Poniedziałek, 17 grudnia 2018
WydawcaŚwiat Książki
AutorPiotr Milewski
RecenzentEwa Tenderenda-Ożóg
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2018
Liczba stron256
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 12/2018

Żeby przeżyć przygodę, trzeba sięgać po dobre książki albo wyjść ze swojej strefy komfortu – przekonuje swoimi opowieściami Piotr Milewski. Podróżnik zachwycił czytelników pełnym smakowitych dygresji sprawozdaniem z podróży koleją transsyberyjską oraz wyborną relacją z kilkuletniego pobytu w Japonii.

Tym razem otrzymujemy nasyconą specyficznym klimatem, napisaną z pietyzmem i humorem relację z wędrówki po skrawkach Islandii. Autor nie szafuje słowem. Z rozwagą stąpa po klawiaturze. Opowieści Piotra Milewskiego są jak fotografie. Można uwierzyć, że się tam było i widziało te same miejsca, spotkało tych ludzi. To sentymentalna wyprawa w czasie i przestrzeni, śladami Czecha Daniela Vettera, który w 1613 roku udał się w młodzieńczą podróż na Islandię, gdzie spędził kilka tygodni. Ćwierć wieku później, w 1638 roku, w prowadzonym przez Vettera warsztacie typograficznym Jednoty Braci Czeskich w Lesznie, wydana została książka pod tytułem „Islandia albo Krótkie opisanie wyspy Islandyji”. Lektura reprintu opracowanego przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej zainspirowała Milewskiego do podróży na wietrzną wyspę. Odbył swą wędrówkę w 2013 roku, akurat w czterechsetną rocznicę wyprawy Morawianina, a zarazem, jak głosi podtytuł książki, (a to pech!) w najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat.

Piotr Milewski przemierza Islandię, która jest jakże wielobarwna: tu błękit lodowca, biel śniegu, tam beż skał, czerń błota, zieleń mchów, turkusowe wody fiordu, do tego gdzieniegdzie rozsypane wielobarwne domki. Pogoda nie rozpieszcza odwiedzających – jest niezwykle kapryśna, ale cierpliwość bywa wynagradzana promykami słońca i ugwieżdżonym niebem. Milewski podróżuje pieszo lub autostopem, nie do końca wie, gdzie pokieruje go scenariusz tej podróży, kogo spotka na swej drodze. Śpi tam, gdzie zastaje go noc. I nie jest to Ritz, ale najczęściej własny namiot, który z trudem opiera się podmuchom wiatru. Nie raz trząsł się z zimna, gdy chłód wpełzał pod ubranie, był na skraju wyczerpania. „Nie zaznawałem luksusu, ale dysponowałem czymś cenniejszym – wolnością. A czyż nie jest ona tym, czego poszukujemy w podróży? (…) Poróżujemy po to, by dać się zaskakiwać. Może nawet po to żyjemy” – wyznaje. A ja mu wierzę. I ciekawi mnie, gdzie tym razem poniosą nogi autora „Transsyberyjskiej”, wszak, jak twierdził Ryszard Kapuściński, zarażenie podróżą jest nieuleczalne.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ