Czwartek, 4 października 2018
WydawcaCzarne
AutorJ.S. Margot
TłumaczenieMałgorzata Diederen-Woźniak
Recenzent(gs)
Miejsce publikacjiWołowiec
Rok publikacji2018
Liczba stron320
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2018

Belgijska dziewczyna szuka pracy, by utrzymać się w czasie studiów. Wałkuje iberystykę, zdała egzamin poprawkowy, ale hiszpańskich knajp w tym czasie – koniec lat osiemdziesiątych – w Antwerpii łatwo nie znajdziesz. Bierze więc to, co znalazła na uczelnianej tablicy ogłoszeń: korepetycje dla czwórki dzieci bogatej żydowskiej rodziny. Nie od razu – po przesłuchaniach prowadzonych przez wszystkich niemal członków rodziny czekała trzy tygodnie, nim rozpoczęła lekcje.

O obowiązkach i zadaniach dowiemy się z książki mało. I słusznie, bo nie o to chodzi – korepetytor jak wygląda, każdy wie, można powiedzieć wzorem księdza Baki. Autorka konfrontuje swoje poglądy – często uprzedzenia i stereotypy – z odkrywanymi przed nią powoli niuansami życia nowoczesnych ortodoksów żydowskich, jak przedstawiali się państwo Schneiderowie. Aż dziw, sama zresztą to przyznaje, że tak mało wiedziała o swoich sąsiadach – dużej społeczności żydowskiej w Antwerpii nie da się w żaden sposób porównać do małej grupki żydów mieszkających w Warszawie… Za belgijskimi Żydami stoi tradycja handlu diamentami, ogromna i silna, pozwalająca im dominować światowy handel – do momentu, gdy na rynek weszli Hindusi i Chińczycy, bardziej nawet precyzyjni, jednak tańsi. Ale mechaniczni, obojętni na niuanse rzemiosła. Autorka relacjonuje to w trochę denerwujący sposób, z ustawicznymi pretensjami – do siebie, że tak mało wie, że nie potrafi opanować podsuwanej jej wiedzy. Szczerze mówiąc, nie bardzo to pojmuję – trafiła na przyjazną i wyrozumiałą rodzinę, spędziła ze Schneiderami sześć lat, mimo tego nie próbowała poznać choćby podstaw jidysz (co nie jest czymś niemożliwym), wciąż myliła święta, spierała się o rzeczy mało istotne. Recenzenci chwalą książkę jako „wciągającą opowieść o przenikaniu się światów” (ściągam z okładkowego blurbu), nikt nie odważy się napisać, że owszem, opowieść wciąga, bo spodziewamy się jakiegoś wydarzenia, konkluzji, dostajemy zaś ciągłe dywagacje i dzielenie włosa na czworo.

Ale może to właśnie ta przysłowiowa Tora, a reszta to komentarz – nadobna pani Margot przekazuje czytelnikom informacje, na podstawie których mają sobie stworzyć obraz zamkniętej społeczności belgijskich – nie tylko antwerpskich – Żydów. Czy to możliwe? Nie wiem, mówiąc prawdę. Światy wbrew pozorom mało są przenikalne, nawet otwarte podejście Żydów amerykańskich (jeden z synów Schneiderów, który wyemigrował wpierw do Izraela, a potem do Stanów, mówi: „Bardzo fajnie być żydem w Nowym Jorku”), też okazuje się fikcją – wizytując swego podopiecznego, autorka napotyka w jego domu podobne obostrzenia, z jakimi miała do czynienia w antwerpskim gospodarstwie Schneiderów.

Jej książka jest swoistym naruszeniem umowy zawartej z byłymi pracodawcami. Wielokrotnie dawali jej do zrozumienia, że pisanie o ortodoksyjnych Żydach nie będzie przez nich dobrze przyjęte, nie udzielą jej pomocy, gdy zacznie być zbyt dociekliwa – przykładem mały skandal związany z próbą opisania zadań żydowskich swatek. Nie oznacza to oczywiście, że takich informacji nie da się zebrać. Autorce się to nie udało. Dziwi się, ale nie nalega. Przeważa lojalność wobec rodziny, która traktuje ją jako „najstarszą córkę”. A dzieciom w tradycyjnych żydowskich rodzinach nie wszystko wolno.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ