Czwartek, 28 marca 2019

Gdy jako dziecko katowane przez obowiązek edukacyjny (moi leniwi rodzice nie sprawdzili, że w Polsce obowiązkowe jest zapewnienie dziecku edukacji, ale przepisy nie stypulują, że musi to czynić szkoła) odwalałem codzienne wędrówki do uczelni o poziomie podstawowym, w tekturowym tornistrze taszczyłem najsłynniejszy polski podręcznik, czyli „Elementarz” Mariana Falskiego ilustrowany przez Jerzego Karolaka. Edycja uczciwa (do dziś obecna jako reprint), przygotowana po śmierci Genialnego Językoznawcy, wciąż z pierwszomajowym transparentem, ale bez idiotyzmów z wcześniejszych wydań. Nauczyłem się z jej kart wielu rzeczy, między innymi zasad pisania nazw i tytułów. Nazwy własne – nazwy indywidualne, a zatem pisane wielkimi literami. Wyjątków nie brak, ale te poznawałem później, w praktyce. Tytuły – no, tu wątpliwości nie było: pierwsze słowo oczywiście z dużej litery, pozostałe małymi, jeśli nie było wśród nich właśnie nazw własnych. I tak to wyglądało wtedy – w księgarniach, w kioskach z gazetami, na opakowaniach i etykietach, nawet w propagandowych (!) hasłach.

Odwiedzałem w tych szkolnych czasach czytelnię Empiku, gdzie dostępne były prawomyślne gazety francuskie, włoskie, angielskie (niezapomniana „Morning Star”, dziennik brytyjskich komunistów). Nic w nich nie uderzało, tytulatura jak u nas. Wyróżniało się „Neues Deutschland”, ale w niemieckim wszystkie rzeczowniki pisane są z dużej litery, tak chce ich gramatyka. Gdy czasem wpadł mi w ręce jakiś angielski albo amerykański magazyn, z niejakim zadziwieniem przypatrywałem się tytułom, w których wszystkie słowa – prócz przyimków i spójników, choć i wyjątki się pojawiały – zaczynały się od wielkiej litery. Czyżby wszystkie były jednako ważne? Nie, to po prostu pewnego rodzaju fanaberia. Oczywiście można cofnąć się do początków drukowanych publikacji i zauważyć, że nagminnie tak pisano. Tyle że bez sztywnego trzymania się zasad – bo i pewnie ich nie było. Dzieła pana Szekspira wydane w 1623 roku (tzw. First Folio) mają tytuł złożony w całości wersalikami, zaś w podtytule przysłówek „according” pisany jest z małej litery. Trzecie Folio, znacznie późniejsze, bo z 1663 roku, ma w tytułach więcej dziwactw – małe litery na przemian z dużymi, kursywa nie zawsze uzasadniona. Co tłumaczyć można zasobem kaszt drukarskich – przecież wtedy wszystko składano ręcznie, z „ruchomych” czcionek. Zabrakło antykwy?To sięgamy po italik. Albo robimy tak, jak sobie Pan Drukarz wymyśli.

Dziś, niestety, robimy tak, jak Pan Redaktor albo Pan Projektant walnie bez chwili namysłu – ot, zobaczył amerykańską reklamę i łup, przeniósł to Wzorcowe Dzieło na nasz grunt, (p)omijając przyjęte zasady pisowni. „Gdybym nie wiedział, że głupota, pomyślałbym, że sabotaż”, śmiał się kiedyś Jan Pietrzak. A ja mam nadzieję, że ktoś wskaże naszemu Oberministrowi Prokuratorowi właśnie ten drugi aspekt – wytrwałego sabotażu dokonywanego przez nieuków i głupków na regułach polskiej ortografii. Ta zaraza bowiem roznosi się z biur reklamy, atakując bezkarnie wszystkich poprzez Durne Slogany, Idiotyczne Opakowania, Bezsensowne Nazwy, Bzdurne Anonse. Należy to ścigać i karać, jeśli zależy nam na czystości języka. Bo widząc tytuł „Pożegnanie z Bronią” możemy na próżno szukać powitania owej Broni w hemingwayowskiej fabule.

Autor: Grzegorz Sowula
Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2019