Piątek, 3 sierpnia 2018
WydawcaKarta
AutorWiktor Woroszylski
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2018
Liczba stron720
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 7/2018

Drugi tom zapisków pisarza, któremu nasza literatura zawdzięcza bezwartościowy – co nie znaczny, że godny zapomnienia – termin „pryszczaci”. Bowiem to właśnie młodzieńczy trądzik zdobiący (druga połowa lat czterdziestych ubiegłego stulecia) fizys Wiktora Woroszylskiego stał się synonimem generacji afirmującej w polskim piśmiennictwie komunizm. Co potem usiłowali przemilczeć. Woroszylski na przykład zamierzał wycofać swój wywiad udzielony prof. Jackowi Trznadlowi do przygotowywanej przezeń książki, gdyż nie spodobał mu się jej tytuł: „Hańba domowa”. „Koniunktura na demaskowanie ludzi z opozycji jako dawnych stalinowców” – notował 21 maja 1985 roku. Sześć dni wcześniej pisał w tej samej tonacji: „W artykule Bohdana Urbankowskiego (nr 3 »Poezji«) duży fragment na temat roli Żydów w niszczeniu polskiej poezji po wojnie i wprowadzaniu socrealizmu. Informacje, ilu było Żydów w »Kuźnicy« itp. No, rzeczywiście plugastwo, (…) czytałem jakbym deptał gówno”.

14 listopada 1983 roku wyprowadził go z równowagi: „artykuł obłąkanego Harasymowicza w »Gazecie Krakowskiej«. Fragmencik dotyczący mojej osoby brzmi: »Poza związkiem (tzn. nowym ZLP) powinni pozostać ci, których zygzaki ideowe zrobiły tyle szkody narodowej kulturze. Na przykład tzw. pokolenie traktorzystów z Woroszylskim na czele. Kim są ci ludzie. I gdzie już nie byli?«”.

Wyraźnie nakręca diarystę bieżąca polityka: „Hanka Krall (…) słyszała od Bijaka, że Urban zafascynował Jaruzelskiego swoją umysłowością i zdobył sobie ogromny wpływ, niezależny od protekcji Miecia. (…) I tak będzie żydowskim gnojkiem, na którym skupi się cała nienawiść społeczna. Ale tymczasem jest epoka Urbana (…) Mandalian nazywa Urbana »Żydem Sussem« Polski Ludowej. I twierdzi, że takie wywindowanie go na świecznik to był szatański pomysł Moskwy – w kraju praktycznie bez Żydów znaleźć Żyda do skupienia na nim całej odrazy i nienawiści społecznej. (…) »Może lud go powiesi, a może oni sami go zabiją, jak Gerharda«”. 26 lutego 1983: „Ogólnokrajowa konferencja (…) pisarzy partyjnych. (…) W telewizji pokazano bodajże wszystkich dyskutantów ze strzępami wypowiedzi. (…) Spośród wyraźnie chamskich i agresywniejszych zapamiętałem Jerzego Grzymkowskiego (skarżył się, że partia nie dość wspiera materialnie wiernych sobie pisarzy, że nie ma gdzie drukować, poza pismem milicji)”.

Ale i dla pisarstwa jest w dzienniku miejsce: 31 marca 1986: „Ktoś, kto wrócił z Paryża, powtórzył przebieg jakiegoś kolejnego wieczoru u Pallotynów. Zabierając głos w dyskusji, Kazik Brandys podobno zaczął: »Ja, jako pisarz żydowski«. Nie do wiary! Bronek (Geremek – przyp. to-Rt) mówi, że po to, aby tam mieć powodzenie, trzeba wskoczyć w ten właśnie trend”.

Monumentalnemu tomiszczu pikanterii dodają wycieczki personalne: 30 kwietnia 1985: „Krzyżanowski jest mężem Sławy Przybylskiej, niegdyś urzędnikiem KW czy StRN, potem kierownikiem ośrodka kultury polskiej w Pradze. (…) Po prostu hochsztaplerem i chamem”; 19 maja 1985: „Skończyłem czytać »Pójdź za mną« Wittlina (Jerzego – przyp. to-Rt). (…) Wolę to od wspominków Agnieszki (Osieckiej – przyp. to-Rt) – jest w swoich (…) tchórzostwach, zakłamaniach, płaskościach, nieprzyzwoita, a Wittlin – jak na starą, grubą świnię – nadspodziewanie odważny i bystry” oraz obyczajowe: 19 października 1986: „Na urodzinach Michnika pijany Komar, rozjuszony jakimiś docinkami Jacka Kuronia – bodaj w sprawie swej przyjaźni z Grońskim – rzucił się na niego i usiłował zaatakować bykiem – rozdzielono ich”.

Edycji przydałoby się staranniejsze opracowanie: kandydatem na peerelowskiego posła był Robert Satanowski, a nie Jerzy (s. 388), zaś przypisy dr. Bartosza Kaliskiego są – mówiąc eufemistycznie – nieobiektywne (por. dot. Heleny Wolińskiej-Brusa – s. 663 oraz Władysława Siły-Nowickiego – s. 582).

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ