środa, 6 września 2017
WydawcaPrószyński i S-ka
AutorNaomi Ragen
TłumaczenieAnna Maria Nowak
Recenzent(gs)
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2017
Liczba stron408
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 8/2017

Na okładce idiotyczna naklejka „Kobiety to czytają”. Głupia, bo w Polsce to kobiety czytają, o czym każdy wie. Czy chodzi o to, by więcej kobiet sięgnęło po książkę, czy też hasło ma przyciągnąć zazdrosnych o lekturę (!) mężczyzn? Denerwująca, czerwona plama. Przyciąga uwagę, ale mnie odpycha – gdybym nie dostał powieści bezpośrednio od wydawcy, zapewne bym po nią w księgarni nie wyciągnął ręki, odstręczony antyreklamową naklejką. Ale przeczytałem. Nie żałuję, choć to lektura wredna – ze względu na temat, czyli przemoc wobec dzieci. Nie seksualna (całkowicie wykluczyć się jej nie da, ale nie o to w powieści chodzi), to pranie mózgów i znęcanie się fizyczne. Dorośli okazują władzę. Tak odrażająco, jak tylko potrafią. Z pewnością zdolni są do jeszcze gorszych czynów, ale autorka powstrzymała się od pełnej deskrypcji. „Baruch haszem”, jak dziękuje jedno z dzieci.

Fabuła w skrócie: małżeństwo nowojorskich Żydów, panny z bogatej rodziny i luftmensza (po naszemu „nicpotem”) bez talentów i umiejętności, przenosi się do Izraela, by szukać korzeni, sensu życia, a i zbliżyć się do Boga. Kobieta, jak typowa „jidisze mame”, urabia sobie ręce do łokci, by zadbać o dom (początkowo jest to przyczepa kempingowa) i rodzić kolejne dzieci, mężczyzna szuka drogi do Najwyższego, studiując święte księgi. I szukając ochoczo podobnych sobie oczajduszy, rozmodlonych i pełnych uniesienia, nie baczących na ziemskie problemy. W Izraelu ortodoksi, tacy jak opisani w książce charedim, ultrakonserwatywni fundamentaliści, mogą żyć z powietrza – nie płacą podatków, państwo daje im stypendia, omija ich służba wojskowa, obowiązkowa dla pozostałych obywateli. Naiwny i podatny na manipulację mężczyzna gotów jest, szukając Boga, poświęcić wszystko – w tym własne dzieci.

Może mi ktoś zarzucić powierzchowne odczytanie, ale nie odpuszczę: pokłady motywowanej religią głupoty, jakie drzemią w ludziach, są niepomierne. Posługując się wiarą, bojaźnią bożą, można wmówić wszystko: fałszywy cadyk, który zagiął parol na dwunastoletnią córkę bohaterów powieści, grozi, że jeśli nie pozwolą mu się z nią ożenić, „na rodzinę spadnie jakaś tragedia. Dał do zrozumienia, że karą byłaby śmierć dziecka”. Dobrze powołać się na kabałę, przekonując zwolenników, że byli świadkami cudów – choć kabały „należy absolutnie zakazać, traktować na równi z bałwochwalstwem i czarami”, jak twierdzą rabini. Przyznam, że powoli opadały mi ręce, gdy czytałem coraz więcej bzdurnych argumentów za „przybliżaniem królestwa pokoju”. Główna bohaterka wykrzykuje swoje prawdy: „Moje życie jest lepsze i świętsze niż wasza płytka pobożność amerykańskich ortodoksyjnych żydów [bez] wierności religii”. A cadyk dodaje: „Szósty zmysł, cudowna zdolność zamknięta w każdym z nas, która otwiera nas na obecność pozaludzkich istot. (…) Istnieją naprawdę i można z nimi rozmawiać”. Anglicy taki bełkot (niektórzy całą religię) określają pogardliwym mianem „mumbo-jumbo”, tu jednak mamy do czynienia ze świadomą hipokryzją, motywowaną przez seks i tłumione pożądanie. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej – autorka, ortodoksyjna Żydówka mieszkająca w Izraelu, twierdzi, że to „tylko” powieść, ale przyznaje, że fabułę oparła na faktach – pozbieranych, powybieranych, wyciągniętych ku przestrodze. W posłowiu przypomina ślepo wierzących wyznawców rozmaitych sekt, gotowych za swymi kapłanami wejść w ogień, dosłownie oddać życie. Jeśli sądzimy, że to specyfika „reszty świata” i nas to z pewnością omija, jesteśmy w grubym błędzie – zaślepieniu sprzyja każda ortodoksja, jarmułka nie różni się niczym od moherowego beretu…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ