Czwartek, 13 marca 2025
Nie wszystkie opowieści o książkach są radosne, niektóre pokazują ciemne strony pasji. Krzysztof Bronowski, właściciel internetowego Muzeum Wolnego Słowa, jest kolekcjonerem wydawnictw drugiego obiegu. W opowieści o historii jego kolekcji słychać dumę podszytą nutą smutku. Bo czasami książki mogą dokuczyć, a szczególnie ich nadmiar. Niewinne początki Krzysztof Bronowski zaczął czytać 71 lat temu, a ponieważ dziś ma 75 lat, więc łatwo wnioskować, że pierwsze książeczki miał w  rękach w wieku czterech lat. Dziadek, stolarz, wyjechał do Warszawy. Brat dziadka ukończył studia, miał mieszkanie z przepiękną biblioteką. Krzysztof zapamiętał serię krajoznawczą  Iskier „Dookoła Świata”. – Do Warszawy często jeździłem, bo tam mieszkała duża część rodziny. Ciotka, najstarsza siostra ojca, też miała dom pełen książek. Byłem nimi zafascynowany. W domu Krzysztofa tak nie było, urodził się w Szczecinie. W 1952 roku Służba Bezpieczeństwa przestraszyła ojca na tyle, że wrócił do Łodzi. Dwie siostry ojca, nauczycielki, dbały o to, aby mały Krzysio miał dostęp do książeczek. Zapamiętał, że pod koniec 1955 roku cały numer „Świerszczyka” był poświęcony olbrzymiej powodzi z  1934 roku na Dunajcu, a tuż przed pójściem do szkoły przeczytał pierwszą całą książkę za jednym podejściem. Był to „Zaczarowany ogród”. – Od tego czasu czytałem dużo, zwykle przy latarce pod kołdrą, stąd teraz mam okulary. W biblioteczce domowej tak szybko przybywało książek, że deski się wyginały. W liceum zaczął korzystać z biblioteki uniwersyteckiej, bo gwarantowała szeroki dostęp do różnej tematyki. Fascynował się m.in. historią Meksyku, Aztekami, konkwistadorami. Mając lat 16, odkrył antykwariat, w nim książki o tematyce górskiej. Zaczął zbierać przewodniki, odkrył przedwojenne „Wierchy” i inne czasopisma i książki o górach. Zamiłowanie do Tatr wyniósł z rodzinnych podróży. Studia i brak czasu sprawiły, że zamiast pójść do biblioteki, wolał kupować. Studiował chemię, bo w siódmej klasie podstawówki zafascynowała go logika chemiczna. Z rodzicami mieszkał do czwartego roku studiów. Kiedy ożenił się i urodził mu się syn, zamieszkał wraz z żoną we własnym mieszkaniu, w którym dla bezpieczeństwa urządził biblioteczkę na prętach wbitych w ścianę. Dwumetrowy mebel natychmiast zapełnił książkami górskimi. Ulgę przyniosła przeprowadzka do dużego, pięciopokojowego mieszkania na Widzewie. Książek było już tyle, że kolega, który pomagał w przeprowadzce, śmiał się, że praktyczniej byłoby je wyrzucać zamiast wnosić na piętro. – Książek, znaczków przybywało w ekspresowym tempie. Filatelistyka i góry to były podstawowe moje zbiory. Kolekcjonowałem na całego, czyli zbierałem możliwie dużo, możliwie kompletnie. Nie trzeba czytać, żeby się orientować, co w książkach jest. Wystarczy wiedzieć, z czego można skorzystać w razie potrzeby. W kolekcjonowaniu ważne jest, by umieć zajrzeć tam, gdzie trzeba. Za szczególny uznaje zbiór „Wierchów”, roczników wydawanych od 1923 roku do dzisiaj, poświęconych górom i góralszczyźnie. To kilkusetstronicowe tomy, wydawane co roku, najpierw przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, po wojnie przez PTTK. Zbierał też przewodniki, mapy, beletrystykę himalajską, alpejską. Kupował w antykwariatach, bo w księgarniach nie miał znajomości, a takie w PRL-u trzeba było mieć, aby zrobić stosowne zakupy. – Zebrałem około 5 tys. pozycji związanych z górami. Pewnie mam gdzieś zeszyt, w  którym spisałem wszystkie tytuły. Dużą część zabrał mój syn. Trochę zostało, trochę sprzedałem. Szaleństwo zbieractwa związanego z filatelistyką przyszło nieco później. Kolekcjonował nie tylko znaczki, również literaturę, polskie i zagraniczne czasopisma. Ten zbiór przechowuje do dziś, częściowo w mieszkaniu, częściowo w magazynie. Niemożliwy do sprzedaży. – Oferują mi 3 proc. jego wartości, więc szkoda. Wcześniej, raz do roku, w czasie PRL-u jeździłem na kilkudniowy kiermasz do Zakopanego. Tam była wielka giełda i  wymiana. Ruch i zainteresowanie. W czasie studiów zaczął pracować na Politechnice Łódzkiej. Najpierw jako technik, później inżynier. Pięć lat pracował w  katedrze garbarstwa, potem związał się ze Zjednoczeniem Przemysłu Skórzanego. Jeszcze na Politechnice został przewodniczącym koła filatelistycznego. Z książkami zawsze mu było po drodze. Kupował publikacje o  garbarstwie, nie tylko dla siebie, ale też dla biblioteki katedry garbarstwa. Zaopatrywał ją w wydawnictwa fachowe, bo regularnie bywał na warszawskich targach książki. Potrafił kupować. Umiejętności zakupów książek mu zazdroszczono i chwalono go, że korzystając z katalogów otrzymanych przed targami, potrafił zrealizować wszystkie nietypowe zamówienia. – Lubiłem zajmować się książkami. Od początku miał swoje preferencje zbieracze i czytelnicze. Wspomina, że nigdy nie interesowała go literatura piękna i od mniej więcej 40 lat nie czyta beletrystyki, nie ogląda fabuły. – Nie są mi potrzebne wymysły. Za to literaturę faktu uwielbiam, czytam głównie wspomnienia, zwłaszcza osób, które znałem lub poznałem, różne analizy, publicystykę, bardzo dużo historii. Teraz głównie czytam książki prof. Andrzeja Friszke, który specjalizuje się w historii najnowszej Polski, lubię i cenię jego pisanie, to historia do czytania. Nawet miałem okazję poznać historyka osobiście. Najbardziej mi odpowiada książka „Zawód: historyk”, wydana przez „Więź”. To wywiad rzeka, w którym prof. Andrzej Friszke szczerze i  autentycznie opowiada swoją historię o życiu naukowca, o książkach i o ludziach, których spotkał na swojej drodze. O redakcji „Więzi” i  „Tygodnika Solidarność”. O ludziach KOR-u i podziemia, którymi zajmował się naukowo, a ja pasjonuję się nimi amatorsko. Napisał też kilka rewelacyjnych tomów o opozycji. Oko do książek Oko zostało po filatelistyce. Przekładając szybko kartki klaserów ze znaczkami, potrafił wybrać akurat to, czego poszukiwał. Do antykwariatów też miał oko, bo  często podróżując, w drodze do Zakopanego, w Krakowie, na Sławkowskiej 10, wynalazł jeden z najlepszych antykwariatów. Przelatywał palcem kilkaset metrów półek, wybierał w ciągu 20 minut 15 książek, które go interesowały. Jeździł na aukcje książek. Kupował dużo. Początki bardziej cierpkie Gdy zaczęła się Solidarność, Krzysztof Bronowski był członkiem komitetu założycielskiego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Zjednoczeniu Przemysłu Skórzanego.  Nadal prowadził koło filatelistyczne i ci filateliści stali się odbiorcami pierwszych łódzkich gazet solidarnościowych. Zajmował się ich kolportażem w Łodzi, przywoził też prasę z innych miast, m.in. z  Lublina, z  Warszawy. Wkrótce kolportaż druków solidarnościowych, po ogłoszeniu stanu wojennego, zamienił się w kolportaż prasy podziemnej. – Pierwsze druki dotarły do mnie w roku 1980. Zaczęło się od łaknienia wolnego słowa, potem dała o sobie znać żyłka kolekcjonerska. Zbierałem, co mi wpadło w ręce. Przyglądałem się  podziemnemu ruchowi wydawniczemu. Podczas odsłonięcia pomnika z okazji 25. rocznicy Poznańskiego Czerwca odbyła się wielka giełda wymienna. Oprócz znaczków wymieniłem wtedy cały plecak łódzkiej „bibuły” w  wydawnictwie Solidarności przy Uniwersytecie Poznańskim. Wszystkie gazetki pozyskiwał głównie z wymiany z innymi zakładami, często jeździł w  podwójne delegacje – służbowe i solidarnościowe. Zbierał wszystko, każdy druk, broszurę, ulotki, gazety, książki. Coraz szczelniej zapełniał domową przestrzeń. – W każdy piątek stawałem za stolikiem w  łódzkim Międzyzakładowym Komitecie Założycielskim. Miałem dużo wydawnictw, ale nigdy ich nie sprzedawałem. Interesowała mnie tylko wymiana, choć czasami musiałem coś dokupić. Dla samego właściciela najcenniejszy jest jeden z  numerów „Tygodnika Solidarność”. Ukazywał się od kwietnia 1981 roku do ogłoszenia stanu wojennego, a później ponownie od 1989 roku, ciągle pod redakcją Tadeusza Mazowieckiego. Po nim redakcję przejął Jarosław Kaczyński. Stan wojenny wprowadzono 13 grudnia, a  zanim to nastąpiło, wydano 37 numerów tygodnika. Później, po wznowieniu w 1989 roku, kolejnemu tygodnikowi nadano numer 38. Natomiast w 1981 roku, tuż przed stanem wojennym, wydrukowano  wkładkę do bożonarodzeniowego, podwójnego numeru 38/39. Planowano  numer podwójny z obszerną historią pierwszych lat PRL-u  autorstwa słynnej historyczki Krystyny Kersten. Wkładkę wcześniej opracowano i  częściowo wydrukowano. Jak opowiada Krzysztof Bronowski, w drukarni prasowej w Łodzi. „Tygodnik Solidarność” drukowano w trzech czy czterech drukarniach w  Polsce, bo jego nakład dochodził do pół miliona, a  niektórych …
Wyświetlono 25% materiału - 1172 słów. Całość materiału zawiera 4690 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się