środa, 1 lutego 2023
O adaptacjach powieści fantasy

Odpowiedź na pytanie, czy fani fantastyki żyją obecnie w najlepszych lub może najgorszych dla siebie czasach, jest zdecydowanie trudniejsza, niż mogłoby się wydawać w pierwszej chwili. Wszystko zależy tak naprawdę od przyjętego przez nas punktu widzenia. Olbrzymia liczba wydawanych każdego roku książek należących do szeroko pojętej fantastyki w połączeniu z kolejnymi filmami, grami wideo i (przede wszystkim) serialami sprawia, że wielbiciele gatunku mogą korzystać z tego bogactwa oferty przez cały rok z okładem. W tym miejscu warto zadać jednak pytanie o możliwą nadprodukcję treści i jakość ustępującą ilości na drabince priorytetów wielkich rynkowych graczy.

Nic nie uosabia tego problemu lepiej niż serialowe adaptacje, kontynuacje i spin-offy głośnych marek fantasy. W ciągu ostatniego roku mieliśmy do czynienia z prawdziwym wylewem produkcji tego typu. Poniżej wymieniam tylko część z debiutujących w tym czasie tytułów: drugi sezon „Wiedźmina”, „Sandman” i „Dragon Age: Rozgrzeszenie” na Netfliksie; „Koło czasu”, „The Legend of Vox Machina” i „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” od Amazon Prime Video, a na dokładkę jeszcze „Ród smoka” HBO Max oraz „Willow” od Disney+. W momencie publikacji tego tekstu będziemy też po premierze prequela „Wiedźmin: Rodowód krwi”. Łącznie dziewięć głośnych seriali, a każdy z nich jest powiązany z jakąś istotną kulturowo częścią fantastycznego światka.

Pewien odsetek fanów z pewnością cieszy się z podobnego dobrodziejstwa i w zasadzie trudno im się dziwić. W takim układzie każdy ma szansę dostać coś dla siebie, więc to dla wielu niemal spełnienie marzeń. Problem zaczyna się, gdy siądziemy do analizy jakości poszczególnych produkcji oraz ich zbieżności z oryginałem. Nie wrzucam oczywiście każdego z tych tytułów do jednego worka – ich poziom nie jest jednolity, nawet jeśli wpisują się we wspólny trend. Każda produkcja cierpi też przynajmniej w jakimś stopniu na swoje własne, indywidualne problemy. Plus część z podnoszonych w przestrzeni publicznej argumentów ma też wymiar silnie subiektywny.

Kwestia wierności adaptacji nie jest przecież zero-jedynkowa. Zmiana jako taka to nic złego. Bywają przecież seriale zbyt wiernopoddańcze wobec materiału źródłowego i przez to odtwórcze. Moim zdaniem do takich tytułów należy choćby wspomniany „Sandman”, który powtarza za oryginalnym komiksem niemal wszystko (poza jego związkami z szerszym uniwersum DC), ale praktycznie za każdym razem robi to gorzej. Rodzi się wtedy pytanie: „Po co to w ogóle oglądać, skoro oryginalny tytuł jest pod każdym względem lepszy?”.

Co w takim razie ma nadrzędne znaczenie przy adaptacjach? Po pierwsze, ingerencje w oryginalną fabułę, charakterystykę bohaterów czy świat przedstawiony muszą być w sensowny sposób uzasadnione. Po drugie, powinien stać za nimi jakiś cel. I po trzecie, nie powinny wykraczać zbyt daleko poza oryginał. Jeżeli naszego bohatera nie łączy z jego pierwowzorem nic poza imieniem, to wtedy zaczynamy jedynie żerować na jego rozpoznawalności. Ważne jest nie tylko to, co zmieniamy, ale też to, co dokładamy od siebie. Czemu pragniemy opowiedzieć tę historię? Czy to ta sama opowieść, co w oryginale, ale jeśli inna, to w jaki sposób się z nim łączy? W tym miejscu istotne stają się też różnice kulturowe, które zaistniały między publikacją oryginalnego dzieła a dniem dzisiejszym. Jak wiele współczesnej wrażliwości chcemy przelać na adaptację i czy w ogóle powinniśmy to robić?

Nie było w 2022 roku dwóch innych produkcji fantasy, które budziłyby ciekawość tak bardzo jak „Ród smoka” i „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”. Co ciekawe, jeszcze przed premierą na żaden z tych tytułów fani gatunku nie czekali z wielkimi nadziejami. Porażka ostatniego sezonu „Gry o tron”, czyli adaptacji „Pieśni lodu i ognia” George’a R.R. Martina, rozbiła niezwykle mocny fandom. Wielu wielbicieli tego świata w Polsce i na świecie zwyczajnie wątpiło, czy HBO będzie w stanie naprawić popełnione wcześniej błędy w prequelu opowiadającym o rodzie Targaryenów i toczonej przez nich wojnie domowej zwanej Tańcem Smoków.

Obrazy „Ród smoka” i „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” zadebiutowały na ekranach w odstępie zaledwie 10 dni, więc świat z miejsca zaczął pasjonować się toczonym przez adaptacje pojedynkiem. Pierwsze reakcje recenzentów i widzów na oba seriale były dosyć mieszane, ale bardziej pozytywne niż negatywne. Pod względem oglądalności sporo lepszy start zaliczyła nowość Amazona, ale w zasadzie od razu na jego twórców posypały się gromy za brak zgodności z tekstami Tolkiena. Reakcje na dzieło HBO Max pod tym względem były znacznie cieplejsze, bo media chwaliły wizualną wierność wobec „Gry o tron” oraz tematyczną i fabularną wobec dwuczęściowej serii „Ogień i krew” (to właśnie w niej Martin zdradził najwięcej na temat Targaryenów).

Cały artykuł można przeczytać w numerze 1/23 Magazynu Literackiego KSIĄŻKI

Podaj dalej
Autor: Tomasz Gardziński