Gdyby dorobek pisarski Jerzego Narbutta ograniczyć do jednej – jedynej zresztą w jego, obejmującej dziewiętnaście książek, bibliografii – powieści: „Ostatnia twarz portretu”, i tak autor zasługiwałby na honorowe miejsce w dziejach współczesnej literatury polskiej. Powieść ta miała swój pierwodruk ponad dwadzieścia lat temu, ograniczony był jednak zasięg jej czytelników. „Ostatnia twarz portretu” ukazała się bowiem w drugim obiegu, nakładem Biblioteki Literackiej i Historycznej. Smutne, że tak długo trzeba było czekać na normalną edycję tej ważnej, znakomicie napisanej, arcypolskiej książki. Ale najważniejsze, że powieść Jerzego Narbutta jest dostępna. „Ostatnią twarz portretu” poprzedzają, użyte jako motto, słynne „Deszcze” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Poeta pisał: „Odejdą wszyscy ukochani,/ po jednym wszyscy – krzyże niosąc,/ a jeszcze innych deszcz oddali,/ a jeszcze inni w mroku zginą,/ staną za szkłem, co jak ze stali,/ i nie doznani miną, miną”. Jerzy Narbutt (ur. 1925) w losach swoich bohaterów przedstawił czas wyjątkowy: okres bezpośrednio poprzedzający wybuch wojny wraz z pacyfikacjami na Kresach, wrzesień 1939 roku, okupację z AK-owską konspiracją, rzezie na Wołyniu, powstanie warszawskie. Wprowadził do powieści postaci historyczne: prezydenta Mościckiego, ministra Becka, naczelnego wodza – Edwarda Rydza-Śmigłego. Ich dialogi należą do najświetniejszych fragmentów „Ostatniej twarzy portretu”. Jak mocno brzmią słowa uchodzącego z kraju prezydenta Rzeczypospolitej: „Wiedzieliśmy dobrze o tym, o czym nie lubią słuchać polscy komuniści, że gestapo podaje ręce oprawcom Stalina z NKWD, a komunizm w najlepsze współdziała z faszyzmem, oba złączone nienawiścią do demokracji”. Swoją skromną, ledwie 160-stronicową powieścią oddał autor sprawiedliwość tym, dla których Polska nie była żadnym „odzyskanym śmietnikiem”, ale największą wartością, najwyższym sensem życia i śmierci. Oddał sprawiedliwość Wojsku Polskiemu i Polsce Walczącej. Oddał też sprawiedliwość II Rzeczypospolitej. Nie ukrywał błędów w polityce narodowościowej prowadzonej przez ówczesne władze, ale też są swoistą pochwałą tej polityki słowa, jakie w warszawskim getcie wypowiada żydowski krawiec, któremu śni się przedwojenna Krochmalna z napisem na murze: „Precz z Żydami”. „Takie to były czasy – powiada Żyd. – Każdy mógł pisać, co chciał, głupio czy mądrze, ja też mogłem wziąć kredę, ja przecież miałem kredę, i mogłem pod spodem napisać PRECZ Z PRECZEM! I nikt by mi nic nie zrobił”. A przecież poza tą arcydzielną powieścią napisał kilka zbiorów znakomitych opowiadań, parę tomów wierszy, wreszcie mnóstwo artykułów i esejów, sukcesywnie wydawanych ostatnimi laty przez Wydawnictwo „Unia” Jerzego Skwary. Nie można powiedzieć, by ta twórczość pozostała całkowicie bez echa – w zeszłym roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył Jerzego Narbutta Komandorią Orderu Odrodzenia Polski. Ale poza, powiedziałbym, wtajemniczonymi, wciąż mało kto słyszał o tym pisarzu przez Waldemara Łysiaka nazwanym największym żyjącym myślicielem polskim, a przez Jerzego Biernackiego „Wielkim Zamilczanym”. Cudza gra pozorów Przy czym, o dziwo, wymazywaniem twórczości Jerzego Narbutta z kart literatury polskiej nie zajmowali się wcale komuniści. A przynajmniej nie wyłącznie oni. Owszem, po podpisaniu przez pisarza w 1975 roku „Listu 59”, wyrażającego protest przeciwko projektowanym zmianom w Konstytucji PRL, objęty został zakazem druku. Ale publikował wtedy na łamach dopiero co powstałej prasy drugoobiegowej, w „Zapisie”, „Spotkaniach” i „Opinii”. I nie kto inny, a jego potencjalny kolega z „Zapisu” – Wiktor Woroszylski o mało co nie uniemożliwił druk „Ostatniej twarzy portretu”. Druk podziemny, bo tylko taki był wtedy możliwy. To prozatorskie arcydzieło dla twórcy pamiętnego tomu „Śmierci nie ma”, było „nadto patriotyczne”. Nie przypominam tego, by jątrzyć rany sprzed ćwierć wieku, ale by – biorąc pod uwagę skutki Wielkiego Zamazywania (copyright: Zdzisław Najder) – nie uczestniczyć, jak pisał Narbutt, „w cudzej grze pozorów”. W szkicu „Misje dobrej woli” opowiadał o tym, jak na zjeździe Związku Literatów Polskich zwrócił się do niego Zbigniew Herbert, by złożył podpis pod kandydaturą Woroszylskiego. Gdy zdziwiony Jerzy Narbutt przypomniał stalinowską przeszłość tamtego, Herbert powiedzieć miał z zapałem: "Panie Jerzy! No dajmy im ten odpust zupełny!… „ Nie byłem przekonany – pisał autor »Wyrzuconego na brzeg życia«. – Nie byliśmy upoważnieni przez naród do udzielania komukolwiek »odpustów zupełnych«. Działalność Woroszylskiego, jako trubadura sowietyzmu, była działaniem publicznym, a nigdzie dotąd Woroszylski nie złożył publicznego wyznania swej winy po zmianie …