Gdy w 1986 roku nie dostałam się na studia, trafiłam do pracy w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Pisałam już tu w swoim czasie, że w BUW przyjęto mnie do działu katalogów – najpierw jako stażystkę, a potem na stanowisko młodszego bibliotekarza. Tamże w przerwach w pracy, na starej maszynie stojącej na moim biurku, pisałam swoje pierwsze, drukowane w prasie opowiadania. Pracę w BUW wspominam do dziś z rozrzewnieniem. Jedyny niemiły incydent dotyczył zachowania studentki, która… zwyzywała mnie od… woźnych. Miałam na sobie granatowy fartuch, który zabezpieczał moje ubranie przed ewentualnym kurzem z kart katalogowych. Być może to sprawiło, że uznano mnie za woźną właśnie. Przyznaję, że wtedy, będąc ambitną i początkującą pisarką, niezwykle ucierpiało moje ego. Ponieważ wówczas poczułam się obrażona i wręcz poniżona, więc… popłakałam się. Jednak potem, już na studiach, dorabiałam sobie jako sprzątaczka, sprzątając w ramach pracy w spółdzielni studenckiej warszawskie biuro firmy Palmolive-Colgate. Dlatego dość szybko ewentualne posądzenie mnie o bycie sprzątaczką przestało być dla mnie upokarzające. Czy w moim wyobrażeniu istnieje jakaś praca, którą uznałabym za poniżającą? Chyba poza prostytucją nic nie przychodzi mi do głowy. Przypomniałam sobie tę scenę płaczu w BUW, bo ostatnio usłyszałam o dwóch znajomych, którzy zwolnili się z pracy, bo ona ich poniżała. Gdzie pracowali? W… bibliotece. Dla mnie był to szok. Jak praca w bibliotece może poniżać? Postanowiłam się dowiedzieć. I tak: Pierwsza z tych osób (imię i płeć obu pominę) ma ambicje literackie. Z wykształcenia jest polonistą. Pisze też wiersze. Do biblioteki trafiła, przeniesiona z innego działu placówki kulturalnej. Podobnie stało się z drugą, która z wykształcenia jest historykiem. I jedna, i druga osoba nie lubiły swojej pracy. Gdy jednak pytałam, co im się marzy, za każdym razem padała mało precyzyjna odpowiedź: „Coś innego”. Pierwsza z osób w pewnym momencie powiedziała, że biblioteka jest… nudna. – Jak możesz tak mówić? – zdumiałam się. – Przecież masz tam mnóstwo ciekawych książek. – Ale nie mam czasu ich czytać – padły słowa wyjaśnienia, uzupełnione o informacje, że natchnieniem dla poezji są ludzie, a nie książki. Natomiast biblioteka, w której trzeba być cicho, by nikomu nie przeszkadzać, uniemożliwia prowadzenie rozmów z ludźmi, a tym samym czerpanie z nich natchnienia. Podobnie twierdziła druga z osób, dla której praca w ciszy okazała się upokorzeniem. Obie osoby uznały bibliotekę za miejsce degradujące ich rolę w społeczeństwie, miejsce karnego zesłania, a nawet poniżenia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałam czegoś tak absurdalnego i zaczęłam się zastanawiać, czy nie jesteśmy na jakimś końcu humanizmu lub na początku upadku inteligencji. Oto Marek Tulliusz Cyceron twierdził, że „Książka to najlepszy przyjaciel człowieka, a biblioteka to świątynia jego myśli”. Twierdził również, że „Do szczęścia człowiekowi potrzeba ogrodu i biblioteki”. I teraz, dwa tysiące lat później, ktoś wykształcony, i to jeszcze w naukach humanistycznych, odbiera pracę w niej jako upadek? Żyjący w XIX wieku Thomas Carlyle, szkocki pisarz i filozof, uważał, że „prawdziwy uniwersytet dzisiejszy tworzy biblioteka”. Z kolei zmarły w ubiegłym roku Adam Zagajewski, uznawany przez wielu za niedoszłego noblistę, …