Arjun Appadurai, pisząc Geografię strachu, wykorzystał dwie metafory oddające wzory modeli współczesnego społeczeństwa. Pierwsza z nich – metafora szkieletu – zakładała hierarchiczne trwanie grup i ich przedstawicieli, czytelne przebiegi zależności i władzy. Wszystko ma tu swój początek, określony przebieg i koniec, jest dość przewidywalne, znane, działa według ustalonych wcześniej reguł, przyczyny i skutku, nie ma tu miejsca na uskoki, panuje liniowość. Drugi wzór-metafora zakłada model komórkowy, który służy do wzbudzania w obywatelach strachu. Atomizuje społeczeństwo, przerywa więzi, pozostawia puste miejsca, w których pojawić mogą się mniejszości, nieoczekiwane pojedyncze byty, które rozbiją, zagrożą stałości dotychczasowego społecznego układu. Drugi model wiąże się oczywiście z przekroczeniem i pominięciem znanych nam systemów władzy, co więcej, niesie możliwości ich rozsadzenia, likwidacji. Tak pojęta komórkowość nie staje w sprzeczności z tytułem nowej powieści Tymoteusza Karpowicza Ości. Ale zanim napiszę o samym tytule i jego konotacjach, pochylić należy się nad samą historią. Na poziomie fabuły Ości potraktować można jako plotkę, swoisty donos albo po prostu powieść z kluczem. W trakcie lektury czytelnik z łatwością wyśledzi pierwowzory kilku głównych postaci. Zbieżności bohaterek i bohaterów z realnymi postaciami dzisiejszej literacko-intelektualnej Warszawy szybko jednak ustępują innej, ciekawszej lekturze, bo niby co może nam dać wiedza, że Ninel, Krzysztof czy Maja posiadają swoje rzeczywiste odbicia, swoje początki? Nic. Tropienie różnic i podobieństw między fikcją a realnością nie jest na tyle intrygujące, by utrzymać czytelnika przy prawie pięciuset stronach tekstu. Toteż Ości nie są obliczone tylko na warszawskiego, znającego kontekst personalny czytelnika, choć nie chciałbym w tym miejscu tej plotkarskiej warstwy dewaluować ani też przegapić wątków detektywistycznych (poszukiwań zaginionego Krzysztofa, które przeplatają retardacyjnie ujęte fragmenty, nie przymierzając, od połowy powieści do jej zakończenia), to najważniejsza wydaje mi się jednak lektura socjologiczna. Tekst bogato inkrustowany mottami oraz cytatami z innych powieści i esejów prowadzony jest w trzecioosobowej narracji, która ukazuje nie tyle spektrum dzisiejszej Warszawy, co jej konkretny wycinek, kilka osób, grupę mężczyzn i kobiet, których drogi najzwyczajniej w świecie się przecinają – w autobusie, w klubie, na spotkaniach w domach wspólnych znajomych. Para gejów, dwa małżeństwa wychowujące nastoletnich synów oraz pracownik banku i legendarna feministka. Ta konstelacja obejmuje relacje w parach i wielokątach, relacje seksualne, przyjacielskie, małżeńskie. Wszystkie powyższe trudno jest jednoznacznie uchwycić i opisać w dostępnym nam języku oraz formach kultury europejskiej. Stąd też pewnie dość wyraźna cecha języka narratora, który jednocześnie pozostając empatyczny, jest ironiczny i uważny, wyczulony na zastane …