Czwartek, 4 sierpnia 2022

„W każdej nowej powieści staram się odpowiedzieć na ważne pytania, które mnie nurtują” – mówi Paweł Jaszczuk w rozmowie  z okazji premiery powieści „Po tej stronie księżyca” (19 września).  To wzruszająca i pełna refleksji opowieść o przemijaniu, samotności i niezrealizowanych marzeniach. Stojąc u progu życiowych podsumowań, każdy z mieszkańców domu spokojnej starości Szczęśliwa Przystań próbuje odpowiedzieć na wiele pytań…

„Po tej stronie księżyca”  – piękny tytuł.  Jak możemy go rozumieć?

Jako zdefiniowanie naszego miejsca na ziemi, z którego oglądamy jedynie wycinek całego kosmicznego spektrum albo jako miejsce, na które jesteśmy skazani, lecz nam się wydaje, że jesteśmy wolni. Wyczerpująca odpowiedź na to pytanie daje bohaterka mojej powieści, Greta Gawor: „Niebo na wschodzie poszarzało, a zza lasu wypłynął księżyc jak złoty Krugerrand najwyższej próby. Fotografka Greta Gawor oniemiała z wrażenia, spoglądając to na ziemskiego satelitę, to na siedzącą na czubku akacji nastroszoną wronę. Wystarczyło zrobić krok w lewo, pochylić się i przekrzywić delikatnie głowę, a wtedy ptak chował się w złotej, księżycowej aureoli. Greta przesunęła się i znieruchomiała. Nacisnęła przycisk wymyślonego aparatu fotograficznego. Wszystko było jak trzeba. Ostry dziób i głowa wrony kontrastowały z żółtym kolistym tłem, tylko ogon wystawał nieznacznie za księżycową paterę, niczym misterny uchwyt. Zdumiewający kadr, podpowiedziany przez naturę. Kto wie, może nawet najlepszy w życiu, rozmyślała. Szkoda, że nikt prócz mnie go nie zobaczy. Przyszła jej do głowy nazwa kompozycji – „Po tej stronie księżyca”.

Powieść zadedykował Pan ojcu, Janowi, pisząc: „(…) z którym za mało rozmawiałem, gdy było można i za mało złapałem ryb, gdy brały”…

Tak, pierwszą część opowieści o „Szczęśliwą Przystań” zadedykowałem mojej mamie – Łucji, a drugą ojcu – Janowi, który przekazał mi między innymi, że trzeba mieć szacunek do drugiego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia i posiadanego majątku.

Im jesteśmy starsi, tym mamy większą świadomość upływającego czasu. Czas jest jednym z bohaterów Pana powieści?

Niewątpliwie. W mojej powieści każdy z bohaterów czuje upływ czasu inaczej. Profesor Klaudiusz Bartłomiej Kieraj analizuje jego subtelność, słuchając utworu Johna Cage’a, Cztery i pół minuty ciszy, w którym nie pada żaden dźwięk. „Kieraj nie wiedział, jak to się dzieje, ale za każdym razem, kiedy jej słuchał, odnosił wrażenie, że unosi się nad ziemią.” Z pewnością czas płynie inaczej komuś, kto jest szczęśliwy, a inaczej odczuwa go ktoś, kto cierpi.

Można powiedzieć, że wszyscy bohaterowie żyją  w dwóch wymiarach. Młodzi w teraźniejszości i przyszłości, starsi – teraz i w przeszłości?

Każdy wiek ma swoje prawa. Młodzi nie mogą się doczekać jutra, a starzy bardzo często żyją już wspomnieniami. Jest wiele trafnych określeń, opisujących odczuwanie czasu. Sławomir Mrożek twierdził, że Jutro to dziś. Tyle, że jutro. W mojej powieści czas odgrywa kluczową rolę i poświęcam wiele miejsca na rozważanie jego wpływu na życie jednostki.

Dom spokojnej starości kojarzy się z umieraniem. Śmierć i choroba są obecne w Szczęśliwej Przystani – są tu ludzie uwięzieni w swoim ciele i w swoich umysłach, ale jest też życie…

Kiedy byłem młody interesowała mnie filozofia egzystencjalna. Lektury Dostojewskiego, Sartre’a, Camusa, czy Kierkegaarda nie były może miłe, czasem nawet depresyjne, ale miałem wewnętrzną potrzebę poszukiwania sensu życia. Te pytania nadal mnie nurtują, a odpowiedzi na nie udzielam, powołując do życia bohaterów, którzy zmagają się ze swoim byciem. Śmierć i choroba są obecne wszędzie tam, gdzie mieszka człowiek, także w mojej „Szczęśliwej Przystani”, ale jest też życie pełne pasji, którego moi bohaterowie się nie wyrzekli.

Pisząc książkę, odwiedzał Pan domy spokojnej starości?

Tak, bywałem w domach spokojnej starości, w których nabiera się wielkiej pokory, patrząc w oczy starości.

Stworzył Pan fascynujący mikroświat, który zamieszkuje kilkadziesiąt postaci. Każdą wyrysował Pan choćby jedną kreską. Jak panował Pan nad tą łamigłówką życiowych historii, charakterów, marzeń?

Przydało mi się doświadczenie pisarskie. Rzeczywiście, zapanowanie nad kilkudziesięcioma postaciami wymagało dużej dyscypliny, ale to chyba tak jak z chórem, kiedy pojawia się dyrygent, wszystkie oczy zwracają w jego stronę. Na szczęście mieszkańcy „Szczęśliwej Przystani” mnie słuchali.

Zbieraczki snów siostry Wolne, małżeństwo Sadowskich, poetka Anna… Są wytworem pana,  wyobraźni, czy też inspiracją były jakieś rzeczywiste osoby?

Niektóre osoby mają swoje pierwowzory, ale nie jest to nigdy przełożenie jeden do jednego. Czytelnicy mogą się doszukiwać podobieństw, lecz próby przypisania konkretnej postaci książkowej do kogoś znajomego ze swego otoczenia, skazane są na porażkę.

A Abel Kortberg?

Pisarz Abel Kortberg jest kompilacją pisarzy, których miałem okazję poznać. Przypisałem mu ich ambicję, nieustępliwość i nieposkromioną wyobraźnię. Użyczyłem mu sporo ze swojej osobowości. Zadomowił się w mojej powieści i tam jest jego właściwe miejsce.

W „Po tej stronie księżyca” do Szczęśliwej Przystani przybywa czarnoskóry John Maluś, ekskoszykarz i saksofonista. Muzyka jest dla Pana ważna?

Dobra muzyka daje wytchnienie od rzeczywistości, która skrzeczy. Nie lubię szumu muzycznego i hałasu, ale Maluś na swoim saksofonie wyczynia cuda. Przyznam się, że kiedyś na olsztyńskiej starówce słuchałem gry saksofonisty w barze przy ul. Prostej. Byłem tą grą oszołomiony. Ta fascynacja w jakiejś mierze spłynęła na Johna Malusia.

Na stołówce wisi fotografia Luisa Armstronga, nieco wyblakła… 

Odkrywam karty: widziałem podobną fotografię w pewnej stołówce w Olsztynie. Ciekaw jestem, czy ktoś odgadnie, gdzie to było.

Inna bohaterka powieści, Greta, dzieli z Panem pasję do fotografii. Fotografuje Pan przyrodę, Greta podgląda ją przez okno. Jesteście podobni?

I to jak! Mógłbym powiedzieć, że Greta Gawor to ja, gdyby wcześniej nie powiedział tak Gustave Flaubert o pani Bovary.

Odnoszę wrażenie, że opisuje Pan rzeczywistość w Szczęśliwej Przystani fotograficznymi kadrami. Nie zawsze są łatwe, zawsze poruszające. Tak Pan odbiera świat?

Odbieram świat sklejając obrazy, jakie widziałem. To tysiące, jeśli nie miliony kadrów obrabianych przeze mnie każdego dnia. Mówi się, że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Mam pewne doświadczenie dramaturgiczne, gdyż wymyślałem kiedyś sceny i didaskalia do sztuk scenicznych. Sceny muszą być poruszające, a jeśli nie ma w nich dynamizmu, to aktor powinien wszelkim sposobem przekonywać widza, by skupił na nim wzrok. Tak odbieram świat.

Greta jest główną bohaterką obu powieści. W „Szczęśliwej Przystani” osią akcji jest jej ucieczka z domu opieki, a w „Po tej stronie Księżyca” kryminalna intryga  z jej udziałem. Prowadzi śledztwo w sprawie…

Zaginięcia pułkownika Jakuba Chmiela. Postaci kontrowersyjnej, ale wyrazistej, lubianej lecz także znienawidzonej przez niektórych pensjonariuszy.

Tęskni Pan za pisaniem kryminałów?

W każdej nowej powieści staram się odpowiedzieć na ważne pytania, które mnie nurtują. Co jakiś czas wychodzi ze mnie „kryminalista” nawet w powieści obyczajowej. Chyba tych ciągot kryminalnych już się nie wyzbędę.

Grecie w śledztwie partneruje profesor Kieraj. Łączy panów dystans do technologii. Kieraj ukochanego iPhone’a  roztrzaskał o podłogę, Pan korzysta z social mediów, ale publikuje przede wszystkim fotografie, czasem tylko dzieli się jakimś komentarzem. Życie jest jednak gdzie indziej?

Zdecydowanie! Prawdziwe życie płynie obok. Social media mają swoją specyfikę, opisują zjawiska powierzchniowo. Nie chcę się nad tym zbytnio rozwodzić, dodam, że korzystam z nowoczesnych środków przekazu, ale ich nie fetyszyzuję, pamiętając, że William Shakespeare pisał genialne utwory piórem maczanym w atramencie.

I nie wszystko musi być na sprzedaż…

Nie musi. Moi rodacy poświęcają dnie i noce, zamieszczając infantylne selfie, chwaląc się swoimi  filiżankami, nowym tatuażem, wycieczkami albo różą, która zakwitła w ich ogródku i wyrażając swoje emocje obrzydliwymi gifami z mrugającą myszką Miki lub wirującą, jak gówno w przeręblu, śnieżynką.

Traktuje Pan swoich bohaterów i tkliwie, i szorstko. „Po tej stronie księżyca” to książka o ludzkiej kondycji? 

Chciałbym, by właśnie tak moja nowa powieść była odczytywana.

Ludzi starsi czasem mówią, że czują się niewidzialni. Napisał Pan tę książkę z buntu?

Ten bunt eksplodował na ponad sześćset stron. Musiałem to z siebie wyrzucić, w imieniu niewidzialnych.

Dziękuję Panu za „Po tej stronie księżyca”. Ta powieść wciąga i nie chce wypuścić.  

Ja dziękuje Pani za te pytania, które padły „Po tej stronie księżyca”.

 

Z Pawłem Jaszczukiem rozmawiała Magda Kaczyńska

Podaj dalej
Autor: Wydawnictwo Szara Godzina