Pana książka wydaje się bardzo współczesna. Są w niej anarchiści, którzy trzymają w szachu miasto, dzisiaj nazwalibyśmy ich terrorystami. Podobna jak dziś jest rola prasy, choć obecnie powiedzielibyśmy – środków masowego przekazu, czy rola tajnej policji. Realia sprzed dziewięćdziesięciu lat, które pan opisuje, uderzają swoją aktualnością. Pisałem tę książkę z zamiarem przybliżenia czytelnikom przeszłości. A były to czasy kiedy – najkrócej mówiąc – należało się angażować. Wówczas, gdy ludzie wychodzili na ulicę, byli świadomi, że w każdej chwili mogą stracić życie. Dzięki temu widzieli wszystko jednak w zupełnie innym świetle. Żyjąc w państwach Zachodniej Europy, nawet nie wyobrażamy sobie, że ktoś może nagle podejść z pistoletem i nas zastrzelić. A wówczas, w tamtej epoce, w Barcelonie w latach 20-tych, było to na porządku dziennym, prawie codziennie wybuchały bomby i to określało ówczesne spojrzenie na świat. Polskiego czytelnika może zainteresować szczególnie kwestia anarchistów. Ten ruch w Polsce właściwie nie istniał. Hiszpania niewątpliwie należała do tych państw europejskich, w których anarchiści odegrali największą rolę. Może wynika to z cech naszego charakteru. W każdym razie to właśnie w Hiszpanii pojawili się pierwsi anarchiści zainspirowani Bakuninem, którego – zamiast Marksa – uznali za swojego guru. W Hiszpanii anarchizm rozwijał się zwłaszcza w dwóch okręgach: w Barcelonie – najbardziej wówczas uprzemysłowionym mieście Hiszpanii, i w Andaluzji – najbiedniejszej prowincji. Barcelona stała się pierwszym europejskim centrum anarchizmu. Ściągali do niej zwolennicy tego ruchu z całej Europy, działały w niej szkoły anarchistów i dokonywano wielu przestępstw na tle politycznym. Czy anarchiści mogą być utożsamiani z terrorystami? W książce staram się rozróżnić dwie bardzo istotne sprawy. Pierwsza to kultura anarchistów. Oceniam ja bardzo pozytywnie. Miała na celu edukację robotników, walkę o wolność obyczajową, seksualną, propagowanie ruchów nowej fali, z wolnomyślicielstwem, feminizmem, pacyfizmem i wegetarianizmem na czele. Mówiąc dzisiejszym językiem, była to kultura jakby przed-hipisowska, co mi osobiście wydaje się bardzo pozytywne. Ale jest i druga sprawa związana z anarchizmem i tę oceniam całkowicie negatywnie. To praktykowanie tak zwanej akcji bezpośredniej, czyli zabójstw na tle politycznym. Zwolennicy takich działań za najważniejszą uważali walkę przeciwko państwu, twierdząc, że jeżeli rząd ma prawo używać przemocy, to oni – także. Ludzie ci zamordowali wiele ważnych osobistości, wśród nich kilku premierów. Trudno znaleźć usprawiedliwienie dla takich działań, które prowadziły jedynie do narastania przemocy, a w konsekwencji do wybuchu wojny domowej. Stała się ona okazją do kolejnej fali przemocy i zamordowania podczas samosądów wielu niewinnych ludzi. W książce staram się wyraźnie rozgraniczyć te dwie sprawy. Kwestię kultury anarchistów od kwestii przemocy. W swojej powieści wiąże pan anarchizm z hiszpańską wojną domową. W Hiszpanii literatura dotycząca wojny domowej przeżywa prawdziwy renesans, rozpoczynając od książki Javiera Cercasa „Żołnierze spod Salaminy”. Wojna domowa w Hiszpanii to wydarzenie, o którym napisano w XX wieku chyba najwięcej książek. Wśród pisarzy zajmujących się tą tematyką możemy wyróżnić trzy pokolenia. Pierwszym jest pokolenie bohaterów: Hemingway, Malraux, José María Gironella, Max Aub, Arturo Barea, autorzy, którzy opublikowali swoje książki jeszcze w czasie wojny, albo tuż po, w latach 40. Drugim pokoleniem jest pokolenie dzieci ludzi, którzy brali udział w wojnie, publikują oni w latach 60. …