Poniedziałek, 20 marca 2023
„Otworzyła list i przeczytała wiadomość na głos: –  »Nigdy nie zaznasz spokoju«"

Nakładem wydawnictwa Prószyński Media ukazał się czwarty tom z serii „Anna Maria Kier” autorstwa Dagmary Andryki zatytułowany „Walet”. Jest to opowieść o przygodach Anny Marii Kier , właścicielki biura detektywistycznego.

Wydawca informuje o nowej książce:

Detektyw Anna Maria Kier znów tropi mordercę. W jej pomarańczowym notesie podejrzani i niewinni zmieniają się miejscami jak w roszadzie. Do końca powieści „Walet” trudno przewidzieć, kto jest przestępcą. Nowym zleceniodawcą biura detektywistycznego Kier jest Henryk Baryłka, właściciel spółdzielni mleczarskiej w Otwocku, zajmujący wysoką pozycję na liście najbogatszych Polaków. Do domu jego ukochanej i jedynej córki przychodzą anonimy z pogróżkami. Zięć potentata regularnie wyjmuje ze skrzynki niebieskie koperty i ukrywa je przed żoną. Starają się o dziecko i nic nie może teraz niepokoić Joli. Sytuacja wokół rodziny zagęszcza się. Każdy z mężczyzn w tym układzie, zarówno Baryłka, zięć Piotrowicz i dwaj jego bracia, mają swoje tajemnice. W czwartej części serii detektywistycznej zatytułowanej „Walet” Anna Maria Kier i jej współpracownicy muszą rozwikłać sprytnie uknutą intrygę.

Do przyjęcia zlecenia namawiają Annę wspólniczka Wanda – niezwykle zdolna hakerka – oraz współpracujący z nimi Ireneusz Piasecki – były wykładowca kursu detektywistycznego. Kier nie czuje się na siłach podejmować nowych wyzwań. Jej prywatne kłopoty z ojcem, nazywanym Królem – byłym prokuratorem i wyjątkowo nieobliczalnym, niebezpiecznym człowiekiem– doprowadzają Annę na skraj załamania nerwowego. Detektyw jednak postanawia zabrać się za prywatną rozgrywkę z toksycznym rodzicem po zakończeniu sprawy mlecznego potentata. Atmosfera gęstnieje, gdy córka Baryłki zostaje brutalnie zamordowana.

Dagmara Andryka w „Walecie” ponownie zaprasza do świata przebiegłych czarnych charakterów oraz fascynującej pracy błyskotliwej detektyw Anny, znakomitej specjalistki od cyberprzestępczości Wandy i niezastąpionej profilerki Ursuli. Nagromadzenie faktów, szybkość akcji oraz oczywiście zawoalowane intrygi wciągają nas szybko w nurt fabuły. Książkę można czytać jako niezależną, trzymającą w napięciu powieść kryminalną lub jak kontynuację poprzednich trzech tomów. Po „Królu”, „Asie” i „Damie” „Walet” dopełnia sekwens, wyjaśniając zawiłe losy fascynujących bohaterów, z którym zdążyliśmy się już mocno zżyć.

Fragment książki:

Mam nadzieję, że ci teraz nie będą nas przesłuchiwać! Co to ma w ogóle znaczyć? Straciłem żonę, a policja traktuje mnie jak podejrzanego! – Piotr Piotrowicz nerwowo chodził dookoła stolika ogrodowego, przy którym siedział Henryk Baryłka. Obydwaj nie byli w stanie wejść do domu, w którym to wszystko się wydarzyło. Ojciec Jolanty wyglądał, jakby przez ostatnią noc postarzał się o kilka lat. Niechlujnie ubrany, z kilkudniowym zarostem i podpuchniętymi oczami w niczym nie przypominał eleganckiego prezesa znanego ze zdjęć zamieszczanych w prasie przy okazji corocznej publikacji listy najbogatszych Polaków.

– Uspokój się, Piotrek! – Baryłka próbował podnieść głos, ale ta próba zapanowania nad sytuacją raczej się nie powiodła.

– Jeśli sprawą będzie się zajmował ten policjancik, który mnie przesłuchiwał, to leżymy! To jakiś kretyn! Musimy iść z tym gdzieś wyżej! Tato, oni sobie z tym nie poradzą. – Piotrowicz usiadł na trawie, schował twarz w dłoniach i zaczął płakać.

– Dlatego ponownie zdecydowałem się na tę agencję. – Henryk przygładził włosy. Zawiał lekki wiatr, dodatkowo strosząc jego i tak potarganą fryzurę. – Ta Kier uprzedziła mnie, że będą nas przesłuchiwać, takie mają procedury i nie ma w tym nic niepokojącego, więc się nie unoś, to Joleńce życia nie przywróci. – Głos mu się załamał, po chwili jednak odchrząknął i ciągnął dalej. – Poza tym na sto procent będziemy na liście podejrzanych i musimy mieć wsparcie, rozumiesz?

– Co za idiotyzm? Ja byłem na szkoleniu, ty w pracy. Poza tym to chore, co mówisz! Naprawdę mam tego wszystkiego dość. Jestem niewinny i nie muszę szukać wsparcia. Jeśli ty masz inaczej, to sorry. – Piotrowicz prychnął. Ewidentnie z każdą minutą tracił szacunek dla teścia.

– Dlaczego mnie prosiłeś, żebym tu przyjechał podczas twojej nieobecności? Dostałeś kolejny list? – Baryłka spojrzał na zięcia, który powoli podniósł głowę. Jego lewy policzek drgał, nad czym najwyraźniej trudno mu było zapanować.

– Nie, nie dostałem. – Piotrowicz westchnął przeciągle. – Ale bałem się o nią i miałem rację. Jak znam życie, znowu jesteś w ciągu. Powinieneś wrócić do Markockiej. – Piotr głęboko wciągnął powietrze do płuc i spojrzał w niebo.

– Czy wydarzyło się coś między wami, o czym powinienem wiedzieć? – Baryłka puścił mimo uszu ostatnią uwagę, choć okrutnie go zabolała, jakby ktoś powoli przeciął mu serce na pół tępą żyletką, pozostawiając otwartą, krwawiącą ranę.

– Nie, byłeś na bieżąco, tak jak chciałeś. – Piotr westchnął przeciągle i zerknął na zegarek. – Niech już przyjeżdżają, jestem taki zmęczony. Naprawdę nie możemy tego przełożyć? – Zięć wbił wzrok w teścia, ale nim ten zdążył zareagować, usłyszeli chrzęst żwiru i silnik samochodu. Po chwili nastała cisza, a przy furtce stanęła cała trójka, z Anną Marią Kier na czele. Piotrowicz z nieukrywaną niechęcią i wyraźnym ociąganiem wstał z trawy, strzepał z bojówek źdźbła i ruszył w kierunku przybyłych. Otworzył furtkę.

– Zapraszamy. – Wskazał dłonią na ocieniony taras z boku domu, gdzie czekały już przygotowane krzesła, a na stoliku stały butelki z wodą. Upał zelżał, ale wciąż zasychało im w ustach.

– Tę furtkę trzeba otwierać ręcznie? Nie ma domofonu? – spytała Wanda, zmierzając pewnym krokiem w  stronę Baryłki. Otaksowała wzrokiem zapchaną skrzynkę. – Piachu, wyjmij to i przynieś. – Kiwnęła brodą i ściągając plecak z laptopem, weszła do ogrodu, nie witając się z Piotrowiczem.

– Panie Piotrze, bardzo mi przykro. – Kier natychmiast zdała sobie sprawę z niezręczności tej sytuacji. Wanda zachowywała się czasem w sposób dość nieokrzesany, co rzecz jasna nie uszło uwadze mężczyzny.

– Pani koleżanka zachowuje się obcesowo. To dla mnie dyskwalifikujące. Nie mam ochoty z wami rozmawiać. Uważam, że daliście dupy, skoro nie znaleźliście nadawcy tych listów. Macie krew na rękach – wysyczał Piotrowicz do ucha zaskoczonej Anny.

W  tym czasie Piach otworzył skrzynkę pocztową i wyjął stos korespondencji. Na samym wierzchu leżała zmięta niebieska koperta.

– Cholera… – Kier spojrzała w oczy mężowi Jolanty. Jego wzrok był pełen gniewu, złości i żalu.

Wolnym krokiem dołączyli do Wandy, która włączyła laptop, i do patrzącego gdzieś w dal Baryłki. Ojciec Jolanty wydawał się nieobecny.

– Znowu napisał. – Anna wzięła kopertę do ręki i zaczęła się jej przyglądać. Żadnego nadawcy, stempla, nic. Usiadła tuż obok Henryka, który pokazał jej powolnym ruchem dłoni, by otworzyła list i przeczytała wiadomość na głos: – „Nigdy nie zaznasz spokoju”. Kiedy to mogło przyjść? – spytała Piotrowicza.

– Nie wiem. Od piątku wieczorem do dzisiaj rano, czyli od kiedy wyszedłem z domu do teraz. Przed wyjazdem na szkolenie opróżniłem skrzynkę. – Mąż Jolanty odpowiadał wolno.

– Czyli list mógł zostać wrzucony zarówno przed całym zajściem, jak i po? – doprecyzował Piach, robiąc nieokreślony ruch dłońmi, aż wreszcie speszony sięgnął po butelkę wody. Ku swemu zaskoczeniu nie umiał nazwać „zajścia” zabójstwem.

– Zgadza się – przytaknął mężczyzna.

– Dlaczego pan chciał, by teść przyjechał do żony podczas pana nieobecności? – Kier otworzyła pomarańczowy notes i zadała pierwsze z wielu przygotowanych pytań.

– Nie, no ja pierdolę! Co to ma znaczyć? – Piotrowicz zerwał się na równe nogi. – Nie będę odpowiadał na te pytania. Wczoraj to samo mówiłem na policji. To jest bez sensu, tato! – Spojrzał błagalnym wzrokiem na Baryłkę, szukając u niego ratunku. – Ktoś zamordował moją żonę, rozumiecie to? – Podszedł do Wandy, uderzył ręką w stół. Szklane butelki zadrżały i rozległo się nieprzyjemne brzęczenie.

– Proszę się uspokoić, musimy ustalić fakty! – Lechicka przeniosła laptop na kolana i odpowiedziała Piotrowiczowi z taką samą złością. – Był pan prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała Jolę żywą, pana słowa są kluczowe. Jeśli nie chce nam pan pomóc, to okej, ale myślałam, że zależy panu na złapaniu sprawcy. Inaczej nic tu po nas. Nie będę się z panem przepychać!

– Tak, przepraszam. – Piotrowicz usiadł na pobliskim schodku i zacisnął usta. – Przepraszam – powtórzył cicho.

– To wracając do pytania, dlaczego pan chciał, żeby teść przyjechał do córki? – Wanda ponowiła pytanie z taką siłą, że atmosfera nieprzyjemnie zgęstniała. Powietrze można by ciąć nożem.

– Moja żona miała ostatnio gorsze dni, a mnie zależało na tym szkoleniu. Nie wierzyłem w te śmieszne groźby, ale chciałem mieć spokojną głowę. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale Jola podupadła psychicznie i wolałem, żeby nie była sama. Dziś już wiem, że powinienem był z nią zostać. Nigdy sobie tego nie wybaczę.

– Co to znaczy, że „podupadła psychicznie”? – wtrąciła się do rozmowy Kier, starając się brzmieć jak sprzymierzeniec.

– Staraliśmy się o dziecko. Źle znosiła świadomość, że jest bezpłodna, że nie może być matką. – Piotrowicz westchnął, złożył ręce jak do modlitwy i zamilkł. Widać było, że ta rozmowa dużo go kosztuje. Jakby trwał w bolesnym oczekiwaniu na coś nieuniknionego.

– Skąd pewność, że to tylko wina Jolanty? – Wanda podniosła na Piotrowicza roziskrzony wzrok. Wkurzało ją, że zawsze w pierwszej kolejności za brak dzieci obwinia się kobiety.

– Piotr ma syna z innego związku – wtrącił nagle Baryłka. – Proszę dać mu spokój – dokończył cicho.

– Panie Henryku – Anna zerknęła na klienta z uwagą – mówił pan, że mimo próśb zięcia, nie mógł pan odwiedzić córki, prawda?

– Tak, byłem zmęczony, miałem dużo papierkowej roboty.

– Rozumiem. A co w takim razie robił pan tutaj, niemal za płotem, w sobotę późnym popołudniem? – Kier poprosiła, by Wanda pokazała zdjęcie, na którym Baryłka spaceruje w okolicach posesji. Na głowie ma duży kapelusz. I choć twarz jest rozmazana i niewyraźna, to trudno byłoby pomylić jego figurę.

– Jak to? – Piotrowicz podskoczył i jednym susem znalazł się przy stole. Po dłuższej chwili uważnego wpatrywania się w zdjęcie podniósł zmęczony wzrok na teścia. – Kurwa, to ty…

– Skąd to macie? – Henryk nagle zmienił głos. Z obolałego z powodu straty córki, zapłakanego mężczyzny w kilka sekund przekształcił się w zimnego, niedostępnego i mrocznego typa. – Jakim prawem robicie zdjęcia ludziom na ulicy? Myślałem, że jesteście profesjonalną agencją! Nie po to was wynajmowałem, żeby teraz tłumaczyć się ze spacerów! – krzyczał Henryk Baryłka. Nic nie pozostało po jego zwykłym spokoju i opanowaniu.

Detektywi siedzieli w skupieniu. Nie reagując, czekali, aż klient się wykrzyczy, a potem uspokoi. Znali takie sytuacje, z których zawsze były dwa wyjścia: albo gość zacznie współpracować, bo jest niewinny, albo zerwie umowę i odbierze im tę sprawę, bo ma coś do ukrycia. Nikt nie lubi być przyłapywany na kłamstwie.

Po czymś takim już nic nigdy nie jest takie samo.

Minął kwadrans, po którym Baryłka zapadł się w fotelu. Miał czerwoną twarz i z trudem łapiąc powietrze, udawał, że wszystko gra. Próbował się uśmiechać, by zatrzeć niezbyt dobre wrażenie. Detektywi wciąż nie reagowali. Dobrze wiedzieli, że znalazł się w pułapce.

– No dobrze… Byłem tu, ale tylko na chwilę. I nie wchodziłem do Joli, tylko spacerowałem po okolicy. Powinienem był zajrzeć, wiem o tym. – Baryłka wreszcie zaczął mówić. Wyraźnie spokojniejszy, próbował skupić się na faktach.

– Dlaczego spacerował pan akurat tutaj, w okolicach posesji? – Anna wbiła w niego wzrok. – I to kilka godzin przed śmiercią pana córki. O co tu chodzi?

– Po pierwsze, nie miałbym najmniejszego powodu, by zabijać własne dziecko, a po drugie, gdybym to był ja, to nie zatrudniałbym was do szukania sprawcy, prawda? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Nie sposób było się z nim nie zgodzić. Kier nagle domyśliła się, dlaczego Baryłka unika wyjaśnień.

– Okej, potem do tego wrócimy. – Podniosła do góry rękę, dając znać pozostałym, by odpuścili ten wątek. – Aby nasza praca miała sens, skupcie się, proszę, i powiedzcie, czy przychodzi wam do głowy ktoś, kto chciałby was skrzywdzić.

– Już raz o to pytaliście. – Piotrowicz westchnął, nie kryjąc rozdrażnienia. – Zaczynam mieć tego dość – dodał, kręcąc głową. – Nie, nie znam nikogo takiego. Co zamierzacie zrobić? Za co weźmiecie kasę?

– Przeczeszemy okoliczne domy, sklepy i inne budynki, ktoś musi mieć tu monitoring, od tego powinniśmy zacząć. – Kier nie reagowała na coraz wyższy mur wyrastający między nimi a Piotrowiczem. – Nie żyjemy w próżni i każdy zostawia jakiś ślad. Jak go znajdziemy, doprowadzi nas do sprawcy. – Detektyw spotkała się wzrokiem z Baryłką.

– Tato, ja zamierzam współpracować tylko z policją. Wybaczcie, proszę, ale dzieje się tu coś niedobrego, wasz superprofesjonalizm do mnie nie przemawia, przykro mi. O, proszę, o wilku mowa. – Zięć prezesa zrobił dwa kroki w stronę ogrodzenia.

Przy furtce zatrzymał się radiowóz, z którego wysiadł policjant. Drobny mężczyzna o twarzy nastolatka, w za dużym mundurze, delikatnie uchylił bramkę, wolnym krokiem wszedł na teren ogródka i przedstawił się cicho, chrząkając kilkakrotnie.

– Młodszy aspirant Marcin Skubiszewski. Czy możemy ponownie porozmawiać o tym, co… no właśnie, jak by to powiedzieć… O tym, co tu zaszło? – Policjant nerwowo przestępował z nogi na nogę.

– Jak najbardziej, chodźmy! – Piotrowicz wskazał mu drzwi do domu i weszli tam razem. Pozostali odprowadzili ich wzrokiem w milczeniu.

Gdy mężczyźni oddalili się na bezpieczną odległość, Anna Maria Kier przysunęła rattanowy fotel blisko Baryłki i usiadła. Podłokietniki stykały się ze sobą.

– No to słucham. – Detektyw nachyliła się do rozmówcy, likwidując resztkę dystansu, jaki ich dzielił.

– Powiem wam, o co chodzi, ale mój zięć nie może się o tym dowiedzieć.

Wszyscy zgodnie przytaknęli głowami.

– Mam coś na sumieniu… – zaczął mówić tak cicho, że Piach i Lechicka też musieli przysunąć swoje fotele.

***

Tristan Kier przyłapał się na tym, że od  dłuższej chwili nie słuchał dziadka. Widział, że ten porusza ustami, mówi do niego, ale nie miał pojęcia o czym. Tadeusz Księżopolski był wyraźnie podekscytowany, chodził po pokoju, wymachując rękami, co jakiś czas czyścił okulary bawełnianą chustką lub nerwowo poprawiał na nosie grube oprawki. Od czasu do czasu wycierał dłonie o purpurową kamizelkę. W końcu się zatrzymał, jakby w pół kroku, wyprostował się, stuknął obcasami i nachylił się nad wnukiem. Oparł silne ramiona na stole, przy którym siedział Tristan, i wbił w chłopaka swój zimny, przenikliwy wzrok. To spojrzenie było jak lufa pistoletu wycelowana w stronę ofiary. Nie mogąc tego znieść, chłopak zerknął na swoje zniszczone adidasy; dziadek już dawno kazał je wyrzucić, ale one przyniosły mu szczęście w Szwajcarii, dlatego postanowił się z nimi nie rozstawać. Nagle zatęsknił za matką. Poczuł zalewającą go falę ciepła. Przygniótł udami dłonie, by ukryć ich drżenie. Dziadek nie lubił mięczaków.

– Zrozumiano, chłopcze? – Tadeusz Księżopolski zbliżył twarz tak bardzo, że niemal dotykali się nosami.

Tristan kiwnął głową. Nie miał pojęcia, na co się zgodził.

– Dziadku… – zagaił cicho, ale silnym męskim głosem. – Czyli jak ty to sobie wyobrażasz?

– Wiesz, że mam tylko ciebie, prawda? – spytał szorstko Księżopolski, a Tristan automatycznie przytaknął. Nie lubił, gdy dziadek wracał do tematu samotnej starości, do której rzekomo doprowadziła go córka. Chłopak zrozumiał, że musi zająć jej miejsce. Ostatnio jednak coraz częściej słowa dziadka odbierał niczym metalową obręcz zaciskającą się mu wokół klatki piersiowej. – Starzeję się, a tylko tobie mogę zaufać. Niestety. – Starszy mężczyzna rozłożył bezradnie ręce. – Widzisz, jak zachowuje się twoja matka. Porzuciła nie tylko ciebie, ale i mnie, starego ojca, który nieba by jej uchylił. – Głos prokuratora nagle zadrżał. – Smutno mi, ale muszę jej zachowanie nazwać po imieniu. Anna Maria Kier jest wyrodną matką i córką. Na szczęście mamy siebie i pamiętaj, że moje obietnice są droższe od pieniędzy! – Dziadek puścił oko do wnuka, przez co nieco spadło między nimi napięcie. – Powtórz, co wielokrotnie ci obiecywałem. – Wbił zimne, stalowe spojrzenie w Tristana. Płatki nosa drżały mu, jakby wokół roznosił się nieprzyjemny zapach.

– Że nigdy mnie nie zostawisz – odpowiedział cicho wnuk i skulił ramiona. Mimo dziwnego lęku, który rozgościł się w jego piersi, wiedział, że to prawda, która powinna go wzmocnić. Przecież zawsze tego chciał: mieć kogoś, kto go nigdy nie zostawi, kto nie zapomni o spotkaniu, kto zawsze będzie przy nim, kto będzie jego opoką, której ciągle podskórnie potrzebował. Tą osobą był dziadek, który go kochał i nigdy nie łamał obietnic. W przeciwieństwie do matki, która robiła to całe życie.

I robi do dziś. Niestety.

Tristan poczuł, że wzbiera w nim smutek.

– No jasne, na razie całkiem nie zniknę, musisz mieć zaplecze i moje wsparcie. Ale w tych sprawach już nikogo nie przyjmę osobiście. – Księżopolski na chwilę przystanął. – Muszę być krystalicznie czysty. Nie mogą mnie na niczym złapać, rozumiesz? Będą chcieli mnie nagrać, spróbują mnie sprowokować, jakoś wystawić. Tak, chłopaku, wystawić. Na ich terenie jestem bezbronny jak dziecko. Pamiętaj, że nikomu nie możesz ufać, słyszysz? – Księżopolski podniósł dłoń, zacisnął w pięść i potrząsnął przed nosem wnuka. – Za tę… nazwijmy to przysługę, dostanę za… no, powiedzmy za rok, dożywotni spokój. Wsadzę kilku gagatków z opozycji, a pewnie nawet i paru od nas, wszędzie jest piąta kolumna, wszędzie! Takiego programu nie było jeszcze w polskich służbach. Będę królem, synek!

– Czyli ten pełnomocnik do spraw obywatelskich to ściema? – Tristan opanował drżenie rąk. Położył dłonie na stole i zmusił się do zachowania spokoju.

– No, nareszcie zaczynasz się uczyć! – Księżopolski uderzył wnuka w plecy. Nie było w tym agresji, ale jego cios był tak mocny, że chłopak zgiął się wpół. – Coś za coś. Ale od jutra oficjalnie przejmujesz biznes. – Dziadek podniósł kciuk do góry. – Co wieczór przechodzimy odprawę: ja ci mówię, co robić, a ty wszystko mi meldujesz. Chodź, pokażę ci najważniejsze miejsce na świecie! – Mężczyzna kiwnął głową i skierował się schodami na górę, do dawnego pokoju córki, w którym ukrywał sejf z dokumentami. – To centrum zarządzania światem, Tristan. No chodź! Więcej ikry, chłopaku, nie ma czasu!

Księżopolski niczym młodzieniaszek z lekkością pokonał kilka schodów. Tristan w końcu ruszył za nim. Gdy wszedł do byłego pokoju matki, poczuł dziwny spokój i odprężenie.

Właśnie dotarło do niego coś, czego do tej pory nie dopuszczał do głosu. Poczuł nieznaną mu dotąd wieź z matką. I pojął, co powinien zrobić. Co tak naprawdę jest jego misją. Zrozumiał więcej, niż się spodziewał.

Uśmiechnął się do podekscytowanego dziadka, klasnął w dłonie i ruszył z werwą, niemal podskoczył. Jednym susem znalazł się tuż obok swojego mentora, okazując nagłe zainteresowanie wyjmowanymi dokumentami.

– Jestem pod wrażeniem – powiedział zaangażowanym tonem. – Dziadek, te informacje to petarda, normalnie informacyjna bomba nuklearna.

– Tak, zgadza się. To jest nasza broń strategiczna. – Księżopolski wyprostował się, a  zamiast dodatkowych słów wyjaśnienia, na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Wyglądał, jakby usłyszał najlepszy komplement. – Tak, jestem niebezpiecznym człowiekiem, chłopaku. To znaczy, my jesteśmy. A raczej będziemy. Tu jest wszystko, bo musisz wiedzieć, że mamy zarejestrowaną każdą operację. Ach, a podpisywanie list płac, palce lizać! Tak pięknie się wszyscy prezentują przed kamerą… Tak, chłopaku, kwitowali tu odbiór pieniędzy wyraźnym własnoręcznym podpisem. Albo brali zlecenia, albo, no cóż, donosili mi jak na spowiedzi… – Mężczyzna pokręcił głową i cmoknął z zadowoleniem, które jednak błyskawicznie zniknęło. Jego wnuk znowu nie nadążał. – Wszystko mam na taśmach. Niewielu przetrwałoby ich prezentację – dodał po chwili Księżopolski wyraźnie spokojniejszy.

– Racja, w twoim wieku mówi się na to taśmy. – Tristan uśmiechnął się pojednawczo.

– Zaraz sobie omówimy jutrzejszych gości. – Dziadek Tadeusz puścił mimo uszu niewybredny komentarz wnuka, wyjął trzy teczki, pomachał nimi i puścił oko do Tristana. – Pamiętaj, nim przyjmiesz kogokolwiek, sprawdzaj tutaj, co na niego mamy. Musisz być zawsze krok przed nimi. A najlepiej dwa.

– Jasne, rozumiem… – Tristan zmarszczył czoło i  wziął pierwszą teczkę z  góry. Spojrzał na nazwisko i zerknął pytająco na dziadka. – To chyba jakiś polityk? – dodał tonem znawcy.

– Nie jakiś, chłopaku. To były minister, otwieraj! – Wskazał ruchem dłoni tapczan i usiadł na nim, pokazując wnukowi miejsce obok siebie. – Co tu mamy…

– Jakieś kwity, zdjęcia… – Tristan zajął miejsce obok i przerzucał papiery bez większego zainteresowania. – I płytka jest. – Wziął do ręki DVD i się uśmiechnął.

– Tak, zaraz obejrzymy to na dole. Lekcja pierwsza, Tristan. – Dziadek nagle spoważniał. – To nie są jakieś kwity czy zdjęcia. Spójrz uważnie, tu jest umowa kupna mieszkania na Powiślu – pokazał podpis – a tu jest sprzedający. Wiesz, kim on jest? No tak, nie wiesz, sporo nauki przed tobą. – Dziadek pokręcił głową, pomrukując z niezadowoleniem. – Ten sprzedający przejął to mieszkanie nielegalnie, jest słupem, a nasz jutrzejszy interesant wiedział o tym, i to bardzo dokładnie. To forma spłaty długu, rozumiesz? O, a tu masz kilka artykułów o tym, komu ta chałupa się naprawdę należała. W sekundę nasz pan minister może stracić swoje gniazdko. – Tadeusz znów uderzył wnuka w plecy, a pogarda w jego głosie zdawała się bezgraniczna. – Obgadamy to na dole i weźmiemy na warsztat kolejny temat. Co też tu mamy? – Księżopolski z nonszalancją podniósł kolejną teczkę i spojrzał ponad ramką okularów. – Aaa, ten krewki hazardzista, tak naprawdę łatwizna. Powiedz chłopakom, żeby byli czujni, i daj im herbaty. – Wstał, poprawił kamizelkę i wskazał dłonią za okno. – Ci na dole, moi żołnierze, a dla ludu ochroniarze, to zaraz po tym sejfie nasz największy skarb. – Machnął ręką i dodał, znowu wbijając w Tristana to okrutne i niemal mrożące krew w żyłach spojrzenie, którego wszyscy tak się bali. – Dbaj o nich, zawsze! – powiedział dobitnie.

Zabrawszy kolejne teczki, ruszył do salonu na dole. Był w tak dobrym nastroju, że niemal podśpiewywał sobie pod nosem, ale w jego sposobie poruszania się było coś ostatecznego i bezwzględnego, co przerażało i było nie do okiełznania.

Przez nikogo.

Był królem.

Niekwestionowanym przywódcą.

Tristan poczuł nagle – i dotarło to do niego z całą mocą – że ten wieczór chyba nigdy się nie skończy.

Podaj dalej
Autor: (fran)