Czwartek, 26 czerwca 2014
Marcin Wroński z Nagrodą Wielkiego Kalibru
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru6/2014


Seryjni mordercy. Seryjni tropiciele
zbrodni, detektywi czy profilerzy.
Seryjni pisarze.

– Właśnie, dlaczego seryjni? Dlaczego
swoje książki układacie w serie z tymi samymi
bohaterami? – pytali jurorzy siedmiu
autorów nominowanych do Nagrody
Wielkiego Kalibru podczas Międzynarodowego
Festiwalu Kryminałów we
Wrocławiu, jedynego na świecie festiwalu,
podczas którego w przeddzień wydania
werdyktu/wyroku dochodzi do takiej
konfrontacji, a w tym wypadku należałoby
napisać „przesłuchania”. I to przy… czytelnikach.
Autorzy zbrodniczych powieści
(jakoś nikt w Polsce nie pisze kryminałów
bez trupów) mówili o przywiązaniu czytelników,
a nawet miłości do własnych bohaterów
czy miejsc i czasów, gdzie toczy
się akcja ich książek (np. dawny Lublin
w przypadku absolwenta KUL Marcina
Wrońskiego, czy starożytna Grecja u archeologa
Jakuba Szamałka). Nawiązywali
też do fenomenu kryminalnych seriali
telewizyjnych.

– A czy któryś z was pisze tylko dla
pieniędzy i czy to prawda, że pan Marcin
Wroński ma kontrakt na 10 książek
o komisarzu Maciejewskim? – zapytała
bez ogródek Janina Paradowska, przewodnicząca
jury. – Prawda – potwierdził
indagowany autor. – Ale przecież
już Pawlikowska-Jasnorzewska mówiła,
że nie dla pieniędzy piszą tylko grafomanii
– dodał, choć podobnie jak inni autorzy
i jedna autorka (Marta Guzowska,
w 2013 roku nagrodzona za debiutancki
kryminał „Ofiara Polikseny”) zdecydowanie
odciął się od słów „tylko”. Większość
autorów ma swoją pracę, najczęściej
związaną z pisaniem, a kryminały piszą
„po godzinach”.

Ale takich jak oni jest coraz więcej.
Nie wiadomo czy dzięki skandynawskim
mistrzom gatunku, czy z innych powodów,
polskie kryminały uwiodły czytelników
i zafascynowały piszących. Jak
przyznał Piotr Bratkowski w 2004 roku,
podczas pierwszego Międzynarodowego
Festiwalu Kryminałów, jurorzy mogli wybierać
spośród 9 książek kryminalnych,
które ukazały się wtedy w Polsce (wygrał
„Koniec świata w Breslau” Marka
Krajewskiego). W 2013 roku ukazało się
126 takich pozycji, z tego ponad 60 zgłoszono
do Nagrody Wielkiego Kalibru. Co
tu dużo kryć, sam festiwal zrobił bardzo
wiele dla popularyzacji gatunku, a nawet
„wychował” sobie zarówno czytelników
jak i autorów. W tym roku na kryminalne
warsztaty pisarskie zgłosiło się prawie
dwustu uczestników (wybrano dwudziestu),
a mistrzowie gatunku, laureaci Nagród
Wielkiego Kalibru z lat ubiegłych,
Mariusz Czubaj i Zygmunt Miłoszewski,
przeprowadzali lekcje o kryminałach we
wrocławskich… gimnazjach. Z Miłoszewskim,
autorem bestsellerów i wielkim
odkryciem ostatnich lat, jest jednak
kłopot. Podczas spotkania autorskiego
we Wrocławiu zapowiedział nie tylko jesienną
premierę kolejnej książki o prokuratorze
Teodorze Szackim (roboczy tytuł
„Gniew”), styczniową premierę ekranizacji „Ziarna prawdy” ale i… rozbrat z kryminałem.

– O przyczynach powiem pewnie za rok
na festiwalu – zapowiedział Miłoszewski,
wspomniał tylko, że nie zamierza budować
dobrobytu swojej rodziny na opowiadaniu
piórem mrocznych, pełnych okrucieństwa
i przemocy historii. Chętnie tłumaczony,
wydawany i dostrzeżony na całym świecie
autor „Uwikłanego” i „Bezcennego”,
ujawnił też, że po ukazaniu się w Stanach
Zjednoczonych „Ziarna prawdy” udzielił
amerykańskim dziennikarzom kilku wywiadów,
które się… nie ukazały. – Problem
był w tym, że nie chciałem potwierdzić
ich tezy o polskim antysemityzmie.
Teraz książka ukazuje się we Francji, więc
szykuję się do batalii z tamtymi mediami.
Nawet kupiłem kilka książek o niechlubnych
epizodach z historii Francji – mówił
Miłoszewski, przyznając, że zastanawia
się nad rolą i odpowiedzialnością pisarzy,
nawet specjalistów od literatury rozrywkowej,
w promocji wizerunku Polski
w świecie. – Przecież o życiu i problemach
społecznych Skandynawii świat dowiaduje
się przede wszystkim dzięki niezwykle
popularnym książkom autorów powieści
kryminalnych. Tak może być też z Polską
– tłumaczy Miłoszewski.

Autor dzwoni sześć razy

Za najlepszą książkę roku uznano „Pogrom
w przyszły wtorek”, piąty z serii
kryminałów retro, których bohaterem jest komisarz Zygmunt Maciejewski
(W.A.B.) Marcina Wrońskiego. Autora
cyklu powieści, których akcja rozgrywa
się w Lublinie, na ogół przedwojennym,
a tym razem, tużpowojennym, nominowano
do Nagrody Wielkiego Kalibru po
raz… szósty. Ale tym razem „recydywista”
rozbił bank, otrzymując również nagrodę
czytelników oraz żartobliwe wyróżnienie
pozostałych nominowanych.
– „Pogrom…” to dla mnie ważna książka.
Nigdy dotąd nie miałem tak emocjonalnego
stosunku do powieści, którą pisałem
– przyznał Marcin Wroński. Na
wykraczającą poza literaturę istotność
tej książki, jej tło społeczno-historyczno-
polityczne (akcja rozgrywa się w nowej
polskiej rzeczywistości, a komisarz
Maciejewski nie tylko zajmuje sie tropieniem
morderców, ale siedzi w więzieniu
i kontaktuje się z Urzędem Bezpieczeństwa
i rozpanoszonym w mieście
NKWD), zwrócili uwagę jurorzy. Werdykt
był jednogłośny.

Niestety, na pięciodniowej imprezie nie
mógł się pojawić laureat Honorowej Nagrody
Wielkiego Kalibru, którym w tym
roku został – nareszcie – Henning Mankell.
Szwedzki autor, twórca cyklu powieści,
których bohaterem jest Kurt Wallander,
sprzedanych na całym świecie w nakładzie
40 mln egzemplarzy, ma nowotwór,
przechodzi chemioterapię i nie był
w stanie dotrzeć na wrocławską imprezę
ani nawet nagrać podziękowań na wideo.
Za pośrednictwem konsul honorowej
Szwecji podziękował organizatorom
za uhonorowanie a polskim czytelnikom
za atencję, jaką obdarzają jego twórczość.
Przypomnijmy, że w poprzednich latach
nagrodą za całokształt uhonorowano
m.in. Norwega Jo Nesbo, Szwedkę Maj
Sjöwall, Amerykankę Kathy Reichs, i polskich
mistrzów kryminału: Joannę Chmielewską
i Marka Krajewskiego.

Wrocław – miasto zbrodni

Szwedzkiego guru twórców kryminałów
we Wrocławiu nie było, ale na festiwalu,
w końcu literackim, nie zabrakło
niecodziennych gości. Byli słynni
polscy, a właściwie należałoby napisać
peerelowscy szpiedzy Aleksander Makowski
i Vincent Severski (autor „Nielegalnych”
i „Niewiernych”), prokuratorzy,
profiler, nadinspektor Kloss
i podinspektor Mała, czyli policjanci
z wydziału kryminalnego, był medyk
sądowy, antropolog zajmujący się zwłokami
a nawet policyjny rysownik, który
na oczach widzów – świadków nieco
teatralnego morderstwa, sporządzał
portret pamięciowy złoczyńcy. Była też
„Droga do kryminału” – sesja naukowa
na Uniwersytecie Wrocławskim,
w której o kryminałach, jak się okazuje
pisanych chyba nawet przed wynalazkiem
Gutenberga, opowiadali literaturoznowcy,
historycy i krytycy literaccy, a nawet sam profesor Jan Miodek. Jeśli
do tego doliczyć grę miejską oraz
niezwykłą, realistyczną, wystawę ukazującą
kryminalny Breslau z czasów,
o których w swoich pierwszych powieściach
opowiada Marek Krajewski, to
stwierdzenie, że Wrocław przez niemal
tydzień żył… morderstwami, nie będzie
przesadą. Bo kryminalny festiwal,
choć nagradza pisarzy, nie jest imprezą
literacką. Tu nikogo nie dziwi, gdy
na środku sceny wisi na sznurze piękna
blondynka (spokojnie, manekin), a autentyczni
prokuratorzy z równie prawdziwymi
technikami sądowymi pokazują
jak wygląda naprawdę zabezpieczenie
miejsca zbrodni i przebieg śledztwa. Bo
nie wygląda jak w „CSI. Kryminalnych
zagadkach Las Vegas”. Swoją drogą
zabawa z publicznością ujawniła, że
tego wieczoru w codziennie wypełnionej
po brzegi sali wrocławskiego kina
Nowe Horyzonty blondynka nie popełniła
samobójstwa, lecz została zamordowana,
oczywiście na tle seksualnym.
Smutny kontekst tej zabawie nadała jednak
informacja, że w tym samym dniu
we Wrocławiu dokonano prawdziwej,
strasznej zbrodni, zamordowano cztery
osoby.

Kto piękniej morduje

Oczywiście na MFK w centrum uwagi
są książki kryminalne i ich autorzy. Co
prawda w tym roku zagranicę reprezentował
tylko duński autor Michael Katz
Krefeld, którego kryminał pt. „Wykolejony”
właśnie ukazał się w Wydawnictwie
Literackim, ale nie zabrakło wielu
rodzimych mistrzów gatunku i wschodzących
gwiazd. Na wspólnym spotkaniu
autorskim Mariusza Czubaja (właśnie
ukazało się „Martwe popołudnie”)
i Katarzyny Bondy (na okładce „Pochłaniacza”
Zygmunt Miłoszewski mianuje
autorkę „królową kryminału”) oboje
opowiadali o tym jak kiedyś nieświadomie
pierwowzorem bohaterem ich książek
(„Sprawa Niny Frank” i „21:37”)
stał się ten sam profiler, Bogdan Lach.
I jak nawzajem z przerażeniem czytali
w swoich powieściach opis tych samych
pomieszczeń komendy policji w Katowicach.
Nie przepadali za sobą, ale się nie
pozabijali, a teraz akcje ich nowych powieści,
z nowymi bohaterami profilerką
Saszą Zaułską („Pochłaniacz”) czy byłym
policjantem Markiem Hłasko („Martwe
popołudnie”), rozgrywają się w zupełnie
innych miejscach i opowiadają inne kryminalne
historie. Łączy je jednak to, że
zapowiadają się na bestsellery i za rok na
Międzynarodowym Festiwalu Kryminału
2015 mogą powalczyć o miano najlepszej
polskiej zbrodniczej książki roku.

Autor: Jacek Antczak