Piątek, 6 kwietnia 2018
WydawcaZysk i S-ka
AutorBogusław Chrabota
RecenzentTomasz Zbigniew Zapert
Miejsce publikacjiPoznań
Rok publikacji2017
Liczba stron112
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2018

Niechaj czytelników nie zmyli wątłość objętościowa tej książki – istotnego wydarzenia na niwie literatury oraz ważnego głosu w debacie historycznej. Bogusław Chrabota koronkowo łączy przekazy rodzinne z aplikacją wyobraźni. Rozliczeniową narracją udowadnia, że złu można się przeciwstawiać w każdych okolicznościach. A czająca się w zakamarkach akapitów metafizyka nadaje lekturze wstrząsający wymiar.

Część pierwsza – zatytułowana „Wielki strach” – relacjonuje wyprawę autora do matecznika swoich antenatów. Po zaścianku Ustrona nad Berezyną pozostały trudno rozpoznawalne resztki. Mocno nadgryzione zębem czasu. Te urokliwe krajobrazowo i żyzne ziemie straciliśmy w konsekwencji pierwszego rozbioru (1772 rok), niemniej tradycje narodowe udało się tam podtrzymać aż do wojny z bolszewikami. Dopiero kończący ten konflikt Traktat Ryski (1921 rok) nieroztropnie – to najłagodniejsze określenie – parafowany przed wyjątkowo niekompetentną delegację polską sprawił, że zatracono tam polskość. Kultywujących ją wiekowych mieszkańców wytępiły coraz okrutniejsze szykany Sowietów, więc narybek łatwiej im było zrusyfikować. Ocaleli jedynie ci, którzy zdołali zbiec przed „czerwoną zarazą”. Odrodzona ojczyzna potraktowała ich po macoszemu. Doświadczył tego między innymi Florian Czarnyszewicz. W Wilnie egzystował niczym parias, toteż emigrował „za chlebem”. Po czterech dekadach dokonał żywota w Argentynie, gdzie utrzymywał się z pracy w rzeźni. W wolnych chwilach zaczerniając papier retrospekcjami z krainy własnej młodości. Taką genezę mają jego książki, wciąż czekające na popularyzację. W pierwszym rzędzie „Nadberezyńcy”. Zresztą duch Czarnyszewicza towarzyszył prozie Chraboty: „Jego powieści (…) czytałem niemal w modlitewnym skupieniu. Fascynowała mnie piękna kresowa polszczyzna, a jeszcze bardziej iście epicki opis dziejów mieszkańców tych zaginionych w polskiej literaturze części kresów”.

Ustronie zagładę przyniosła druga wojna światowa. Osadę w czerwcu 1944 roku spacyfikowali Niemcy. Rzekomo za pomoc partyzantom. Niemal wszystkie zabudowania zniszczono, czyniąc z mieszkańców niewolników, mających pracować na rzecz Trzeciej Rzeszy. Babcia autora trafiła do Prus Wschodnich. Pod Treuburg, jak wtedy nazywało się Olecko. Do gospodarstwa prowadzonego przez schorowaną matkę i jej upośledzonego umysłowo syna. Po sąsiedzku mieszkał niemłody już mężczyzna o nienagannych manierach, wżeniony w lokalną familię junkierską. Okazał się dawnym oficerem „białej armii”. Pół roku później przez teren przetoczyła się Armia Czerwona, grabiąc i dewastując, co popadnie. Jej najście poprzedziła kolejna wędrówka ludów.

Bohaterka zakotwiczyła w Królewcu. Zgodnie z nową mapą Starego Kontynentu – wytyczoną de facto ręką Stalina – miasto wraz z przyległościami terytorialnymi oraz wodami przybrzeżnymi Bałtyku znalazło się w składzie ZSRS. Jako łup wojenny. I tam autor odwiedzał w dzieciństwie babcię. Buszował po zgliszczach wojennych, kłujących na każdym kroku w oczy. Co z pietyzmem relacjonuje w rozdziale „Dom na pogorzelisku”. A po latach tkwiące w nim relikty przeszłości wydały literacki owoc. O wykwintnym aromacie.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ