Drugi tom, a raczej tomik, limeryków po „Cwanej panience z Juraty” autorstwa niestrudzonego bywalca warszawskich wydarzeń literackich, potwierdza jego poczucie humoru i umiejętność łączenia swawolnych treści w trudną formę pięciowierszowych limeryków. Tym razem zbiór kolejnych 69 utworów ukazał się nakładem własnym autora, co powoduje, że niełatwo będzie go zdobyć. Najłatwiej chyba – docierając bezpośrednio do niego samego podczas spotkań, na których pojawia się niemal obowiązkowo. Znak rozpoznawczy – zazwyczaj nie zdejmuje nakrycia głowy, a kapelusiki i czapeczki nosi oryginalne.
Sam przyznaje, że debiutował pod wyraźnym wpływem Macieja Słomczyńskiego, który „pisał mocno pieprzne wierszyki”, ale na starość (jaka starość? wiek tylko trochę dojrzały!) znacznie złagodniał. Ale cytowany w książce Michał Morawski nie oszczędza autora, pisząc: „późny debiut oznacza, że autor wprawdzie młody, ale stary świntuch”. Początki z pewnością były miłe, bo: „starsza pani pod Karpaczem / figlowała ze smarkaczem / i uczyła debiutanta / ars amandi i belcanta / dziś jest mistrzem, nie – partaczem”.