Wtorek, 22 kwietnia 2014
WydawcaZnak
AutorMagdalena Grzebałkowska
RecenzentTomasz Z. Zapert
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2014
Liczba stron480


Latem ubiegłego roku miałem przyjemność
zwiedzenia w Sanoku galerii
Zdzisława Beksińskiego. Wróć! To była raczej
wizyta nie mająca nic wspólnego z hedonizmem.
Poczułem się niczym w kręgu
zła. Trupy, szkielety, groby, potwory, czające
się na płótnach autora, przyprawiły mnie
o dreszcze. Ten swoisty dance macabre ma
jednak olbrzymią rzeszę entuzjastów. I to
w rozmaitych zakątkach kuli ziemskiej. Prace
Beksińskiego ciągle są w cenie, lecz mnie
byłoby strach powiesić jego obraz w domu.
Na eksponowanym miejscu w swojej bibliotece
postawię za to reporterską biografię
plastyka i jego syna Tomasza, dziennikarza
muzycznego i tłumacza filmowego,
chociaż podczas lektury czytelnikowi niejednokrotnie
ciarki przechodzą po plecach
i włos na głowie się jeży.

Autorka wykorzystała chyba wszystkie
możliwe źródła: wspomnienia przyjaciół,
listy, pamiętniki, zapisy na taśmie
magnetofonowej, a nawet korespondencję
z zabójcą malarza. Mamy możliwość
zbliżyć się do świata tej niezwykłej rodziny.
I przerazić się jej egzystencją.

To historia o kolosalnej sile oddziaływania.
Niepokoi i budzi refleksje jeszcze
długo po lekturze. Wciąga niczym mroczny
dreszczowiec, a przecież jest to krystaliczna
literatura faktu. Skądinąd najwyższej
próby. Po raz n-ty przekonuje, że los
bywa bezkonkurencyjnym scenarzystą.

Magdalena Grzebałkowska, która
trzy lata temu zauroczyła mnie monografią
księdza Jana Twardowskiego, z wielką
dbałością o rzetelność i wierność faktom,
a zarazem posługując się wirtuozerską stylistyką
podąża życiowym szlakiem swoich
bohaterów. Mistrzowskim piórem szkicuje
– na przemian – kolejne przystanki na
ich drodze. Jednocześnie usiłuje zachować
obiektywizm, do swoich bohaterów podchodzi
z ciekawością i szacunkiem dla ich
licznych ekstrawagancji. Zdzisława, jego
małżonkę Zofia oraz ich potomka Tomasza
– charyzmatycznego redaktora muzycznych
audycji radiowych (ja także w latach
licealno-studenckich byłem ich wiernym
słuchaczem, nierzadko nagrywając je na
taśmę magnetofonową) – łączyły wymykające
się rozumowi relacje. Skomplikowane,
by nie rzec chore. Tata i syn byli egotykami
i oryginałami.

Zdzisław nade wszystko zdawał się
cenić uznanie, syn bezskutecznie poszukiwał
miłości. Obaj byli
uzależnieni od – odpowiednio
– żony i matki. Nie ulega dla
mnie wątpliwości, że toksyczna atmosfera
panująca w rodzinnym domu zdeformowała
umysł Tomka, który wielokrotnie
próbował targnąć się na życie. I w końcu
mu się to udało. Ku uldze ojca (sic!),
o czym przekonuje cytowany w prologu
list Zdzisława, napisany nazajutrz po
zgonie jedynaka.

Trawiony lękami Tomasz, ekscentryk,
ale zarazem ekspert od rocka – z jego
odmianą symfoniczną na czele, oraz
Zdzisław, prześladowany przez koszmary
twórca budzących grozę obrazów, to
postacie jakby nie z tego świata. Ludzie
o artystycznym usposobieniu i egocentrycznej
naturze miewają skłonności do
szaleństwa i częstokroć kończą żywot tragicznie
– dowodził przed laty Carl Jung.
W przypadku bohaterów tej niezmiernie
przygnębiającej i poruszającej do szpiku
kości historii, którą my jedynie czytamy,
a oni musieli ją przeżyć, twierdzenie austriackiego
medyka znajduje – w moim
przekonaniu – ewidentne potwierdzenie.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ