Poniedziałek, 18 października 2010
Rozmowa z Grażyną Szarszewską – dyrektor zarządzającą i członkiem zarządu wydawnictwa Langenscheidt Polska
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru285
Wydawnictwo Langenscheidt Polska niedawno obchodziło okrągły jubileusz. A jak się to wszystko zaczęło?W październiku mija dziesięć lat od mojego zatrudnienia, od początków budowania firmy. Było to dziesięć lat ciężkiej pracy, chwilami nawet bardzo ciężkiej, bo rynek „dawał popalić”. Przed dziesięciu laty byłaś już osobą z doświadczeniem wydawniczym, a także dydaktycznym i językowym. Jak wówczas trafiłaś na wydawnictwo Langenscheidt, jak się z nim spotkałaś? Z Langenscheidtem spotkałam się jeszcze, gdy pracowałam w Bertelsmann Media, bo wydawnictwo to szukało wówczas nowych form zaistnienia na rynku polskim. Szukało dystrybutora i stąd próba nawiązania partnerstwa z Bertelsmannem. Przecież już wtedy, i to przez kilka lat, Langenscheidt miał swojego dystrybutora w Polsce… Ale szefowie wydawnictwa nie byli szczęśliwi z takiego układu. Chyba w 1997 roku, jak jeszcze pracowałam w Bertelsmannie, dr Matti Schüsseler odwiedził Polskę i umówił się ze mną. Był wtedy na początku swojej kariery w wydawnictwie. Słyszał o rozwoju sprzedaży do księgarń tytułów Świata Książki przez oddzielny dział w Bertelsmann Media, który prowadziłam przy ul. Kolejowej w Warszawie. Tworzyliśmy wówczas sieć dwunastu przedstawicieli handlowych dla marki Diogenes wprowadzonej przez Świat Książki dla tytułów sprzedawanych na rynku otwartym. Podczas spotkania rozmawialiśmy o możliwości włączenia tytułów Langenscheidta do naszego systemu dystrybucji. Co wówczas Langenscheidt oferował na polski rynek?Po pierwsze rozmówki, sławny na całym świecie kurs „W 30 dni”, także dwie serie podręczników do nauki języka niemieckiego – o wiodącej zresztą pozycji na rynku edukacyjnym – oraz cztery słowniki: kieszonkowe i uniwersalne słowniki polsko-angielskie i polsko-niemieckie. Dostępny był także słownik języka angielskiego autorstwa Tadeusza Grzebieniowskiego, wydawany dotąd przez Wiedzę Powszechną, ale do którego Langenscheidt dużo wcześniej odkupił prawa od rodziny autora i dystrybuował ten słownik w Polsce, jak również na rynki światowe. Wspomnieliśmy już, że Langenscheidt miał już wcześniej partnera w Polsce… Tak, było to wydawnictwo Rea, któremu Langenscheidt zaproponował wspólne działanie na polskim rynku. Jednak nie doszło do porozumienia, więc dr Schüsseler szukał innych rozwiązań. I co było dalej? W wydawnictwie Langenscheidt, w Monachium, podjęto w końcu w 2000 roku decyzję o stworzeniu własnej dystrybucji, własnego „lokalizatora” w Polsce. Szukano kogoś do prowadzenia filii i dlatego pan Schüsseler odezwał się do mnie. Byłaś właściwą osobą na to miejsce… Tak, mój profil zawodowy, wykształcenie, doświadczenia biznesowe bardzo pasowały do oczekiwań. Miałam doświadczenie, jak już mówiliśmy, wydawnicze, ale też i dystrybucyjne, a poza tym byłam filologiem… Szybko znalazłaś wspólny język… Tak, to idealnie pasowało pod kątem oferty, jaką wówczas miał Langenscheidt dla polskiego rynku. Z kim negocjowałaś warunki, na jakich miałaś pracować? Byłam „przesłuchiwana” w Monachium przez sześciu czy siedmiu szefów Langenscheidta oraz przez prezesa, Andreasa Langenscheidta, jak również seniora rodu, jego ojca. To były naprawdę długie rozmowy, zarówno z szefem wydawniczym, szefem produkcji, szefem eksportu, podręczników, słowników itd. W każdym razie pamiętam, że przez cały dzień byłam w jednym pokoju, do którego po kolei przychodzili kolejni rozmówcy. I każdy pytał mnie, skąd tak świetnie znam niemiecki, każda rozmowa od tego się zaczynała. I choć stawało się to męczące, to każdemu z pasją opowiadałam o historii mojej znajomości tego języka. To skąd tak dobrze znasz niemiecki? Z dzieciństwa. Szkołę podstawową kończyłam w Wiedniu, a po latach studiowałam germanistykę na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. A jeszcze potem wykładałaś na tym Uniwersytecie… Tak, byłam wykładowcą współczesnej historii literatury niemieckiej – dla niemieckich studentów. Wracając do monachijskiego „przesłuchania” – czy miałaś kontrkandydata? Miałam, nawet kilka osób, które zostały wskazane przez firmę headhanterską, ale miałam silne plusy i pasowałam „jak ulał” do oczekiwań. Natomiast moje wymagania finansowe były wysokie i to było pewnym zgrzytem podczas tych rozmów, ponieważ oczekiwano, że w Polsce wynagrodzenia na takie stanowisko będą niższe. Czy uzgodnione wówczas wynagrodzenie było na poziomie zarobków w centrali Langenscheidta w Monachium na porównywalnej funkcji?Nie, myślę, że trochę niższe. Moje wynagrodzenie było dokładnie takie, jakie otrzymywałam pełniąc poprzednie funkcje w Warszawie, zarówno w Bertelsmann Media, jak i w innych firmach. To był normalny poziom przyjęty wówczas dla tego typu stanowisk w firmach działających w naszym kraju. Wybiegnijmy na chwilę naprzód – czy dzisiaj managerowie w Langenscheidt Polska mają zarobki zbliżone do poziomu zarobków na podobnych stanowiskach w niemieckiej centrali?Myślę, że tak. Czas zrobił swoje, a tam zarobki poszły chyba w dół, albo zostały „mocno zatrzymane”, a u nas wzrastały, więc myślę, że te poziomy bardzo się zbliżyły. To już nie jest jak jeden do dwóch? Nie, absolutnie. To się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jesteśmy dziś w zupełnie innym miejscu, nasz rynek to bardzo wymagający, rozwinięty europejski rynek. Na początku w centrali Langenscheidta zakładano, że w Polsce będzie tzw. Zweitverwertung czyli „wtórne wykorzystanie” tytułów, które w Niemczech, czy na innych rynkach już się sprawdziły lub mają na nich pozycję schodzącą. Chyba jednak panowie z Langenscheidta nie brali pod uwagę energii, jaką wnosiłaś… Nie o to chodzi. Na początku, w odniesieniu do Polski, właściwie nie mieliśmy ambicji wydawniczych… Ani trochę? No, może odrobinę tak, bo to jest najprzyjemniejsza część roboty, na przykład wydawanie jakiejś dobrej serii. Byliśmy jednak przekonani o słuszności koncepcji – firma matka mająca ogromne doświadczenie i wiedzę robi tytuły, które my adaptujemy. Jest to ekonomiczna koncepcja. Ale od razu trzeba powiedzieć, że przez te lata nasz rynek stał się bardzo wymagający, również dlatego że na początku obecnej dekady pojawiła się na nim silna konkurencja w postaci niemieckiego Kletta czy wydawnictw angielskich. Wszyscy zaczęli dostosowywać się do potrzeb rynku polskiego, już nie sprzedawało się wszystko, tak jak było to w przeszłości. Pamiętajmy przy tym, że międzynarodowe wersje kursów czy podręczników mają „piętę achillesową”, bo nie uwzględniają trudności czy problemów w nauce danego języka, innych w każdym kraju. Takie tytuły są uniwersalne – dla wszystkich, czyli dla nikogo. Nagle okazało się, że jak przygotowaliśmy jakiś produkt autorski, to jego sprzedaż była dużo wyższa niż tytułów licencyjnych. Dlatego zaczęliśmy coraz dynamiczniej rozwijać własną ofertę. Wróćmy jeszcze raz do początków. Firma Langenscheidt Polska powstała… W roku 2000. Jednak w wydawnictwie Rea pozostały jeszcze książki Langenscheidta i powstał spór? Nie, sporu nie było. Wszystko to, co Langenscheidt eksportował jako gotowy produkt od 1 stycznia 2001 stało się własnością Langenscheidt Polska. Natomiast tytuły licencyjne przechodziły na naszą własność w miarę wygaśnięcia umów, część w połowie 2001 a część w 2002 roku. Rea wydawała w Polsce podręczniki na licencji Langenscheidta? Tak, wydawała i wprowadzała od – jeśli dobrze pamiętam – 1996 roku. Podręczniki te odniosły ogromny sukces – wtedy nie było jeszcze konkurencyjnych tytułów ani w ofercie WSiP ani w Wydawnictwie Szkolnym PWN. Obok naszych podręczników dużą popularnością cieszyły się także tytuły wydawnictwa Hueber. W każdym razie były to złote czasy dla podręczników Langenscheidta. I pan Andreas Langenscheidt przyjechał na otwarcie firmy w Polsce… Tak, w 2001 roku na Targi Edukacja. Z okazji jego przyjazdu i inauguracji wydawnictwa w Polsce zorganizowaliśmy także konferencję prasową, którą przecież sam prowadziłeś. Pamiętam, że nasze targowe stoisko miało… 4 mkw. Do tego byliśmy bardzo …
Wyświetlono 25% materiału - 1114 słów. Całość materiału zawiera 4459 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się