Trzecia część przygód polskiej Pippi Langstrumpf,
czyli Hani Bani. Wciąż jest duża (z przerwą na
sfingowany atak wyrostka, który zakończył się tygodniowym
pobytem w szpitalu i pozbyciem się
prawie dziesięciu kilogramów) i tryska energią. Ale
nawet dla niej czas zaczyna przemijać w bardziej
bolesny sposób. Rodzice w końcu definitywnie się
rozwodzą. Odchodzą przyjaciele. Hania wyrosła
i stała się panienką, a także seksualnym tornadem.
Zbiera same dwóje z matematyki, a ona myśli tylko
o Ziutku, Janku i Jacku… Wciąż uwielbia jeść, ale bardziej zajmują ją
jednak marzenia o pocałunku z języczkiem, choć boi się go strasznie.
Nadal przychodzą jej do głowy szalone pomysły jak zorganizowanie
w szkole akademii z okazji Dnia Hutnika, kiedy to wypchnęła na środek
auli Jolę Hutnik, oznajmiając, że „w tak ważnym dniu uroczystość
z braku prawdziwego hutnika uświetni Hutnik szkolny”. Zaprosiła też
do szkoły Antoniego Słonimskiego, choć go wcale nie znała. Hania do
tej pory w politykę się nie mieszała, a teraz nie ma innego wyjścia.
Nadszedł rok 1968, a wraz z nim słynny Marzec. Tornado kończy się
wyjazdem przyjaciół i narzeczonego. Bakuła portretuje rzeczywistość
nie tylko celnym słowem, doprowadzając czytelnika do łez ze śmiechu,
jak i wymownymi kolażami złożonymi nie tylko z polityków i muzyków.
Bakuła, malarka i lwica salonowa, zafundowała nam nostalgiczną i przezabawną
podróż w szalone lata 60. Czekamy na ciąg dalszy przygód
panny Hani, której Banią przezywać już nie wypada.