środa, 27 marca 2019
WydawcaEdipresse Książki
AutorJerzy Rakowiecki
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron364
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2019

„Historie wesołe, a ogromnie przez to smutne” – to podtytuł, jaki wspomnieniom ojca – aktora i reżysera teatralnego – dał syn Jacek, dziennikarz, publicysta i, od teraz, historyk rodziny. Bo wczytał się w zapiski papy i dostrzegł, że rozliczne krotochwile i facecje to rodzaj sztafażu, „szpargały” bowiem, jak je ojciec nazywał, zawierają treści istotne, częstokroć tragiczne. Nie chodzi bynajmniej o wojenne, fizyczne zniszczenia, te niejako są oczywiste. Tu mowa o wymazaniu pewnego etapu z dziejów Polski, zagładzie konkretnej klasy – średniej – która dopiero budziła się po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, była ostatnią niosącą szansę na odbudowanie tradycyjnej struktury państwa. Nie udało się – i Jerzy Rakowiecki pisze kolejne tego kroniki.

Redaktor podzielił zapiski na cztery części, paradoksalnie ta mogąca najbardziej kusić – „Facecje teatralne i nie tylko” – najmniej jest kusząca, bo zbyt wymieszana, rzekłbym wręcz bałaganiarska. Piękny i szczegółowy portret ziemiańskiej szlachty, hreczkosiejów, jak ich nazywa Rakowiecki, zawiera część otwierająca tom. Dawaliśmy sobie radę mimo 123 lat zaborów, na pewno nie pomogło zadufanie i ślepa wiara w narodową wielkość. Wtedy może uzasadniona – naród pękał od euforii, odzyskano wszak niepodległość. Nie dostrzegaliśmy niestety zagrożeń, głównie tych wewnętrznych, właśnie z nacjonalistycznego zadufania płynących.

„Zapis z powstania warszawskiego” jest równie osobistym zapisem co czwarta część książki, „Małe szkice do wielkich portretów”. Co się stało z rodziną, rodzinnym domem, dorobkiem, komu udało się wyjść obronną ręką? Komentując powstańcze epizody, pisze gorzko: „Nie mogę się pozbyć myśli, że nie dramatyczne lata okupacji niemieckiej, (…) lecz 40 lat naszej »wyśnionej« wolności kładą się głębokim cieniem na naszych dziejach współczesnych”. A notował to w 1985 roku…

Zamykające książkę portrety ludzi teatru uderzają osobistą perspektywą, są poruszające – jak niezrównany obraz Aleksandra Zelwerowicza, szykującego się do zagrania roli, która miała wieńczyć jego dokonania i pozwolić mu odejść na scenie. Śmiertelnie już chorego zastąpił na scenie Kazimierz Opaliński. Zelwer pytał autora podczas szpitalnych odwiedzin: „I co? Ale mów prawdę! Spieprzył?”. Jedyna mogła być odpowiedź: „Ano cóż, spieprzył”.

Bogaty obraz, wielość historii, jest co smakować. „Ale się Szymański postarał”, cytuje autor nader krótką przemowę burmistrza Wyszkowa, któremu trema odebrała język na wielkim bankiecie wydanym przez onegoż Szymańskiego, właściciela browaru. Jerzy Rakowiecki też się postarał. Na ręce syna podziękowania za lekturę składam.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ