Czwartek, 12 sierpnia 2010
Podróż do Włoch śladami pisarskich wspomnień- Temat numeru
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru8/2010


Kraina sztuki, słońca, kolorów, zapachów, winogron („symbolu upojnej wesołości”) i oliwki („symbolu pokoju”). Miejsce absolutnie magiczne. Pisarze wrażliwi na uroki Toskanii snują opowieści, a czytelnicy dają się uwieść egzotyce nieznanych miejsc. Postanowiłam skonfrontować wyobrażenie Toskanii, które powstało w mojej głowie dzięki książkom, a rzeczywistością i nasycić wzrok oraz obiektyw pięknymi krajobrazami i widokami. Mając w pamięci słowa Hermana Melville’a: „W pewnym sensie niemal wszystkie dzieła literackie to przewodniki”, zapakowałam do walizki te książki, które szczególnie rozbudziły moją wyobraźnię i ruszyłam w drogę. W podróży towarzyszyła mi myśl Frances Mayes „Ci, którzy podróżują z powodu przeczytanej książki, nie są zwykłymi turystami”. Pisarka miała na myśli oczywiście swoją własną autobiograficzną opowieść „Pod słońcem Toskanii”, którą wywołała lawinę, ba, trawiącą punkty sprzedaży książek gorączkę toskańskich powieści.

Jej ukochana Cortona przeżywa co roku międzynarodowe oblężenie. Dlatego ominęłam to miasteczko, ale muszę Frances Mayes przyznać jedno – to, co napisała w „Codzienności w Toskanii” jeszcze bardziej rozpaliło moją ciekawość i chęć pilnego wyjazdu: „Włochy to miejsce nieśmiertelnych rozkoszy. Czy jest inny kraj choćby w przybliżeniu podobny w ciągłym, oszałamiającym dążeniu do radości… Te jasne krajobrazy i wspaniała sztuka, i bogata historia, i przesmaczna kuchnia, i cudowna muzyka, i przemili ludzie… Tyle tego… A wszystko na półwyspie przeciętym wzdłuż górami, skupiającym tak wiele dialektów, świetnych kucharzy, renesans, górskie miasteczka, poruszające kino, ruiny, zamki, mozaiki, wille, kościelne dzwony, plaże”. Basta! – zawołałam, bo nie można zachować się obojętnie wobec takiej reklamy.

Pierro della Francesca
Wiernym towarzyszem mojej podróży w poszukiwaniu prawdziwej Toskanii był Zbigniew Herbert, a ściślej jego zbiór szkiców poświęconych kulturze i sztuce Francji i, co ważniejsze, Włoch czyli „Barbarzyńca w ogrodzie”. Przedstawiony przez niego obraz tego kraju wyrył mi się w pamięci. I słuszność miał Marek Zagańczyk pisząc w swojej książce „Droga do Sieny”, że „Barbarzyńca w ogrodzie” czytany we Włoszech odsłania przed czytelnikiem nieznane strony. Zbigniew Herbert wypowiada się w nim w sposób niezwykle wrażliwy i wnikliwy. Dla mnie był to też podręcznik obcowania i poznawania dzieł sztuki. Sam poeta, jak wyznał, zwiedzając muzea robił szkice, „coś w rodzaju notatek z lektury”. Jak te szkice i rysunki wyglądały, pokazuje przepiękny album „Apostoł w podróży służbowej. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta” opracowany przez Józefa Marię Ruszara. W publikacji zebrano fragmenty utworów i odnoszące się do nich teksty konfrontując je z reprodukcjami wielkich dzieł sztuki europejskiej bądź też z fotografiami architektury oraz właśnie szkicami wielkiego poety. Warto album obejrzeć przed wyprawą do Włoch i koniecznie trzeba do niego potem wracać.

Właśnie w tym albumie obejrzymy dzieła włoskiego artysty, którego Herbert „nie oddałby za żadnego innego”. To Pierro della Francesca – wspaniały malarz epoki włoskiego quattrocenta, przez stulecia niedoceniany, któremu poeta poświęcił jeden z dziesięciu esejów w „Barbarzyńcy w ogrodzie”. Dopiero w XX wieku dostrzeżono niepowtarzalne wartości dzieł tego artysty. Jego „Zmartwychwstanie” Aldous Huxley określił jako najlepszy obraz na świecie. O malarzu pisało wielu autorów, Wojciech Karpiński poświęcił mu interesujący szkic, a śladami malarza podróżowała m.in. Frances Mayes, dziwiąc się artystycznemu bogactwu toskańskich miasteczek.

Wiedziona ciekawością i oczywiście uwiedziona słowami Zbigniewa Herberta, podążam śladami Pierra della Franceski. Oczywiście, powinnam to napisać na początku – nie da się zrozumieć sztuki włoskiej bez przeczytania fundamentalnych „Obrazów Włoch” Pawła Muratowa, rosyjskiego historyka sztuki. To on otworzył mi oczy na świat malarstwa, architektury i krajobrazu włoskiego. Sposób, w jaki opisuje swe doświadczenia w obcowaniu ze sztuką, jak roztacza przed czytelnikami barwną panoramę rozwoju i sztuki na Półwyspie Apenińskim, jak plastycznie opowiada o miejscach oraz ich smakach i zapachach, z niczym nie da się przyrównać. Paweł Muratow cały kilkustronicowy rozdział zatytułował „Drogami Piera della Francesca”, a samego malarza określa mianem „nieodgadniony” i „surowy mistrz”. Oczywiście, jakżeby inaczej, zabrałam w drogę i dwa opasłe tomy Muratowa.

We florenckiej galerii Uffizi znajduje się dyptyk portretowy, który wyszedł spod ręki mistrza Piera: przedstawia profile Federico da Montefeltro, księcia Urbino, i jego żony Battisty Sforzy o przezroczystej cerze. W „Dzienniku toskańskim” Tessa Capponi-Borawska wyznaje, że to jej ulubione obrazy. Jeśli już jesteśmy przy tej autorce i jej bardzo osobistej książce opatrzonej starannie dobranym materiałem ilustracyjnym, to przyznam, że ta ostatnia jest jedną z moich ulubionych toskańskich lektur, dzięki której mogę wniknąć do świata, którego jako podróżnik nigdy nie poznam. Po odwiedzeniu serca Toskanii wierzę pisarce, że „tak jak we Florencji nie żyje się nigdzie na świecie”. Rozmyślam też wielokrotnie o jej słowach: „zastanawiam się nad tym naprawdę nadzwyczajnym bogactwem mojej rodzinnej ziemi, gdzie za każdym rogiem kryje się jakiś skarb”. Tak, to prawda, to magiczna kraina, w której zachwycić może nawet kołatka na drzwiach czy brukowe kamienie, jeśli zdamy sobie sprawę, od ilu już wieków stąpano po nich. A książka Tessy Capponi-Borawskiej, choć dziś trudno dostępna, warta jest polecenia. Autorka pisze tak sugestywnie, że ma się ochotę natychmiast zobaczyć to wszystko na własne oczy.

„Szewska podróż” do Arezzo

„Urodziłem się we Florencji, najwspanialszym z włoskich miast” – pisze zuchwale Vito Casetii we wstępie do książki „Moja Toskania”, pisanej na spółkę z Agatą Jakóbczak. Popularny dziennikarz telewizyjny nie ograniczył się jednak tylko do opisu tego pięknego miejsca, ale poświęcił uwagę także mniejszym i wartym odwiedzenia miasteczkom. Turystów spragnionych zabaw autorzy odsyłają na liczne festyny i lokalne uroczystości zachęcając, że tak będzie łatwiej zrozumieć ponad tysiącletnią tradycję tego wyjątkowego regionu, opowiadają o mało znanych atrakcjach i regionalnych potrawach. Żal mam tylko do autorów, że informacje praktyczne, takie jak o bazie noclegowej czy gastronomii, skierowali do czytelnika, wyposażonemu w podróży w zasobny portfel.

Nieocenioną pomocą dla wybierających się po raz pierwszy do Toskanii jest dwukrotnie już wznawiany przewodnik – jak podkreślono w podtytule – subiektywny Anny Marii Goławskiej i Grzegorza Lindenberga „Toskania, Umbria i okolice”. Autorzy, po uszy zakochani w tym regionie, udzielają cennych wskazówek co robić, żeby nie tylko zobaczyć Toskanię, ale też doświadczyć jej głębiej. Dzielą się własnymi doświadczeniami i wrażeniami. Ten swoisty pamiętnik z podróży czyta się jednym tchem.

A teraz znów wracamy do Piera della Francesca. Tym razem podróżuję krętą drogą wśród cyprysów, by odwiedzić niewielkie miasteczko Sansepolcro, miejsce narodzin malarza, bo jak słusznie zauważa Herbert parafrazując słowa Goethego „obrazy jako owoce światła należy oglądać pod słońcem ojczyzny artysty”. W Museo Civico znajduje się „Zmartwychwstanie” – obraz, który przedstawia zwycięskiego Chrystusa i uśpionych żołnierzy oraz poliptyk „Madonna Miłosierna”. O tych dziełach zmysłowo pisze również Herbert w „Barbarzyńcy w ogrodzie”, ale najwięcej uwagi pisarz poświęcił freskom w kościele San Francesco w Arezzo, w mieście narodzin Petrarki. „Kościół św. Franciszka jest ciemny i surowy – pisze Herbert. – Trzeba przejść przez całą ogromną sień mroku, aby dotrzeć do chóru i jednego z największych cudów malarstwa wszech czasów. Cykl 14 fresków, »Legenda Krzyża« malował Piero między rokiem 1452 a 1466, a zatem w okresie pełnej dojrzałości. (…) Postarajmy się (przedsięwzięcie beznadziejne) opisać fresk”. Opis tak jak i samo dzieło rzuca na kolana. Anna Maria Goławska słusznie zauważa, że tekst ten bije na głowę wszelkie bardziej czy mniej typowe przewodniki turystyczne. Z „Barbarzyńcą w ogrodzie” jak z bedekerem w ręku zachwycam się delikatnymi kolorami na freskach i czytam opowieść o osobach i wydarzeniach, które uwiecznił wielki malarz.

Z miastem Arezzo łączy się również książka Amerykanki Adriany Trigiani „W stylu Valentine”. Tytułowa Valentine i jej babcia udają się z Manhattanu w „szewską podróż” do Włoch, do Arezzo, skąd pochodzi rodzina, po materiały na buty. Obie chcą wskrzesić tradycję i wprowadzić staroświeckie rzemiosło w XXI wiek. Oto jak opisuje miasto bohaterka książki: „Arezzo to raj dla poetów. Barokowa architektura z wyszukanymi ozdobami stanowi cudowne źródło inspiracji. Dzisiaj wieczorem młodzi pisarze na rynku stukają w laptopy na schodach i przy stolikach pod portykiem dawnej rzymskiej łaźni, obecnie mieszczącej biura i sklepy. Panuje tu atmosfera wspólnoty, chętnie zostałabym jej członkiem”.

Szczęście ludu Florencji

„Przebiegłem szybko przez całe miasto, obejrzałem katedrę i baptysterium. Znów otwiera się przede mną nowy, nieznany świat, ale tu się nie zatrzymam. Pięknie są położone ogrody Boboli. Z miasta wyjechałem równie pośpiesznie, jak tu przybyłem” – tak widział Florencję – serce Toskanii Johann Wolfgang Goethe 23 października 1786 roku, o czym przeczytać można w „Podróży włoskiej”. Henryk Krzeczkowski w przypisach tłumaczy, że za czasów autora „Fausta” Florencja nie była zbyt popularna wśród podróżników, a to, że Goethe zwiedził miasto pobieżnie, zaciążyło na jego poglądzie na odrodzenie włoskie. Obecnie Florencja oszałamia swym bogactwem i sztuką. Kilka dni tu spędzonych nie wystarczy, żeby zobaczyć wszystko, co miasto ma do zaoferowania. A do tego trzeba jeszcze przetrzymać „nieznośne hordy” turystów, jak narzeka Tessa Caponi.

Interesująco na temat polityki i sztuki we Florencji pisze Wojciech Karpiński w „Pamięci Włoch”. W jednym ze swoich tekstów zauważa: „Na ulicach Florencji historia sztuki przemienia się w żywą materię. (…) Najbardziej uderza nie tyle pomieszanie, kolejne nawarstwienie (widać to przecież i w innych miastach Włoch), lecz oszołamiające, choć naturalne sąsiedztwo dzieł wielkich, światów intensywnych i domagających się”.

Powieść „Quattrocento” Susany Fortes przenosi czytelników do Florencji sprzed pięciu wieków. Akcja dotyczy spisku na najwyższym szczeblu przeciwko rodzinie Medyceuszy. „Zbrodnia obrazy majestatu została popełniona pod największą świętą kopułą całego chrześcijańskiego świata” – czyli w katedrze Santa Maria del Flore, najsłynniejszym architektonicznym symbolu Florencji. Pamiętajmy tylko, że książka skierowana jest przede wszystkim dla wielbicieli spiskowych teorii dziejów i tajnych stowarzyszeń.

„Tysiąc dni w Toskanii” Marleny de Blasi to książka ciepła, przepełniona krajobrazami, zapachami i smakami. Tak może pisać tylko ktoś po uszy zakochany, jeśli nie we Włochu to we Włoszech – pomyślałam po lekturze książki. Amerykanka pisze z perspektywy cudzoziemki, której udało się zasymilować z mieszkańcami. Razem ze swym Fernandem zostawili za sobą wszystko, rozpoczęli nowe życie i wyruszyli do Toskanii. Kiedy Marlena de Blasi odwiedziła nasz kraj, dała się poznać jako bardzo wrażliwa, pogodna, otwarta na świat i ludzi osoba. I w tym tkwi jej siła. Podczas swojej podróży pojechałam też do Orvieto, miasta położonego w innym regionie Włoch, w równie pięknej Umbrii. Podążając tropem książki „Tysiąc dni w Orvieto” odnalazłam kamienicę, o której pisze autorka, a nazwisko „Blasi” wciąż widnieje na domofonie. Tylko pisarki, którą poznałam w Warszawie nie udało mi się zastać. Kto wie, może uciekła z miasta przed turystami podróżującymi śladami jej książek. Bardzo często, mijając wystawy włoskich pośredników nieruchomości, przypominały mi się perypetie Marleny de Blasi czy Ferenca Máté, którzy tak bardzo musieli walczyć z legendarną włoską biurokracją o wymarzony kawałek ruiny.

Pierwszy uśmiech w Sienie

„Obok wielkich muzeów toskańskich, tych we Florencji i w Sienie, są i małe, które warto odwiedzić. Trzeba tylko zjechać ze szlaków uczęszczanych i udać się do miast mniej sławnych, skromniej obdarowanych, by tam doznać olśnień na długo pozostających w pamięci” – radzi w „Drodze do Sieny” Marek Zagańczyk. W jego książce możemy przeczytać o tym, jak podróżuje, tropiąc obrazy i poszukując widoków. W doskonały nastrój wprowadza mnie zawsze ten fragment jego książki: „Ale może najbliższy jest mi inny fragment notatek Camusa. Myślę o nim na wzgórzach pod Sieną, ciesząc się, że mimo deszczu i chłodu znów tu jestem, wśród pól i miast takich samych od wieków: »Miliony oczu podziwiały ten pejzaż, a jest on dla mnie jak pierwszy uśmiech świata«”.

Siena, plac miejski w kształcie muszli zwany Il Campo (podobno najpiękniejszy plac miejski na świecie), średniowieczne uliczki i ziemia barwy sjeny palonej zachwyciły Herberta, jak przypomniał w jednym z tekstów składających się na „Włoskie miniatury” Adam Szczuciński, ale też i Czesława Miłosza i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Albert Camus uległ również fascynacji Sieną, pisał tak w „Notatnikach”: „Kiedy będę stary, niech mi będzie dane znaleźć się po raz ostatni na tej drodze do Sieny, z niczym nie porównywalnej i umrzeć tam w rowie, i niech dookoła mnie będzie tylko dobroć nieznanych Włochów, których kocham”. A Paweł Muratow o Sienie pisał w „Obrazach Włoch” tak: „Wśród innych wspomnień o Włoszech przypomnienie Sieny pozostaje jednym z najjaśniejszych i najbliższych sercu. Z dala Włoch obraz tego najszlachetniejszego z miast toskańskich sprawia, że nasza myśl tęsknie zwraca się ku dawnym szczęśliwym podróżom”.

Bardzo ciekawy pomysł wykorzystała Anne Fortier, autorka książki „Julia”. Opowiedziała historię nieszczęśliwej miłości Romea i Julii, a właściwie Romea i Giulietty, bowiem główna bohaterka odkrywa tajemnicę, że tragiczni kochankowie żyli w Sienie w XIV wieku. W powieści sporo jest odwołań do historii, w tym do historii słynnego palio czyli emocjonującej gonitwy konnej, w której rywalizują dzielnice miasta. Akcja rozgrywa się równocześnie współcześnie i w średniowieczu. Świetnie opowiedziana, wciągająca historia, rozgrywająca się w dwóch różnych epokach.

W toskańskim San Casiano dei Bagni znalazła swoje miejsce na ziemi Marlena de Blasi… do czasu, gdy zakochała się w Orvieto. W Montalcino zaś znajduje się trzynastowieczny klasztor, który odzyskał swój blask, odkąd wprowadził się do niego Ferenc Máté, autor książki „Winnica w Toskanii”, z żoną Candace, malarką i synem Busterem. Węgierski pisarz ze swadą opisuje, jak odbudowywał zabytkową ruinę i zakładał pierwszą winnicę, o której marzył. Jego pisarstwo jest lekkie i skrzące humorem. Kiedy już mu się udało i wyprodukował pierwszą butelkę własnego wina, taka oto refleksja wpadła mu do głowy: „Wydaje mi się, że magia Toskanii nie polega jedynie na doznaniach zmysłowych: nie chodzi tylko o jedzenie i wino, o miasteczka leżące na wzgórzach czy też efektowność ciągle zmieniającego się oświetlenia. Być może magia Toskanii polega na czymś innym, na skarbie zapominanym – wewnętrznym spokoju ducha”.

Smaki, zapachy, receptury

We Włoszech, a zwłaszcza w Toskanii, panuje równowaga – ducha, umysłu i ciała. „Zdałem sobie sprawę, że z pewnością, kiedy jestem sam, zjadam pizzę nieopodal domu i nie wyruszam w odkrywcze podróże kulinarne, ale gdy tylko przyjeżdżam do innego kraju, to zanim zacznę odwiedzać muzea czy kościoły, robię dwie rzeczy: przede wszystkim chodzę po ulicach, kręcę się jak najdłuższej bez celu, żeby przyjrzeć się ludziom, wystawom, kolorystyce domów, wciągnąć do płuc zapachy, a potem staram się zjeść jakąś lokalną potrawę, bo gdybym tego nie zrobił, nie zrozumiałbym miejsca, w którym jestem, ani mentalności zamieszkujących je ludzi” – pisze Umberto Eco we wstępie do książki, może to zaskakujące, ale kucharskiej. Właśnie ukazała się wyśmienita publikacja „Sekrety włoskiej kuchni” autorstwa Eleny Kostioukovitch, która już od 20 lat mieszka we Włoszech. Na co dzień zajmuje się promocją kultury rosyjskiej na Zachodzie, tłumaczy też prozę włoskiego pisarza. Tom jest piękny (wysmakowane zdjęcia) i opasły, ale przecież i tematyka jest obszerna. Autorka opisała 19 regionów Włoch, przybliżając nie tylko lokalne potrawy, ale też obyczaje i kulturę. Są tu i rozdziały poświęcone pizzy, makaronom i diecie śródziemnomorskiej, a z drugiej strony szczęściu, Żydom, totalitaryzmowi i demokracji. Warto przeżyć z Eleną Kostioukovitch tę podróż.

A jaka jest kuchnia toskańska? „Odznacza się wiejską prostotą, ale jest zarazem arystokratycznie wymagająca, jeśli chodzi o jakość surowców i sposoby przyrządzania” – czytamy w „Sekretach włoskiej kuchni”. W Toskanii, nie ma rady, trzeba iść za głosem instynktu i zjechać czasem z wyznaczonej trasy, by zasiąść w restauracji, schowanej gdzieś w bocznej uliczce i posmakować doskonałego lokalnego jedzenia, w małym barze wypić filiżankę espresso i ochłodzić się jednym z setki chyba smaków niezrównanych gelato czy spenetrować piwniczkę, w której z pietyzmem od pokoleń tworzy się wino. Poczuć Toskanię oznacza poczuć jej smak. Niemal każda książka ukazująca się dzisiaj na polskim rynku o perypetiach bohaterów, którzy porzucili wszystko zdając się na los i szczęście by ułożyć sobie życie pod słońcem Toskanii, w mniejszym lub większym stopniu wzbogacona jest o przepisy. Tak jest w „Tysiącu dni w Toskanii” Marleny de Blasi, w której znajdziemy wiele receptur, wszak autorka jest znawczynią tajników gotowania, czy np. w „Codzienności w Toskanii” Frances Mayes, która stała się już znawczynią włoskiej kuchni i rozpływa się temat smaków potraw, racząc też czytelników przepisami. Niezrównana oczywiście w tej kwestii jest „Moja kuchnia pachnąca bazylią” Tessy Capponi-Borawskiej.

Włoski ogród Europy
Kraina renesansowych miast położona wśród winnic i cyprysów, pachnąca rozmarynem przyciąga jak magnes, szczególnie tych, którzy pragną zasmakowania życia. Frances Mayes czy Ferenc Máté spełnili swoje marzenia i osiedlili się w Toskanii. Marlena de Blasi w jednym z wywiadów przestrzega jednak przed pochopną decyzją o przeprowadzce na stałe: „Tak, możesz tu przyjechać, kupić dom. Ale razem z tobą przyjadą twoje problemy”. Podróżnik nastawia się na co innego – na kontakty z miejscowymi ludźmi i poznawanie od podszewki miejscowych realiów, na włóczenie się kamiennymi uliczkami i podziwianie architektury i obrazów, które wyszły spod pędzli najwybitniejszych twórców. A literacki podróżnik spojrzeć może z perspektywy czasu na Italię Muratowa czy Herberta i na dzisiejsze Włochy, zajrzeć do miejsc, które oni tak barwnie opisują, przy kieliszku wina pochłaniać i odczytywać na nowo ich słowa, refleksje, fascynacje. Może też dla przykładu, zejść z utartych ścieżek i skorzystać z recepty na zwiedzanie, którą serwuje Herbert: „Jeśli kogoś bogowie uchronili od wycieczek, jeśli ma za mało pieniędzy lub za dużo charakteru, aby wynająć się przewodnikom, pierwsze godziny w rasowym mieście należy poświęcić na łażenie według zasady prosto, potem trzecia w lewo, znów prosto i trzecia w prawo. Można też jak sierpem rzucił. Systemów jest wiele i wszystkie dobre”. Mnie ta wyprawa do krainy szczęśliwości skłoniła do przemyśleń i refleksji. Skonfrontowałam swoje marzenia z rzeczywistością. Wracam do Polski odmieniona włoskim widokiem. „Jeśli Włochy są ogrodem Europy to Toskania jest ogrodem Włoch” – przypomina mi się cytat z Carla Goldoniego przytoczony przez Vita Casettiego w „Mojej Toskanii”. I doskonale już rozumiem Goethego, który napisał: „Z Italii, tak bogatej w formy, zostałem odwołany do bezkształtnych Niemiec, pogodne niebo musiałem zamienić na posępne”. Ewa Tenderenda-Ożóg