Poniedziałek, 19 sierpnia 2019
Rozmowa z Moniką Sznajderman

Serwis Press.pl zamieścił rozmowę z Moniką Sznajderman, właścicielką wydawnictwa Czarne.

To prawda, że odrzuciła Pani propozycję wydania w Polsce „Millennium” Stiega Larssona?

Tak.

?

Dostałam ofertę wydania Larssona w Czarnym, gdy jego książki nie były jeszcze na świecie bardzo znane. Na długo przed filmem „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” i całym tym szałem związanym z „Millennium”. Zgłosiła się do mnie pewna agentka z niemieckim wydaniem pierwszej części. Dałam je do przeczytania koleżance recenzentce i stwierdziła, że to strasznie nudne. Cegła, którą będzie ciężko sprzedać. Bałam się, że nam z tym nie pójdzie, tym bardziej że trzeba było kupić trzy książki naraz. Koleżanka oceniła – z czym się do tej pory zgadzam – że u Larssona jest sporo zbyt rozbudowanych wątków publicystycznych.

Gdy Czarna Owca zrobiła na „Millennium” niezły biznes, czuła Pani smak porażki?

Szybko przechodzę nad takimi rzeczami do porządku dziennego. Wyciągam wnioski, ale nie leję łez.

Nie wierzę, że gdy „Millennium” sprzedało się w ponad milionie egzemplarzy, nie pomyślała Pani: „Kurczę!”.

Oczywiście, że pomyślałam, ale równie dobrze moglibyśmy nie dać rady sprzedać tak dobrze tej książki. Bo rynek kryminałów jest, wbrew pozorom, bardzo trudny. Wiem, bo Czarne kryminały wydaje.

To, że jest paru autorów, którzy się świetnie sprzedają – w Polsce może 20 – nie znaczy, że inni też. Kryminały potrafią się sprzedawać w nakładzie dwóch–trzech tysięcy. A wie pani, ile tylko w ubiegłym roku wyszło takich książek polskich autorów? 197. To są wszystko autorzy, którzy przepadli.

Zdarzyło się Pani jeszcze, że inny autor też przeszedł Czarnemu koło nosa?

Zdarzyło się – z Dorotą Masłowską. Paweł Dunin-Wąsowicz przysłał nam propozycję, byśmy razem wydali jej pierwszą książkę, a ja niestety nawet do niej nie zajrzałam. Choć Pawła niezwykle cenię, to gusty literackie mamy różne i nie zawsze czytałam jego propozycje. Tak właśnie było z Dorotą.

Jej żałuję, a kryminału nie. Chyba nigdy nie byliśmy dobrzy w sprzedawaniu i promowaniu szeroko pojętej książki komercyjnej. Kilka lat temu stworzyliśmy nawet imprint, który nazwaliśmy Black Publishing, by pod tą marką wydawać tak zwaną literaturę kobiecą, ale polegliśmy.

Bo?

Nie wystarczy, że książka jest komercyjna. Do jej promowania i sprzedaży trzeba jeszcze dużo dodać, także pieniędzy. Trzeba mieć wiedzę na temat tego rynku, bo tam inaczej prezentuje się książki księgarniom, trzeba mieć drukowane katalogi tytułów i je do księgarń rozsyłać.

I trzeba namówić jakąś celebrytkę, żeby w blogu napisała, jaka to fajna książka.

Takie rzeczy też robiliśmy, ale przychodziło to nam z większym trudem niż proszenie wybitnych intelektualistów o opinie na temat książki. Jakoś z tymi drugimi bardziej nam po drodze.

Poza tym na rynku książki komercyjnej za blurby się płaci.

Blurby?

Polecenia na okładce.

A nie wszędzie się płaci?

Nie, my nigdy nie płacimy. Gdy prosimy kogoś, by polecił na okładce książkę, którą wydajemy, umawiamy się na jakieś książki w prezencie czy coś w tym stylu. 99 procent osób się zgadza. Czasem na Facebooku wybucha dyskusja o tym, czy uczciwe jest płacenie za blurby. Kiedyś zostaliśmy zaatakowani za to, że nie płacimy. Wychodzimy stanowczo z założenia, że to mają być uczciwe polecenia. Bo kiedy ktoś płaci, to raczej należy napisać o książce bardzo dobrze. Poza tym uważam, że skoro polecenia są za pieniądze, powinno to być oznaczone, tak jak w prasie oznacza się artykuły sponsorowane

Tajemnicą poliszynela jest, że w niektórych gazetach też się płaci za recenzje. Na przykład dając reklamy w zamian. My tego nie robimy.

(…) Czy przy tak agresywnym marketingu na rynku książki samo dobre przełożenie na media wystarczy? W ubiegłym roku na reklamę w mediach, według Kantara, Czarne wydało jakieś 500 tysięcy złotych, podczas gdy duzi wydawcy między sześć a osiem milionów.

Co roku przeznaczamy na reklamę taką samą kwotę z wahaniami ledwie dwu–trzyprocentowymi. I jest to kwota znacznie większa niż 500 tysięcy.

Niektórzy autorzy Czarnego mówią: „Jedyne, co Monika Sznajderman mi zapewni, to że wyłoży książkę na półkę w Empiku”.

Zapewne nie wszyscy tak uważają, bo robimy znacznie więcej. Oczywiście ci, którzy tego nie widzą, będą sobie szukać innych wydawców.

I tak robią.

Trudno. Jednych autorów tracimy, innych zyskujemy. Dziś wielu dziennikarzy pisze książki na zlecenie, więc gdy ktoś im zaproponuje ciekawy temat i dobre warunki, odchodzą. A potem niektórzy wracają. To normalna sytuacja.

Czarne wydaje sporo młodych pisarzy, wkładamy dużo redaktorskiej i promocyjnej pracy w debiuty – wydaje mi się, że to ludzie cenią, przynajmniej większość z nich. Może nie zatrudniamy agencji PR-owych, lecz nasz dział promocji ciężko pracuje. Współpracujemy z radiami, z najlepszymi dziennikarzami, z blogerami. Mamy kontakty z największymi festiwalami i staramy się, by nasi autorzy tam byli. Nie pomijamy żadnej nagrody, do której powinni być zgłoszeni.

Poza tym pomagamy im składać wnioski o stypendia. Zajmujemy się sprzedażą licencji za granicę. Ostatnio zorganizowaliśmy dla naszych autorów, wspólnie z Domem Spotkań z Historią, warsztaty, jak posługiwać się źródłami dostępnymi w DSH. Teraz w planach jest zorganizowanie nieodpłatnych warsztatów-seminariów dla młodych reporterów. Takie rzeczy trudno wycenić. Założyłam wydawnictwo, żeby fajnie spędzić życie.

Tak, czytałam w Pani wywiadach: chodzi o misję, a nie żeby na tym zarabiać.

Na misję też trzeba zarobić. A my zarabiamy wystarczająco. Na etatach są 23 osoby, to stali współpracownicy od lat. Mamy zyski. I wydajemy mądre, ważne, piękne książki.

(…)

W 2010 roku mówiła Pani, że 50 książek rocznie to w sam raz, by utrzymać tożsamość Czarnego. W 2016 roku wydaliście już 92 tytuły – wtedy uznała Pani, że musicie zejść do 80 rocznie. A z raportu „Rynek książki w Polsce 2017” wynika, że w owym roku wydaliście już 121 tytułów.

Przez wspomnianą serię Black Publishing bardzo nam ta liczba wzrosła, ale teraz znowu zeszliśmy do maksimum 80 rocznie.

Wbrew tendencjom rynku, który wymaga od wydawców non stop nowych tytułów?

Tak, bo na tym tracą książki. Mamy określoną grupę czytelniczą i zbyt duża liczba tytułów spowoduje, że będą się kanibalizować, zabierać sobie przestrzeń. Nie możemy wydawać na przykład kilku świetnych książek w jednym miesiącu, bo nagle się okazuje, że nie ma miejsc, gdzie je promować. Bo jeśli dziennikarz napisze o jednej, to o drugiej już nie. Statystyczny czytelnik reportaży, esejów, książek podróżniczych nie jest bogatą osobą, jest za to osobą zajętą. Ludzie piszą na Facebooku, że nie mają kiedy tych wszystkich książek czytać; nie mają pieniędzy, by naraz tyle kupić. A wtedy wszyscy tracimy.

Cała rozmowa dostępna na https://www.press.pl/tresc/58200,obojetnosc-nie-jest-niewinna—–rozmowa-z-monika-sznajderman?utm_source=newsletter&utm_medium=email&utm_campaign=Pressletter&uid=4160

Podaj dalej
Autor: ET, fot. Marytka Czarnocka
Źródło: Press.pl