Czwartek, 23 maja 2019
WydawcaJedność
AutorDomenico Laurenza
RecenzentJózef Kliś
Miejsce publikacjiKielce
Rok publikacji2019
Liczba stron240
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 5/2019

Chyba każdy, kto przemierzył szlak zamków nad Loarą, trafił do Amboise, fortecy, która pełniła funkcję rezydencji królewskiej w czasie wojny stuletniej. Kto przeszedł jeszcze kilometr pod górkę, ten dotarł do domu najsłynniejszego mieszkańca miasta. Bo tam od 1516 roku, w pałacyku darowanym mu przez króla Franciszka I, przez trzy lata zamieszkiwał sam Leonardo da Vinci. Można tu zobaczyć znakomitą kopię najsłynniejszego z 15 zachowanych malowideł Leonarda, czyli Mona Lisę – nie tłocząc się przy niej w Luwrze, rysunki machin wymyślonych przez mistrza, a wreszcie miniatury maszyn na podstawie tych rysunków skonstruowanych.

To, że malarz był jednocześnie konstruktorem dziś wydaje nam się czymś niecodziennym. Tymczasem w okresie renesansu nie istniała jeszcze artystowska koncepcja sztuki i twórca był zwyczajnym rzemieślnikiem; musiał być biegły w swym fachu i skłonny realizować zamówienia, bo inaczej nie zarobiłby na sól do kwaśnego mleka. Nie mógł też kręcić nosem, kiedy zamawiano u niego rzeźbę, i mówić, że jemu bardziej „leży” malarstwo.

Rzecz jasna nie za to podziwiamy Leonarda, że przyswoił sobie panujące w jego epoce reguły gry. Miano geniusza zyskuje ktoś, kto wyprzedził swe czasy o kilkaset długości. W XVI wieku wpaść na pomysł konstrukcji spadochronu mógł tylko artysta, myśliciel, filozof i naukowiec. Jednym słowem Leonardo da Vinci.

A przecież ten geniusz nigdy nie odebrał solidnej edukacji. Łaciny nauczył się sam. Wykluczony z ówczesnych wykształconych kręgów, był zawsze człowiekiem osobnym; jego rysunki anatomiczne nie zostały upublicznione za życia i przez 400 lat pozostawały nieznane. Więcej szczęścia miały szkice rozmaitych machin. Te bowiem załączał do swego rodzaju – jakbyśmy dziś powiedzieli – podań o pracę, gdy szukał protekcji u możnych ówczesnego świata.

Autorzy tego unikatowego albumu skupili się na 50 projektach maszyn lotniczych, wojennych, wodnych, roboczych, teatralnych, instrumentach muzycznych czy wreszcie innych urządzeniach typu prasa drukarska lub drogomierz. Odtworzonych z rysunków z maestrią, na jaką pozwala trójwymiarowa technika komputerowa.

Nie wiem, jak wiele straciła historia muzyki, bo nie „wdrożono projektu” liry w kształcie czaszki ani bębna mechanicznego. Wiem natomiast, że ludzkość zyskała na tym, że dwanaście projektów maszyn wojennych, zaprezentowanych w albumie, pozostało tylko fantazją. Nie zbudowano organek wojennych (czyli prototypu karabinu maszynowego) ani wozu bojowego. Gdyby je wówczas skonstruowano, era „przemysłowego zabijania” nadeszłaby o wiele wcześniej. Jak widać pożytki z nieurzeczywistnionego geniuszu bywają też błogosławione…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ