Czy odczuwa pan bliższy związek z Józefem Conradem, czy raczej z Ryszardem Kapuścińskim? To bardzo ciekawe dla mnie pytanie, bo uważam się za moralistę, z której to przywary usiłuję się ciągle wykręcić. Nieskutecznie? Właściwie jest to dawkowane, jednak w reportażu bardzo łatwo o przegięcie pały. „Lord Jim” jest książką, która mnie prześladuje, więc rzeczywiście czasem czuję się mentalnie spokrewniony z Conradem. Ale Kapuściński jest odtrutką na Conrada. On, podobnie jak Hanna Krall, raczej dobrotliwie przygląda się ludzkiemu mrowisku, identyfikując się ze wszystkimi, w przeciwieństwie do Conrada, który nie z każdym się identyfikował. Jest jeszcze inny conradowski aspekt. Urodził się pan i wychował w Polsce, myśli pan dalej zapewne po polsku i mówi po polsku, ale tworzy w języku obcym. Jest kilka osób na świecie, które takimi conradowskimi drogami poszły. Czy w tym kontekście myślał pan, że podążył pan śladami Conrada? O Boże, płoną mi policzki. Conradowi zarzucano, że jego angielszczyzna jest zbyt perfekcjonistyczna, że używa zbyt wielu słów, że za często korzysta z językowego bogactwa. Myślę, że tak właśnie często czynią neofici. Ze mną też tak się zdarza, że często zgłasza się do mnie korekta i mówi, że nie ma takiego słowa, a ja odpowiadam, że jest – tylko poszukajcie dobrze. To jest właśnie taka próba zawłaszczenia języka. Jak piszę po szwedzku, to myślę też po szwedzku. Uważam, że język jest jakby samodzielnym wszechświatem, który narzuca nam percepcję. Gdybym sam próbował przełożyć swój tekst na polski, to wyszedłby zupełnie inny tekst i dlatego tego nie robię, bo wówczas zacząłbym raczej pisać tekst od nowa. Inne są metafory, inne są skojarzenia, polski jest na przykład językiem bardzo płciowym. Wszystko jest żeńskie, męskie lub nijakie. W szwedzkim tego nie mamy. Za to wszystko jest albo określone albo nieokreślone, co jakby w inny sposób ustawia widzenie. Przyznana w tym roku prestiżowa nagroda Szwedzkiej Akademii Noblowskiej, nie została jeszcze panu wręczona? Nagroda nie jest wręczana tylko ogłaszana na dorocznej uroczystości Akademii, na którą trzeba przyjść we fraku. Czytane są nazwiska szczęśliwców, którzy nie muszą nawet wcale wtedy się pojawić. Jednak tam pójdę, bo jest to dla mnie wielka satysfakcja. Są różne fundusze Akademii: dla młodych pisarzy, dla tłumaczy, a tu nagle zrobili specjalną nagrodę, która nie ma zresztą żadnej specjalnej nazwy. Bardzo się ucieszyłem. Jest to nobilitacja dla pana jako pisarza, bo nie tylko jako dziennikarza… Jest to nobilitacja gatunku, uznanie faktu, że reportaż też może być literaturą. W swojej książce „Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji” (Czarne), jak i w innych tekstach drukowanych w „Gazecie Wyborczej” burzy pan nasz dość wyidealizowany obraz Szwecji i Zachodu… W książce zebrane są reportaże powstałe w ciągu piętnastu lat, wszystkie poza jednym dotyczą Szwecji. Reporter pisze o …