Piątek, 11 maja 2018
WydawcaMarginesy
AutorJ.D. Vance
TłumaczenieTomasz S. Gałązka
RecenzentPaulina Frankiewicz
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2018
Liczba stron304
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 4/2018

„O tym, co dzieje się w życiu prawdziwych ludzi, kiedy gospodarka przemysłowa idzie do piachu; (…) o reagowaniu na niekorzystne okoliczności w najgorszy możliwy sposób; (…) o kulturze, która coraz silniej napędza rozpad społeczeństwa, zamiast mu przeciwdziałać” – tymi słowami J.D. Vance zapowiada treść „Elegii dla bidoków”. Debiut został okrzyknięty najważniejszą pozycją o Ameryce ostatnich lat; sprzedany w ponad 2 mln egzemplarzy od półtora roku utrzymuje się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Dzięki wydawnictwu Marginesy i świetnemu przekładowi Tomasza S. Gałązki książka ukazała się w Polsce.

„Elegia dla bidoków” to swoisty pamiętnik z Pasa Rdzy – obszaru, w którym w ostatnim czasie niemal całkowicie wymarł przemysł. W potoczystej, pierwszoosobowej narracji Vance rozprawia o życiu swoim, krewnych i sąsiadów – tytułowych bidoków (hillbillies). Snując opowieść o codzienności klasy robotniczej, dowodzi, że nie wszystkim rodakom dane jest śnić American Dream. Pisze o irracjonalnym wydawaniu pieniędzy ponad stan („Kupujemy zbyt duże domy, zaciągamy kolejne kredyty pod ich zastaw, żeby mieć na bieżące wydatki, po czym ogłaszamy niewypłacalność i wynosimy się gdzieś indziej, często zostawiając zadłużony dom pełen śmieci”). W domach bidoków trwa ciągły stan wojny każdego z każdym („Nasze rodziny to piekielny chaos. Wrzeszczymy, wydzieramy się na siebie niczym kibice na meczu. Co najmniej jeden członek rodziny używa narkotyków, (…) w skrajnie stresujących chwilach bijemy się i kopiemy, oczywiście na oczach pozostałych”). Edukacja nie jest ważna, a o wartości ciężkiej pracy zwykło się tylko gadać („Czasem znajdziemy jakąś robotę, ale nie na długo. Wywalą nas za wieczne spóźnianie się, za kradzieże towaru i sprzedawanie go na eBayu czy dlatego, że klient poskarży się, że zieje nam z ust alkoholem, albo za to, że w ciągu jednej zmiany robimy sobie pięć półgodzinnych sesji w toalecie”). Vance wytyka także fatalne nawyki żywieniowe i niechęć do aktywnego wypoczynku, czyniące białą klasę robotniczą jedyną amerykańską grupą etniczną, której przewidywalna długość życia spada. Bidoki z Appalachów klepią nie tylko biedę ekonomiczną, ale i emocjonalną. Kto wie, jak skończyłby J.D., dziecko z rozbitej rodziny, opuszczony przez ojca, z matką uzależnioną od alkoholu i narkotyków, gdyby nie jego dziadkowie (czule nazywani Mamaw i Papaw, którym Vance dedykuje książkę). Dzięki nim życie chłopca wraca na właściwe tory – ustają przeprowadzki do kolejnych tatusiów, napady szału matki i doświadczanie domowej przemocy. Troskliwi opiekunowie, którzy w młodości sami popełniali typowe dla bidoków błędy, robią wszystko, by wnuk zaznał bezpieczeństwa i spokoju, dobrze się uczył i zdobył pracę. Z powodzeniem. J.D. Vance jako pierwszy w rodzinie kończy studia (Prawo na uniwersytecie w Yale!), a w chwili postawienia ostatniej kropki „Elegii” jest żonatym, dobrze zarabiającym trzydziestojednolatkiem z trójką dzieci.

Wbrew marketingowym deklaracjom nie postrzegam tej książki jako klucza do zrozumienia współczesnej Ameryki. Vance opisuje bolączki amerykańskiej klasy robotniczej, powstrzymując się od ocen, nie poddaje ich głębszej analizie. O ile jego wspomnienia znalazły pełne zrozumienie wśród rodaków, o tyle zagranicznemu czytelnikowi brakuje wyjaśnienia mechanizmów, które doprowadziły do takiej sytuacji. To raczej autobiografia (miejscami nieznośnie ego- i amerykocentryczna) niż reportaż. Największy walor tej książki upatruję jednak w innym jej aspekcie. Elegię można czytać szerzej, jako opowieść o tym, jak dom i otoczenie dziecka rzutują na jego tożsamość. O rzeczach, których nie powinno doświadczać; o dziedziczeniu nałogów, lęków, wstydu; o konieczności szybkiego dorastania; o narastającej frustracji i bezsilności. Dorosły Vance, który osiągnął sukces ma świadomość, że na zawsze pozostanie bidokiem. Nie trzeba jechać w Appalachy, żeby spotkać tak skrzywdzone dzieci, i zwłaszcza z tego powodu warto sięgnąć po tę książkę.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ