych, to byłoby wielotomowe dzieło, gdyż chyba nie ma państwa, w którym kiedyś nie używano go, gdyż jest to znak wywodzący się z religii czy z obyczajowości ludowej (w Polsce to swarożyca czy też świaszczyca, gdzie trzonem tych nazw jest słowo “święty”).

Znak odwróconej swastyki można przecież zobaczyć w Tatrach na kamieniu upamiętniającym śmierć kompozytora Mieczysława Karłowicza, który zginał porwany przez lawinę 8 lutego 1909 roku…
Mówi się, że wykuta tam swastyka jest “odwrócona”, gdyż istnieją prawo- i lewoskrętne jej odmiany. Każda kultura nieco inaczej je interpretowała. Istnieje na przykład pogląd, że te prawoskrętne są “męskie”, symbolizujące zwycięstwo, a lewoskrętne to “żeńskie”, czyli odnoszące się do płodności. Oczywiście są też swastyki wieloramienne, takie jak polska świaszczyca czy ruski kołowrót, oraz trzyramienne, jak te na tarczach greckich hoplitów.

Jak ten znak przejawia się w polskiej tradycji ludowej?
Swastyka występowała powszechnie na Podhalu. Jeszcze niedawno pod okapami domów rzeźbiono jej symbol, a przed wojną pięć pułków Strzelców Podhalańskich miało odznaki w formie swastyki, i to każdy z nich inną. Niektóre są bardzo miłe oku Polaków, bo uformowane z czterech ciupag! Jedną z polskich formacji noszących ten symbol był też 1. Pułk Artylerii Górskiej.

Hitleryzm spowodował zatrzymanie dotychczasowego znaczenia tego symbolu…
Nie tylko zatrzymanie, gdyż po wojnie swastyka została obłożona infamią, a w wielu państwach wręcz zakazana, jak na przykład na sąsiedniej Litwie, gdzie wystrzegają się nawet podobieństw do niej w symbolice jednostek wojskowych. Ale już w Finlandii, gdzie został znak ten wprowadzony w 1918 roku, jest do dziś używany w lotnictwie.

Dotyka pan spraw niezwykle delikatnych, nie obawia się pan wrogich reakcji?

Nie, chociaż zgodzę się, że jest to temat, który wiele osób może uważać za kontrowersyjny. Nie sądzę jednak, aby podchodząc do niego w sposób naukowy i mając intencję popularyzacji wiedzy na temat jego symboliki oraz użytkowania, pisanie o tym mogłoby skutkować jakimkolwiek zarzutem o szerzenie nazizmu. To byłoby absurdalne! Tu jest podobnie jak w przypadku symbolu czaszki, gdzie większość osób uważa go jedynie za złowieszczy znak SS, a przecież odnotowane najwcześniejsze jego pojawienie się to 1176 rok w symbolice włoskich rycerzy podczas walk z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą. Znak ten był też używany przez wojska najeżdżające na Polskę w czasach “potopu”, gdy nad głowami żołnierzy powiewały czarne sztandary z białą czaszką.

Kiedy książka o symbolu swastyki będzie mogła znaleźć się na półkach księgarń?
Myślę, że jest szansa, aby stało się to pod koniec 2017 roku. Będzie najprawdopodobniej zbliżona graficznie do pozycji o symbolu trupiej główki, stając się jej jakby drugim tomem.

Czy pracuje pan też nad innymi tematami?
Gotowa do opracowania edytorskiego jest już książka traktująca o powstaniu listopadowym, gdy znajdziemy zainteresowane nią wydawnictwo, możemy szybko sfinalizować jej druk. Pragnę jednak zauważyć, że nie jest to klasycznie chronologiczne opracowanie, o czym świadczy jego podtytuł: “Nieznane fakty i wydarzenia”. Trudno jest znaleźć nowe karty historii szczegółowo opisywanych od 200 lat tych wydarzeń. Mam nadzieję, a nawet powiem nieskromnie, że mnie się to udało. Opisując nieznane wynalazki tamtych czasów, znalazłem na przykład projekt budowy łodzi podwodnej, stworzenia powstańczych sił powietrznych, czy też budowy i użycia drewnianych armat, w założeniu do jednokrotnego użycia, ale którymi czasami udawało się oddawać nawet 17 czy 18 wystrzałów.

Kontynuuje pan zatem upowszechnianie wiedzy na tematy mniej lub nawet całkowicie nieznane szerszemu gronu…
Zawsze interesowało mnie to, co nie jest odkryte. Od 35 lat należę do Klubu Militariów Polskich, gdzie ostatnio pełnię funkcję wiceprezesa oraz jestem redaktorem pisma “Militaria”. W pamięci wciąż mam słowa naszego prezesa sprzed 30 lat, porucznika Józefa Łukaszewicza, który apelował, aby w pracach naukowych sięgać do wątków nieznanych, aby odkrywać nowe fakty, rezygnując z kompilacji książek i powtarzania tych samych tematów. Takim są na przykład kwestie ostatniego oddziału huzarów polskich czy polskich oraz ukraińskich kozaków uczestniczących we wszystkich naszych narodowych zrywach.

Czy są jeszcze jakieś inne nieznane tematy, jakimi się pan zajmuje?
W opracowaniu redakcyjnym znajduje się jeszcze jedna moja książka, której nadałem tytuł “Curiosa Militaris”, opisująca rzadko wspominane rodzaje broni. Wywodząc się z kręgu ludzi szanujących historię kraju, jak i własnej rodziny pragnę podkreślić, że nie tylko pasjonuję się historią, ze szczególnym uwzględnieniem historii wojskowości, ale kocham tę dziedzinę wiedzy i to od ładnych paru dziesięcioleci. Doszedłem do tego, że nie wystarcza mi o niej jedynie mówić czy pisać, zapragnąłem historii wręcz dotknąć. I dlatego od pisania o niej przeszedłem również do jej uprzedmiotowienia, tworząc rekonstrukcje różnych elementów umundurowania oraz uzbrojenia. Wykonuję kopie dawnych czapek wojskowych, a to jedna z najrzadziej spotykanych rekonstrukcji! A co ważne, wszystkie później opisuję w swoich książkach. Kilka z nich można zobaczyć na zdjęciach w mojej najnowszej pozycji o żołnierzach spod znaku trupiej główki.

Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 1/2017