Poniedziałek, 16 października 2017
WydawcaInsignis
AutorSabrina Ghayour
TłumaczenieDorota Malina
Recenzent(gs)
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2017
Liczba stron240
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2017

Powiem to od razu i szczerze: przykro mi ogromnie pisać negatywne recenzje książek, cóż jednak zrobić, gdy na takie zasługują. Żal mi zwłaszcza wydawcy, który zainwestował w projekt pieniądze i liczy, że jednak w jakiś sposób wydatek mu się zwróci. Czy jednak nie należałoby aby zastanowić się wcześniej nad sensownością publikacji? Przyjrzeć się bliżej tytułowi, pomijając kolorowe obrazki, przeczytać nie tylko zapewnienia agentów, ale rzucić przynajmniej okiem na zawartość tomu?

Rynek książek kucharskich czy też „podręczników kulinarnych” zmienił się ogromnie w ostatnich latach, a to dzięki omniprezencji receptur w sieci. Publikują je zarówno portale reprezentujące kolorowe magazyny, jak i indywidualni kucharze (nie wymieniam nazwisk) czy też kuchenni amatorzy, chcący podzielić się swymi sukcesami. Namnożyło się blogerów, podróżników, testerów, pismaków, zwykłych żarłoków nawet, którzy też się chcą – i dzięki sieci mogą – podzielić informacjami o tym, co właśnie zjedli. A czytają to ci, którzy właśnie przygotowują się do podobnego kroku: „Jeśli taki ktoś może, to czemu nie ja?”. I kroczą…

Sirocco to wiatr typowy dla basenu Morza Śródziemnego, na tytuł – z racji geograficznego obszaru – nadaje się wybornie: zachęca, kusi, brzmi tajemniczo. Ale nie znalazłem w książce żadnych tajemnic prócz dwóch: „gruzińska potrawka z kurczaka” – Gruzja na Bliskim Wschodzie? Czyżby zdarzyło się coś, o czym nie wiem? A drugi sekret to brak choćby jednego przepisu na hummus, danie tak popularne w tamtym rejonie, że o prawa do jego pochodzenia spierają się wszystkie tamtejsze nacje. I każda ma tą jedyną prawdziwą recepturę. Które, prawdę mówiąc, różnią się tak niewiele, że proces o świadome ojcostwo musiałby zakończyć się bezwzględnym odrzuceniem pozwu.

Przeglądałem „Sirocco” kilka razy, by nie popełnić błędu, ale mimo iż znaleźć w tomie można kilka smakowitych receptur, całość jest, jakby to powiedzieć – bez jaj. To książka, w której nic się nie dzieje. Nie porywa i nie podrywa. Coś tam zakonotowałem w pamięci, ale przerzucałem strony myśląc: „Znam to. Z innych stron”. Po co więc publikować taki tom? Można wierzyć blurbom na tylnej okładce, bo są na tyle ogólne, że równie dobrze mogłyby znaleźć się w każdej innej kulinarnej książce. Ale czy warto pakować w twarde okładki tuzin przepisów godnych uwagi?

Jak mówiłem, ogromnie mi przykro pisać źle o książce kucharskiej, ale od dłuższego już czasu śledzę podobne, niczym poza kolorem czy nazwiskiem nieuzasadnione publikacje. „Sirocco” miało
akurat tego pecha, że przełamało tamę. Kulinaria to rzecz wbrew pozorom bardzo poważna i tak je traktujmy, nie ma co dorzucać do bigosu, który już od dawna kipi na księgarskich półkach.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ