Czwartek, 23 maja 2019
WydawcaCzarne
AutorAndrzej Chwalba
Recenzent(jk)
Miejsce publikacjiWołowiec
Rok publikacji2019
Liczba stron376
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 5/2019

To, że Polska odrodzić się nie może zostało dowiedzione naukowo. Róża Luksemburg w swym doktoracie wywiodła przecież, iż poszczególne części kraju tak się zrosły z państwami zaborczymi – nazwała to „organicznym wcieleniem” – że próba ponownego ich sklejenia wywoła totalny chaos, przyniesie osłabienie rynku, spowoduje bezrobocie i gigantyczny spadek dochodów ludności.

Doktorat był kiepski, ale co do chaosu, to autorka trochę racji miała. Marcin Dydyński, galicyjski ziemianin, zapisze w swym pamiętniku, że wojna „wprowadziła takie zdziczenie zasad i pojęć, że ludzie zatracili zupełnie różnicę miedzy złem a dobrem, między tym, co godziwe, a co niegodziwe, co wolno, a co nie wolno”. A Marian Romeyko dodawał, iż „złodziejstwo w powstającej Polsce było niestety lepiej zorganizowane niż potrzebne dla rozwoju ojczyzny gałęzie życia prywatnego i publicznego”.

W pierwszych tygodniach niepodległości sytuacja w każdym regionie i zaborze była niepodobna do innych. „Każdy powiat, każde miasto czy gmina rządziły się same dla siebie, przypadek decydował o tym, kto władzę obejmie. Ile gmin, tyle było w Polsce republik, ba, ile stacji kolejowych, tyle państw” – pisał późniejszy premier Jędrzej Moraczewski.

A jednak coś tam się udawało. Z gigantycznym trudem stworzono organa władzy, przeprowadzono wybory do Sejmu Ustawodawczego, utworzono policję państwową, administrację terenową i sądownictwo, powołano armię. Budowania struktur państwa nie ułatwiały jednak spory między dwoma podstawowymi blokami politycznymi: obozem narodowym i piłsudczykowskim. Ciągle ktoś komuś stawiał zarzut zdrady narodowej, w końcu słowo to całkiem spowszedniało i straciło sens. Widać było – jak zapisze bankowiec z Wielkopolski Stanisław Wachowiak – że „stare liberum veto tkwi w nowym wydaniu w trzewiach i krwi Polaków”.

Rok 1919 to był dziwny rok, taki gdy wydarzenia toczyły się z niesamowita prędkością. To był czas – jak zapisze Maria Grodzicka – w którym „radość z odzyskanego własnego narodowego bytu ścierała się z poczuciem własnej niemocy. Byliśmy trawieni gorączką tworzenia Ojczyzny a jednocześnie zjadał nas sceptycyzm ludzi niedorastających do zrozumienia wielkości chwili dziejowej”.

Wielkość i wyjątkowość chwili – o czym prof. Chwalba nie pisze, bo koncentruje się na opowiadaniu o rzadko zachwycającej codzienności, w której „aniołów” liczono na sztuki, a szubrawców na tysiące – dostrzeżono z zewnątrz. Nim nadszedł pamiętny listopad roku 1918, Watykan, który w swej historii widział niejedno rodzące się i upadające państwo, wysłał nad Wisłę swego przedstawiciela Achillesa Rattiego. A Młyny Boże mielą wolno. Jeśli tym razem Stolica Apostolska się pospieszyła, to znaczy, iż uznała powstanie niepodległej Polski za fakt oczywisty. Co więcej, wiosną 1919 roku tenże monsigniore Ratti został mianowany nuncjuszem (jego poprzednik kard. Wawrzyniec Litta zakończył urzędowanie po trzecim rozbiorze). Na swój sposób Watykan ogłosił więc urbi te orbi (miastu i światu), że na mapie Europy znów będzie Polska

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ