W kwestiach bibliofilskich Jacek Żurawski ma więcej szczęścia niż pieniędzy. Szczęście zaczęło się od babci, która nauczyła go czytać. Żeby sprawdzić, czy pięciolatek nie nauczył się przypadkiem bajeczek opowiadanych przez babcię na pamięć, kazano mu czytać „Dywizjon 303”. Czytał samodzielnie. Dziś pokazuje pierwsze wydanie tej książki oraz jedno z wydań konspiracyjnych. Wolumen Nieduża, ale gruba książka, którą pamięta z dzieciństwa, to „Dzieci z Bullerbyn”, ale bardziej rzewnie wspomina komiksy, do których sentyment przetrwał do dziś. Jak większość dzieci kochał „Tytusa, Romka i A’Tomka”, zachował niektóre zeszyty. Dom był pełen książek kupowanych na bieżąco w latach PRL‑u przez mamę. Wpływ na jego zainteresowania wywarła nauczycielka języka polskiego w liceum – prof. Teresa Holzer, która zaraziła go miłością do romantyków. Do dziś lubi sięgać do dzieł Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. – Miłości do starych książek uczyłem się na Wolumenie. Kiedy miałem czternaście lat, pojawiłem się tam po raz pierwszy. Kupiłem „Dni Powstania” Stanisława Kopfa, już wówczas kultowy album z dziesiątkami fotografii i opisami. Wcześniej oglądałem go z namaszczeniem u wujka i koniecznie chciałem mieć swój. Pamiętam, że był bardzo drogi i trochę ryzykowałem, kupując go, bo handlarz nie miał książki na stoisku i musiałem z nim jechać do jego domu. Emocje były ogromne! Po latach mój egzemplarz powędrował do biblioteki Społecznej Akademii Nauk w Łodzi, a ja kupiłem piękne wydanie w pudełku, w idealnym stanie, za naprawdę drobną kwotę. Miałem szczęście. To był czas na książki o Powstaniu, monografie poświęcone Armii Krajowej, jak choćby „Parasol” Piotra Stachiewicza, „Cichociemni” Jędrzeja Tucholskiego czy „Wachlarz” Cezarego Chlebowskiego. Wówczas hitem antykwarycznym były książki z serii „Medaliony” PIW-u, np. „Ludwik XI” Paula Murraya Kendalla lub biografia Beethovena, wtedy najsłynniejsze i najdroższe książki na rynku antykwarycznym. Seria PIW-u zaczynała się właśnie od tych dwóch pozycji i każda z tych książek była warta prawie jedną przeciętną pensję. Wolumen był przedszkolem, szkołą i uniwersytetem młodego bibliofila. Tam zadzierzgnął pierwsze znajomości, niektóre przetrwały do dziś, pobierał lekcje biznesu antykwarycznego. Pierwszy Wolumen mieścił się na Żoliborzu przy Hucie Warszawa, na terenie osiedla Wawrzyszew. Dziś odbywają się tam giełdy elektroniki oraz warzyw, handel książkami przeniósł się na stadion Spójni, a później na stadion Skry. Podobnie jak Międzynarodowe Dni Kultury, Książki i Prasy organizowane pod Pałacem Kultury. – Tam każdy mógł handlować, od chłopaka niewiele starszego ode mnie kupiłem prawie komplet pierwszych komiksów o Kapitanie Żbiku, m.in. słynny i niezwykle wartościowy „Diadem Tamary”, który dziś osiąga wysoką cenę, bo tym tomem Grzegorz Rosiński debiutował jako rysownik, zdobywając później sławę jako autor graficzny albumów o Thorgalu. Wybór studiów, po ukończeniu prestiżowego warszawskiego liceum im. Klementyny Hoffmanowej, był po części związany z książkami, a bardziej – jak wspomina Jacek Żurawski – z ich zrozumieniem. – Prawo to czytanie, ale znajdowałem czas na lektury nie tylko obowiązkowe. Wówczas tzw. drugi obieg spowodował, że młody student, wbrew zakazom peerelowskiej cenzury, miał kontakt z całą światową literaturą. Pozycje, głównie publicystyczne, wydawane w drugim obiegu na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych kształtowały wielu młodych ludzi. Dzięki nim Jacek Żurawski przeczytał jedną z najgłośniejszych książek Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”, „Politykę i odpowiedzialność” Jacka Kuronia i „Folwark zwierzęcy” George'a Orwella czy dramaty Václava Havla. – Książką, która mną wstrząsnęła do głębi, był „Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Pamiętam, że czytałem tę książkę całą noc, choć przez mikroskopijnej wielkości literki oczy mi bardzo łzawiły. To jedna z najważniejszych książek, które tłumaczą totalitaryzm. Pierwszą, dotyczącą tego zagadnienia, przeczytałem jako ośmioletnie dziecko, zupełnie przez przypadek sięgnąłem po najcieńszą książkę na półce i to były „Medaliony” Zofii Nałkowskiej. Przeżyłem szok. Po raz kolejny doznałem wstrząsu, czytając „Dzieje rodziny Korzeniewskich” Melchiora Wańkowicza, które w latach 1979– 1989 miały co najmniej dwadzieścia dziewięć wydań w drugim obiegu. Obecnie posiadam pierwsze wydanie z Biblioteki Orła Białego z exlibrisem biskupa polowego Wojska Polskiego Józefa Gawliny. Podobnie jak pierwsze wydanie książki Zofii Nałkowskiej. Żyłka kolekcjonerska Jacek Żurawski nie potrafi wskazać momentu, kiedy dokładnie zaczął zbierać książki, które przeczytał. Odkąd sięga pamięcią – miał naturę kolekcjonera. Będąc na ostatnim roku prawa Uniwersytetu Warszawskiego, pracował jako księgarz w żoliborskiej księgarni Szewal Krzysztofa Walewskiego, jako prawnik pracę rozpoczął w Kancelarii Sejmu. Wtedy stał się regularnym bywalcem antykwariatów naukowych Logos i Kosmos prowadzonych przez Leszka Woźniaka i Adama Jakimiaka. – W latach dziewięćdziesiątych urealniły się ceny książek, bo urealniła się wartość złotówki. W latach osiemdziesiątych przedwojenne wydanie trzech tomów „Polska – jej dzieje i kultura” kosztowało równowartość trzystu dolarów, a przeciętna pensja wynosiła dwadzieścia, dla mnie to były rzeczy nieosiągalne. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych mogłem sobie pozwolić na zakup. Studia ugruntowały jego zainteresowania historyczne, zbierał prasę przedwojenną, a z okresu wojennego prasę konspiracyjną, bo dawała najlepszą wiedzę o czasach konspiracji i Powstania Warszawskiego, które było jego konikiem. Ma bogatą kolekcję dodatków nadzwyczajnych dotyczących różnych wydarzeń i dodawanych do wielu gazet. Te zbiory czekają na uporządkowanie. – W 1995 roku zauważyłem na wystawie w moim ulubionym antykwariacie piękne wydanie sześciu tomów w trzech woluminach „Starożytności Warszawy” Aleksandra Wejnerta z kompletem litografii. Pamiętam jak dziś, całość kosztowała 350 zł. Zadowolony, że na taki koszt mnie stać, w znakomitym nastroju zapytałem o inne dzieło, którego też długo poszukiwałam, o „Starożytną Polskę” Michała Balińskiego i Tymoteusza Lipińskiego. Ku mojemu zdziwieniu antykwariusz wskazał na wystawę, gdzie stało „Starożytne Wilno” Balińskiego, piękny egzemplarz, w przystępnej dla mnie cenie. Widziałem to pierwszy raz w życiu! Tak byłem podekscytowany, że kupno tych ksiąg śniło mi się w nocy. Książkę Wejnerta znałem z reprintu, więc dotknięcie oryginałów wzbudzało wielkie emocje. W tym czasie Jacek Żurawski pracował …