Wtorek, 27 czerwca 2017
Fragment książki

Eryk Stuhlmacher urodził się w Gąskach roku Pańskiego 1892. Jego rodzice, Liza i Wilhelm, wraz z kilkorgiem młodszych dzieci wyjechali do Bochum w Zagłębiu Ruhry, gdy na początku Wielkiej Wojny w sierpniu 1914 roku wojska rosyjskie zajęły Prusy Wschodnie. Jeszcze w tym samym miesiącu dwie rosyjskie armie zostały przegonione z Prus przez wojska niemieckie, tracąc przy tym dwieście tysięcy żołnierzy, ale Wilhelm Stuhlmacher nie chciał czekać, co będzie dalej. Dla Rosjan dwieście tysięcy w jedną czy drugą to nie różnica. Nigdy się nie przejmowali takimi stratami. Wiedział już, że w tej zawierusze nikt, nawet sam cesarz, nie może mu zagwarantować, że Rosjanie znowu nie wkroczą na jego podwórko i znów nie wybiją połowy stada gęsi lub że jeszcze coś gorszego nie przyjdzie im do głowy.

Spakował więc, co mógł, sprzedał krowy, pozamykał kufry i skrzynie, posadził żonę i dzieci na wozie i ruszył w długą drogę do Bochum. Na tę podróż miał ochotę już od lat. Wielu jego znajomych i sąsiadów wyjechało znacznie wcześniej. Bieda w Prusach Wschodnich doskwierała niejednemu. A tam, w macierzy, przemysł, kopalnie, robota aż furczy. Opowieści o tym, jak wspaniale żyje się w Bochum czy Dortmundzie, krążyły po okolicy. Wilhelmowi trudno było jednak rozstać się z ziemią, nowym, pięknym murowanym domem, który wybudował na miejscu starej drewnianej chałupy, i z gołębnikiem.

A gołębnik był imponujący. Nikt w okolicy takiego nie miał. Najczęściej gołębiarze stawiali drewniane budki na wysokich słupach. Wilhelm postawił dla swoich gołębi prawdziwy pałac. Murowany, piętrowy, w kształcie czworobocznej baszty. Dolna część była kamienna i przestronna, okna spore, a klatki dla ptaków suche i wygodne. Tam trzymał osobno młode samce i samice, zanim je dobierał w pary lub sprzedawał. Po drewnianych schodkach wchodziło się na piętro zbudowane misternie z czerwonej cegły, gdzie znajdowały się dziesiątki małych okienek i miejsca lęgowe dla sparowanych
już gołębi.

Hodował gołębie pocztowe rasy niemieckiej. Piękne, duże i mądre. Białą odmianę. Instynkt kazał im pokonywać każdą przeszkodę i niebezpieczeństwo, by jak najprędzej wrócić do rodzinnego gniazda. Nie wracały jedynie te, które ginęły. Trafiały z powrotem do gołębnika nawet z odległości kilkuset kilometrów, ale Wilhelm trenował je wyłącznie na krótszych dystansach. Nie miał możliwości odbywania dalekich podróży, by wypróbować, czy gołębie wrócą z bardzo daleka. Kochał je ponad wszystko. Spędzał przy nich każdą wolną chwilę.

Eryk, jego syn, uważał gołębie za swoich braci. Dzielił z nimi wszystko: gałęzie na pobliskich drzewach, wzruszające chwile, gdy wykluwały się młode, i miłość własnego ojca.
(…)

− Znowu? − spytał bez entuzjazmu Eryk, gdy Berta pokazała mu zaokrąglony brzuch.
− Rozwiązanie wiosną − odparła Berta.
− Już wiosną?! Przecież jest zima! − zdumiał się Eryk, gdyż musiało to oznaczać, że Berta była w ciąży od pół roku.

Berta Stuhlmacher nieustannie była w ciąży i regularnie raz do roku rodziła. Porody odbywały się najczęściej w nocy albo nad ranem, gdy mrok jeszcze spowijał Gąski oraz okoliczne pola i lasy. Z całego zastępu niemowląt, które powiła, spora grupka nie dożyła nawet swego pierwszego świtu i zasiliła niebiańskie zastępy cherubinków. Berta twierdziła, że takie duszyczki się nie liczą. Prawdziwa dusza rodzi się, gdy dziecka dotkną promienie słońca.

Pierwszy był Horst − głośny i wesoły. Następny Eryk junior, podobny do ojca jak odbicie w wodzie. Trzeci urodził się Johan − pracowity po matce. Po Johanie zaczęła się czarna seria. Kilkoro dzieci zmarło zaraz po porodzie. Tę złą passę przerwała śliczna Rut z jasnymi loczkami i jej brat bliźniak Christoph. Po nich przyszła na świat najmniejsza Lily, która dostała imię po białej gołębicy. Tej, która przeleciała tysiąc kilometrów i wróciła z Bochum z listem od jej dziadka Wilhelma. Lily, ta skrzydlata, została bohaterką i wydała na świat całe pokolenia znakomitych lotników. Jej wnuki i prawnuki wygrywały konkursy i przysporzyły Erykowi wiele radości i sporo pieniędzy. Pisklęta po Lily były w cenie.

Eryk kiwał głową zamyślony. Siódme dziecko. Mój Boże. Nic nie było widać. Berta bardzo przytyła już po pierwszej ciąży. Piersi miała potężne i wciąż pełne mleka. Karmiła bezustannie. Najczęściej dwoje dzieci. To nieco starsze i to właśnie urodzone. Tym razem karmiła jeszcze jedno z bliźniąt − Rut i małą Lily, a za kilka tygodni miało urodzić się następne. Będzie więc zmuszona odstawić Rut, bo choć mleka było dużo, to nie starczyłoby dla trojga.
(…)

Mijały miesiące, a Fritz, choć chudy i blady, wciąż żył. Berta odstawiła od piersi Rut, by Fritz miał dość mleka. Dziewczynka płakała i nienawidziła brata. Po latach, gdy żadne z nich nie pamiętało już przepychanki do piersi matki, nadal go nie znosiła.

Błąkając się samotnie po okolicach, pięcioletni Fritz trafił pewnego dnia do domu frau Berg. Był to niewielki nieotynkowany budynek z pruskiego muru z pomalowanym na biało płotkiem, wesołymi begoniami w oknie oraz eleganckimi malwami i szlachetnymi różami przed wejściem.

Pani Berg pracowała niegdyś jako nauczycielka w szkole, ale teraz prowadziła już tylko chór kościelny. Chciała uczyć gry na skrzypcach, ale w Gąskach od wielu lat nie znalazła chętnych do takiej nauki.

Miała opinię niegroźnej wariatki. Co wtorek i czwartek jeździła otwartą dwukółką na stację kolejową w Kijewie. Siadała na ławce i czekała na pociąg z Lyck, czyli z Ełku. Gdy przyjechał, wstawała i uważnie przyglądała się wysiadającym. Potem powolnym krokiem i z opuszczoną głową wracała do swojej dwukółki i jechała do domu, nie zwracając uwagi na ludzkie spojrzenia i złośliwe śmiechy.

Pani Berg miała około sześćdziesiątki i wciąż smukłą sylwetkę z talią jak cesarzowa Sisi w wieku dwudziestu lat. Nosiła gorset, długie suknie z koronkami i duże kapelusze, choć moda na nie dawno przeminęła. Nie wychodziła z domu bez rękawiczek i parasolki. Długie siwe włosy upinała w fantazyjne koki, jak nakazywała moda sprzed trzydziestu paru lat, gdy pani Berg była młoda i szczęśliwa, a świat nie zaznał jeszcze grzechów dwudziestego stulecia, więc był czysty i niewinny jak nowo narodzone dziecię.

Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Nasza Księgarnia

Źródło: Magazyn Literacki KSIĄŻKI 6/2017