– Mówi się o tobie: polski artysta urodzony w Niemczech, o charakterystycznej kresce. – Zacznijmy od tego, skąd się wziąłem w Niemczech. Moja mama w 1945 roku postanowiła wyemigrować do Ameryki Południowej ze swoim bratem Edwardem, bardzo zdolnym grafikiem, i jego narzeczoną. Docelowo miała to być Wenezuela. Mama złożyła odpowiednie papiery, dołożyła do nich trochę papierów sfałszowanych przez wuja Edwarda. Bo wuj Edward zajmował się podczas okupacji, w podziemiu, fałszowaniem wszelkiego rodzaju dokumentów; kartki żywnościowe, kenkarty, przepustki. Genialnie sporządzał pieczątki. I to nie były bynajmniej pieczątki z ziemniaka, tylko pracowicie wycinane z twardej gumy prawdziwe pieczęcie. – Ale w tamtym okresie zostało mu to wybaczone, gdyż robił to w dobrym celu. – Tak, było to wybaczalne, ponieważ służyło dobremu celowi, a wujek nie fałszował pieniędzy i to mu się chwali. Na podstawie takich częściowo sfałszowanych dokumentów wylądowali w Niemczech, w amerykańskiej strefie okupacyjnej. To były okolice Frankfurtu nad Menem, małe miasteczko, o ile dobrze pamiętam Ludwigshafen. Tam mama poznała mojego tatę, który z kolei został wyzwolony z obozu koncentracyjnego przez wojska amerykańskie. Ojciec od 1940 roku do końca wojny spędził w obozach koncentracyjnych. I tu historia nabiera tempa. Poznali się, pokochali i pobrali. Ojciec był zatrudniony jako grafik, czyli pracował w swoim zawodzie. Ilustrował do rozmaitych czasopism i gazet w Niemczech. Wykonywał także rysunki, które sprzedawał, zawsze parę groszy za to dostał. Nie były to jakieś dzikie pieniądze, ale zawsze. No i któregoś dnia ojciec mówi: Bożenko, chętnie bym obejrzał film „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”, a matka mówi: „Ale przecież nie grają?!”. Ojciec na to: „Tutaj nie grają, ale grają w Paryżu”. Doszli do porozumienia i pojechali do Paryża, poszli do kina na „Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków”, a wieczorem była romantyczna kolacja i tej samej nocy zostałem poczęty! Czyli w moim poczęciu brał udział Walt Disney! Potem rodzice wrócili do Niemiec i mamę zaczęła zżerać nostalgia, więc doszli do kolejnego porozumienia, że wracają do kraju. I tak ja, jako roczny tobołek, zostałem przywieziony do Polski. I wylądowaliśmy w Krakowie, gdzie mama mieszkała przed wojną. W 1977 roku przeniosłem się do Warszawy. I teraz pora powiedzieć coś o kresce. Zacząłem rysować jak większość dzieci, jako trzylatek, i tak zostało mi to do dzisiaj. Potem rysunku uczyłem się od 1950 roku i uczę się do tej pory. – Czy podglądałeś tatę? – Nie podglądałem taty. W naszej rodzinie tata i mama potrafili rysować, czyli w zasadzie przejąłem geny talentu albo iskrę bożą, to zależy jak to sobie ustalimy. Mój tata, Piotr Paweł Lutczyn, był reżyserem filmów animowanych takich jak „Pyza na polskich drogach” czy „Koziołek Matołek”. Sięgając wstecz, dziadek, czyli ojciec mamy był malarzem i poetą, przesiadywał w kawiarni „Warszawianka” w Krakowie, gdzie szkicował klientów pijących kawę i pisał wiersze. Moja mama malowała ikony, portrety, pejzaże i śpiewała. Później nawet śpiewała w Piwnicy Pod Baranami i w Loch Camelot w Krakowie, a ja… rysowałem. No i rysowałem, rysowałem, rysowałem… Chodziłem do podstawówki, potem do liceum im. Sobieskiego. Później mamie się zachciało, żeby syn miał konkretną posadę, a nie był jakimś tam zwariowanym artystą, więc zdawałem do Akademii Górniczo- Hutniczej, na wydział Elektrotechniki Górniczo-Hutniczej. I się dostałem, a konkurencja była duża; siedmiu na jedno miejsce. Cały czas, jak podkreślam, rysowałem, rysowałem, rysowałem. W 1971 roku zadebiutowałem w dwutygodniku „ Student”. W roku 1973 zaczęła się współpraca z czasopismem satyrycznym „ Szpilki”. W 1974 roku dostałem pierwszą nagrodę – Srebrną Szpilkę – za debiutancki rysunek. A w 1975 roku zacząłem rysować pyzate dzieci, z którymi najczęściej mnie ludzie kojarzą. To była ilustracja do tekstu o małej czarownicy. Redaktor graficzny Marek Goebel, wówczas redaktor graficzny „Szpilek”, wybrał właśnie ten …