
„Tajemnica tajemnic”, czyli szósta książka Dana Browna z Robertem Langdonem w roli głównej. Dla coraz starszych fanów „Kodu da Vinci” jest to pewnie lektura obowiązkowa, dla wszystkich innych – okazja do zastanowienia się, co sprawiło, że powieści te znalazły aż tak wielu czytelników na całym świecie. Ekranizacje pomogły im nie za bardzo; Tom Hanks genialny w innych rolach, tutaj jest zaledwie poprawny. Cóż, niech każdy sam oceni, czego właściwie szuka u Browna: opisów nieustannych pogoni, ucieczek – no nie, dywagacji o spiskach, zagrożeniach, przed którymi staje ludzkość – bez przesady, wykładów o iluminatach, masonach i licho wie kim jeszcze – jeszcze tego brakowało, by traktować je serio, rozważań o świadomości, takich jak w „Tajemnicy tajemnic” – może i ktoś szuka odpowiedzi na zasadnicze kwestie dla naszej egzystencji, tyle że wątpliwe, by liczył na znalezienie ich właśnie w powieściowych bestsellerach. W każdym razie skoro po megasukcesach Browna rozkwitła turystyka z książkami jego autorstwa pod pachą, bo tak np. zwiedzało się Rzym, to teraz przyszła kolej na Pragę i jej sekrety. Blisko, coraz bliżej.

Mel Robbins w „Teorii »pozwól im«” przekonuje: „Prawda jest taka, że ludzie powinni być jednym z największych źródeł szczęścia, wsparcia i miłości w twoim życiu. Ale nie staną się nim dopóty, dopóki będziesz próbować kontrolować to, co czują, mówią i robią”. Niegdyś ujmowano to bardziej obcesowo, stawiając do pionu natręta ingerującego w nasze sprawy dwoma słowami: „Hamuj żwirem”. [Patrz też poz. 21.]

Tadeusz Oleszczuk w „Zdrowiu bez wymówek” za większość problemów chorobowych masowo dotykających współczesne społeczności obwinia spożywanie wysoko przetworzonej żywności. Trochę to za proste…

Ech, żyło się kiedyś! Czytając „Piekło jest puste” Remigiusza Mroza, trafiamy na taką uwagę odnoszącą się do historii nie tylko telewizji: „Niegdyś nikt nie bał się milczenia w telewizji, nikt nigdzie się nie śpieszył. Było tak do momentu, kiedy nastąpił pewien kluczowy przełom w historii tego medium. Zmiana, która się wówczas dokonała, diametralnie przeobraziła to, co nagrywano i pokazywano widzom. Przeobraziła cały krajobraz programów informacyjnych, seriali i wszelkich produkcji na antenach telewizyjnych na całym globie. Było nią wprowadzenie pilota do telewizora”. A wcześniej było jeszcze piękniej. Wtedy, gdy był tylko jeden program telewizyjny i pilot do niczego nie był potrzebny, a już najpiękniej działo się przed wynalezieniem telewizji. Serio, kiedyś jej nie było.

Z „Alchemised” autorstwa SenLinYou: „Miłość nie jest tak piękna i czysta, jak się ludziom wydaje. Niekiedy niesie ze sobą mrok”. W tym wypadku mroczno jest w trakcie całej lektury tej 1000-stronicowej książki.

„Kajko i Kokosz. Szkoła latania” – czyli komiks obowiązkowy. W szkole, w której obowiązkowa jest już poza tą pozycją tylko lista obecności. Naturalnie sprawdzanie jej nie dotyczy lekcji religii i etyki.

Joanna Papuzińska w „Asiuni” opowiada o sobie: „Gdy skończyła się wojna, miałam już lat sześć i pół. Te półtora roku, to była moja wojna, wcześniej nic nie pamiętam, prawie nic, bo byłam jeszcze za mała. Pamiętam, że w dniu urodzin mój starszy brat Marek bardzo surowo odpytywał mnie, co bym zrobiła, jakbym się zgubiła w mieście:
– Co masz wtedy powiedzieć? Że jak się nazywasz?
– Nazywam się Joanna Papuzińska. Mam pięć lat – mówiłam, i dla większej pewności pokazywałam rękę z pięcioma palcami.
– A gdzie mieszkasz? Podaj adres!
– Mątwicka trzy, mieszkania jeden!
– No dobrze – mówił Marek. – Tylko żebyś nigdy nie zapomniała! Adres jest najważniejszy!
Skąd mogliśmy wiedzieć, że niedługo już zgubimy się wszyscy? A adres na ulicy Mątwickiej przestanie być potrzebny, bo nie będzie już naszym domowym adresem i już nigdy, przenigdy do tamtego domu nie wrócimy? Że wprawdzie odnajdziemy się kiedyś, ale już nie wszyscy”. Joanna Papuzińska urodziła się w roku 1939. Ale niezależnie od tego, jak potoczyły się losy jej i jej bliskich, wbijajmy do głów naszym dzieciom, wnukom czy prawnukom: Adres jest najważniejszy! To tak na wszelki wypadek.

Ewa Woydyłło rozmawiając z Agnieszką Radomską na potrzeby książki „Szczęścia można się nauczyć”, przekonuje, że: „Chodzi o to, by uznać swoją rolę w budowaniu własnego życia, a nie zakładać, że coś »się zdarza«, »dzieje się«. Kto myśli w ten sposób, sam sobie odbiera prawo do tego, by ze swojego życia zrobić źródło radości, satysfakcji, szczęścia. Zdaje się na wyroki losu. A można przecież pomyśleć tak: »to, że teraz jest mi w życiu lepiej niż kiedyś, zawdzięczam sobie, temu, że nauczyłam się wybierać korzystniej i mądrzej«. Łatwiej wtedy poczuć własną sprawczość i głębszą wiarę w siebie”. Uff… [Porównaj także poz. 18 i 24.]

„Przedstawione przeze mnie założenia stanowią zintegrowany model bazujący na naukach kognitywnych i behawioralnych”, informuje James Clear, autor „Atomowych nawyków”. Co to są nauki kognitywne, Misiaczku? Bo o behawioryzmie coś tam może słyszałeś, ale nauki kognitywne to musi być coś takiego, że ho, ho… Zaraz kliknę w telefon i Google mi wszystko wyjaśni.

Odnoszę wrażenie, że dla niemałej części naszej dziatwy J.R.R. Tolkien, autor „Hobbita, czyli tam i z powrotem”, pozostaje jedynym pisarzem znanym z nazwiska.








