Niedziela, 3 listopada 2013
Rozmowa z Tomaszem Kołodziejczakiem dyrektorem wydawniczym w Egmont Polska
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru367
Pańscy koledzy po fachu narzekają, że komiks nadal jest w Polsce postrzegany jako rozrywka dla niedorosłych albo przynajmniej dla facetów przeżywających kryzys wieku średniego. Czy udało się panu w Egmoncie zmienić ten wizerunek?  Mam wrażenie, że faceci z kryzysem wieku średniego biegają dziś maratony, bo w ciężkich czasach trudniej kupić sobie ferrari. A tak na serio, nie sądzę, by zmiana, o którą pan pyta, mogła się dokonać dzięki jednej osobie lub nawet wydawnictwu. Oczywiście, mam przekonanie, że firma, w której pracuję, i moje działania bardzo mocno zmieniły rynek komiksu w Polsce i postrzeganie tego medium. A zaczęliśmy je piętnaście lat temu, wydając pierwszy numer pisma „Świat Komiksu”. I z jakim skutkiem? Chyba dobrym. Jest to zresztą nie tylko naszą zasługą, ale także wielu osób, które od dawna komiksy wydają lub o nich piszą. W XXI wieku w Polsce ukazały się właściwie wszystkie liczące się pozycje z tego obszaru kultury. Tytuły, które na przestrzeni ostatnich kilku dekad wyznaczały najważniejsze przemiany w obrębie gatunku. Mam na myśli dorobek: Eisnera, Moebiusa, Bilala, Spiegelmana, Millera, Loisela, Gaimana, Satrapi i wielu, wielu innych autorów. A manga to dla pana komiks? Oczywiście, manga to komiks japoński, ma swoją estetykę, język i kanon. Chociaż nie wydajemy jej wiele w Egmoncie. Bo? Bo wyniki sprzedaży nie bardzo nas satysfakcjonowały. Ale w Polsce działa kilku wydawców specjalizujących się w mandze. Wracając jeszcze do pytania, od którego zaczęliśmy rozmowę… Jeżeli przejrzy pan prasę z ostatnich kilkunastu lat, to zobaczy pan, jak wiele ukazało się tekstów o komiksie, o poszczególnych autorach, dziełach i wydarzeniach istotnych dla tej sztuki. To samo dotyczy mediów elektronicznych, przede wszystkim internetu. Dziś wiele instytucji publicznych posługuje się komiksem do wyrażenia propagowanych przez siebie treści – promocji miast, komunikacji historycznej… Proszę zauważyć, ile w ostatnich latach odbyło się wystaw komiksowych czy festiwali. Teksty prasowe, o których pan mówi, ukazały się jednak w prasie opiniotwórczej, której odbiorcą jest czytelnik wyrobiony. Obracamy się zatem we własnym gronie… Mówimy o wierzchołku tej piramidy. A mi chodzi o dół – ludzi, którzy kupują nie „Gazetę Wyborczą” czy „Politykę”, a – powiedzmy – „Super Express”. Po pierwsze, zdecydowanie nie zgodzę się z panem, że ludzie, którzy nie kupują „Polityki”, należą do – jak pan to określił – „dołu”. A po drugie, wiele zależy od tego, jacy ludzie tworzą redakcję danego medium. Jeżeli znajdą się wśród nich dziennikarze lubiący komiks, o tekst będzie łatwiej. Podobnie zresztą z całą kulturą, która jest posegmentowana i odpowiada różnym gustom. Liczbę tekstów poświęconych komiksowi w ostatnich latach uznałbym nawet za nadreprezentatywną w stosunku do obszaru, jaki zajmuje komiks na rynku wydawniczym w ogóle. Dysponuje pan jakimiś danymi na ten temat? Żadnymi konkretnymi. Zgadzam się natomiast z tezą, że komiks, choć skutecznie dotarł do grupy swoich zwolenników, nie pokonał u nas pewnej bariery biznesowej. To znaczy, że nie można na nim zarobić i Egmont nie zarabia? Sądzi pan, że wtedy wydawalibyśmy te kilkadziesiąt tytułów rocznie? Po prostu komiks jest w Polsce niedużym segmentem rynku wydawniczego. A Egmont jest graczem kontrolującym jego znaczącą część, sprzedającym niektóre tytuły w nakładach sięgających 20 tys. egz. Mam tu na myśli np. „Thorgala” czy „Asteriksa”. Chociaż są to bezsprzecznie duże ilości, daleko im jednak do nakładów bestsellerów książkowych. Każdy nowy „Thorgal” wdrapuje się na „topki” Empiku czy Merlina, w kategorii „książki”, ale nie ląduje na ich szczytach. A na którym miejscu? Dwudziestym-trzydziestym. Mówimy cały czas o rynku księgarskim, nie prasowym. Na tym drugim, co miesiąc sprzedajemy komiksy dla dzieci z serii „Gigant”, w liczbie kilkunastu tysięcy egzemplarzy. Tu operuje też Hachette, ze swoją „Kolekcją Marvela”. Ale „Thorgal”, „Asteriks”, polska klasyka taka jak „Tytus” czy „Kajko i Kokosz”, to tytuły szczególne. Nakłady większości innych komiksów w Polsce nie przekraczają 1000-2000 egz. Rocznie ukazuje się kilkaset tytułów… Czyli jednak nisza. Możemy i tak powiedzieć, ale jestem jak najdalszy od twierdzenia, że siedemnaście lat pracuję w branży, która nie działa. Ona działa, a rola Egmontu jest w jej obrębie zauważalna. Jest to natomiast biznes stosunkowo niewielki. Nie jesteśmy tu zresztą żadnym wyjątkiem – podobna sytuacja jest w innych krajach postkomunistycznych czy w Skandynawii. Ale we Francji jest już inaczej. Francja i Belgia to komiksowe potęgi, jedne z kilku – obok USA i Japonii – komiksowych centrów świata. Tam kultura komiksowa zaczęła się tworzyć w latach trzydziestych ubiegłego wieku czyli w czasach przedtelewizyjnych i przedkomputerowych, kiedy nawet kino było jeszcze czarno-białe. Komiks był wtedy jedynym medium dostarczającym kolorowej rozrywki. Miał dziesiątki lat na zbudowanie swojej pozycji biznesowej i kulturowej. W Polsce, na skutek uwarunkowań historycznych, na szeroką skalę pojawił się na początku lat dziewięćdziesiątych i musiał podjąć walkę o serca i portfele odbiorców z wieloma innymi formami masowej rozrywki jak telewizja, wideo, gry komputerowe… A nie odegrało niechlubnej roli ubóstwo komiksowe w latach Polski Ludowej? Bo co wtedy mieliśmy? „Żbika”, „Tytusa”, „Kajka i Kokosza” albo dwujęzyczne komiksy historyczne, które zresztą okazały się tworem efemerycznym. Czyli z jednej strony oferta dla dzieci, a z drugiej – atrakcyjnie podana – propaganda. I zasadniczy niedobór oferty. Oczywiście, że tak. Ale powtórzę, że te nieliczne komiksy z PRL-u do dziś mają status kultowych, są wydawane, wznawiane, a do ich autorów na wszelakich targach książki ustawiają się kolejki. Gdybyśmy mieli takich serii setki czy tysiące – jak Amerykanie czy Francuzi – pozycja rynkowa medium byłaby inna. Dodam jeszcze, że komiks znajdował się pod baczną obserwacją krytyków także na Zachodzie. W Stanach, w latach pięćdziesiątych poprzedniego wieku, wprowadzono specjalne prawa, ograniczające treści, jakie mogły znajdować się w komiksach. Samo medium dojrzewało, wypracowywało swój własny język artystyczny, poszerzało spektrum tematów. Przełomowy tytuł amerykański – „Umowa z Bogiem” Eisnera to koniec lat siedemdziesiątych. A „Mouse” Spiegalmana, „Strażnicy” Moore’a i Gibbonsa czy „Powrót mrocznego rycerza” Millera to już lata osiemdziesiąte. To samo we Francji – ważne komiksy Moebiusa, Bilala czy Loisela to też lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Sztuka zmieniała się, rósł rynek, czytanie komiksów stanowiło tam jeden z naturalnych sposobów konsumpcji kultury i sztuki, jak czytanie książek, czy oglądanie filmów. Tymczasem nad Wisłą to wszystko zaczęło się później, w otoczeniu rozwijających się multimediów, na rynku biedniejszym. W ciągu półtorej dekady wydaliśmy najważniejsze zagraniczne komiksy, które tam ukazywały się w ciągu poprzedniego półwiecza. A publikowane u nas komiksy gatunkowe, sensacyjne, fantastyczne, humorystyczne, to też są zazwyczaj najlepsze, bestsellerowe serie z Francji czy USA. Ale nastąpiło przy tym zaburzenie percepcji gatunku, do nas te tytuły nie docierały w takiej kolejności i dystansie czasowym, jak powstawały, nie było czasu na ich smakowanie, na nawarstwianie czytelniczych i autorskich doświadczeń. Podam przykład: „Sin City” Millera wydaliśmy kilka lat przed „Umową z Bogiem” Eisnera. W Stanach było odwrotnie, to Eisner pokazał, jak używać w komiksie czerni i bieli, czy narracji „niedymkowej”, to Miller był jego uczniem. Stawia pan w każdym razie tezę, że zaległości nadrobiliśmy. Tak, w tym sensie, że obecnie mamy możliwość przeczytania po polsku kilkuset najważniejszych tytułów z dorobku światowego komiksu. Wciąż jednak oferta nie jest duża, nakłady niewielkie, krąg odbiorców – ograniczony. A wracając jeszcze do społecznego odbioru komiksu – to medium nigdy nie miało łatwo. „Koziołka Matołka” uważamy dziś za klasykę literatury dziecięcej, a przed wojną pisano recenzje, że „Przygody Koziołka Matołka” są właśnie dla matołków… A pańskim zdaniem „Koziołek Matołek” to komiks? To forma parakomiksowa – tekst pod obrazkiem – powszechnie stosowana w polskim komiksie przedwojennym. Istnieją oczywiście setki definicji komiksu. Moim zdaniem komiks to sztuka narracyjna, łącząca grafikę z tekstem w taki sposób, że usunięcie jednego z tych elementów uniemożliwia jej zrozumienie. Choć, rzecz jasna, w przypadku „Koziołka Matołka” obie warstwy niezależne od siebie byłyby komunikatywne. Pierwsze komiksy amerykańskie też nie zawierały używanych dzisiaj tzw. dymków z dialogami. A kto w ogóle wypełnia te dymki tekstem? Oczywiście, składamy komiksy elektronicznie. Kiedyś drukowaliśmy je z klisz, a dymki wypisywano ręcznie. I rodzaj czcionki trzeba autoryzować u licencjodawcy? Krój pisma jest bardzo często częścią graficznego projektu komiksu, nadaje mu konkretny, autorski charakter. Na świecie przyznawane są nagrody dla „wpisywaczy” dymków. Zwykle więc staramy się używać czcionek oryginalnych, autorskich. Dysponujemy np. elektroniczną wersją pism Janusza Christy czy Grzegorza Rosińskiego i takimi fontami składamy ich komiksy. Bywa, że praca nad liternictwem, gdy jest ono wkomponowane w grafikę planszy, jest bardziej pracochłonna niż reszta działań przy przygotowaniu komiksu do druku. Kilka lat temu na Targach Książki we Frankfurcie zwiedzałem halę z komiksami, w której zachwycił mnie francuski komiks porno, niezwykle wyrafinowany artystycznie. Nie widziałem polskich adaptacji. W Polsce oczywiście próbowano wydawać komiksy porno, ale bez powodzenia. Jak ktoś potrzebuje porno, to kupi sobie gazetę za parę złotych. Po co mu komiks za kilkadziesiąt? Przecież to dwie zupełnie inne formy przekazu. Użytkownik porno, jak mniemam, ma gdzieś formy przekazu. Potrzebuje porno. A jeśli chcę poczytać o wojnie… … kupuje pan sobie powieść wojenną albo powieść historyczną. Komiksy wojenne w Polsce prawie się nie ukazują – wyjątkiem są produkcje sygnowane przez instytucje publiczne. Czyli nie nadrobiliśmy zaległości. W zakresie mistrzów gatunku – tak. W zakresie …
Wyświetlono 25% materiału - 1452 słów. Całość materiału zawiera 5808 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się