Sobota, 3 sierpnia 2024
Na zlecenie Instytutu Historii Nauki PAN profesor Andrzej Dąbrówka pisze swoją biografię, w związku z tym ma „na świeżo” w głowie wspomnienia z dzieciństwa i młodości, szczególnie momenty związane z edukacją wiejskiego dziecka. – Profesor Stanisław Pigoń w tej serii też opisywał swoją trudną drogę ku nauce i wspominał, że jego rodziców na naukę w szkole średniej nie było stać. Na szczęście moich już tak. Pamięć o moich przodkach z rejonu Warki sięga czterystu lat wstecz. Śmieję się, że najstarszy mój znany przodek, Stanisław Dąbrówka, mógł mieć z pięć lat i stać przy gościńcu, którym w styczniu 1578 roku do Warszawy z Czarnolasu jechał saniami Jan Kochanowski na przedstawienie „Odprawy posłów greckich”. Raczej nie jechał, ale mógł jechać, a Staś musiał mieć wtedy z pięć lat. Pierwsze wspomnienia – Kiedy miałem cztery lata, w naszej parafii Mniszew chodził po kolędzie ksiądz Ochtobrowicz. Przepytywał dzieci, między innymi moich czterech starszych braci. Rodzice chwalili się, że ich najmłodszy syn też umie czytać i podsunęli mi elementarz, z którego przeczytałem czytankę. Niedowiarek ksiądz śmiał się, że pewnie nauczyłem się jej na pamięć, a uwierzył dopiero wtedy, gdy przeczytałem wiersz „Stół” Juliana Tuwima, przez niego wyszukany w elementarzu. Andrzej Dąbrówka nauczył się czytać, podsłuchując dukanie braci, a książki tak go zafascynowały, że mama sprawiła mu maleńką szafkę na książeczki, które regularnie wypożyczał ze szkolnej biblioteki. Przypadkiem trafił na książki popularnonaukowe o astronomii. Zaczytywał się w nich tak namiętnie, że gdy uczył się w liceum w Warce, jego wiedza przewyższała wiedzę nauczyciela geografii. Wspomina też, jak rodziła się jego wrażliwość poetycka – wraz z przyjacielem czytali sobie nawzajem na głosy wiersze Tadeusza Różewicza z tomiku „Niepokój”. – Do liceum dostałem się z przygodami. Zaprzyjaźniony sołtys Józef Leszczyński, u którego listonosz często zostawiał listy, nie dał nam znać, że nadszedł list z informacjami o egzaminie wstępnym w liceum. Dopiero tata, który zawoził mleko do zlewni, zajrzał do sołtysa mieszkającego po drodze i dowiedział się przypadkiem o zawiadomieniu, pędem wrócił do domu, zagonił mnie na drugi rower pożyczony od sołtysa i razem pedałowaliśmy co sił, by zdążyć na egzamin. Przy tym wysiłku napisanie rozprawki o „Latarniku” to już była pestka – śmieje się. Zamiłowanie do astronomii rozwijał dzięki książkom, wziął nawet udział w olimpiadzie astronomicznej w Pruszkowie, dokąd przeniósł się do ostatniej klasy liceum, kiedy wraz z rodzicami przeprowadził się do Podkowy Leśnej. Z książek, które rozbudziły jego zamiłowanie do astronomii, wspomina popularyzatorskie pozycje rosyjskich autorów. Przełomem było odkrycie warszawskiej księgarni naukowej znajdującej się w PKiN, tzw. wzorcowni, tam buszował z wypiekami na twarzy w dziale dotyczącym pasjonującej go tematyki i kupował wszystkie nowości. Wcześniej w wareckim internacie zajmował największą półkę na książki. Gdy koledzy rozgrywali mecze, on zgłębiał tajemnice kosmosu. Doszło nawet do tego, że po lekturze artykułu o kanałach na Marsie w rosyjskim piśmie naukowym sam napisał tekst do organu Polskiego Towarzystwa Astronomicznego – miesięcznika „Urania”. – To była moja pierwsza publikacja naukowa – śmieje się. – Oczywiście współczesna nauka nie potwierdziła istnienia tych kanałów i, co za tym idzie, istnienia tam jakiejkolwiek cywilizacji. Pasja astronomiczna sprawiła, że opanował język rosyjski, przerobił kurs logiki formalnej, zakupił wszystkie tomy wypisów do historii filozofii po rosyjsku, które do dziś przechowuje. Pamięta dobrze książkę J. S. Szkłowskiego „Wszechświat, życie, myśl”, którą nadal uważa za doskonałą i oryginalną. Przechowuje skrzętnie lektury z lat młodości, ale część księgozbioru zaginęła, najprawdopodobniej została ukradziona. Andrzej Dąbrówka ubolewa, że tak sprawił los. Zdał na astronomię na UW, ale niestety na studiach nie czuł się dobrze. Zastanawia się, na ile powodem był kompleks wiejskiego dziecka, które nie potrafiło się znaleźć w akademickim systemie nauki i nie wiedziało, jak przygotować się do kolejnych zajęć, nie mając podręczników, a tylko notatki z wykładów, a na ile inne, osobiste powody, dość, że czuł się zmuszony do porzucenia ukochanych studiów astronomicznych. Przez rok pracował w fabryce, a książki stanowiły dla niego odskocznię od ciężkiej fizycznej pracy. – Richarda P. Feynmana „10 wykładów z fizyki” (w rosyjskim przekładzie) czy historię filozofii czytałem do poduszki. Regularnie jeździłem do małej biblioteki, która mieściła się w Śródmieściu nad Empikiem. Spędzałem tam wiele godzin. Była to jak na tamte czasy nowoczesna biblioteka z tzw. wolnym dostępem czytelników do wszystkich książek. Przeczytałem tam całego Platona w przekładzie Witwickiego. Kolejne dwa lata uczył się zawodu w studium stenotypii, gdzie doskonale opanował niemiecki i angielski. Germanistyka Znajomość języka niemieckiego przydawała mu się, gdy chciał pomagać bratu, który był szlifierzem diamentów w warszawskiej fabryce i pogłębiał swoją wiedzę, sięgając do literatury niemieckiej. By nie poddać się rutynie, tuż przed końcowym egzaminem porzucił studium stenotypii i postanowił przedłużyć naukę, zdając na studia germanistyczne. – O wyborze kierunku zdecydowały też względy towarzyskie, rekomendował mi go ówczesny przyjaciel, jeden z barwniejszych hippisów stolicy. Razem prenumerowaliśmy pisma literackie: „Twórczość”, „Dialog” i „Literaturę na Świecie”. Przyjaciel był moim książkowym Cicerone, polecał mi różne dzieła filozoficzne i literaturę klasyczną. Dzięki niemu przeczytałem „Mistrza i Małgorzatę” czy „Bajkę o pszczołach” Bernarda Mandevilla. Razem nawet napisaliśmy manifest artystyczno-nihilistyczny, który dzięki znajomościom przyjaciela został wydrukowany na drukarce komputerowej, co w latach siedemdziesiątych uchodziło za wyczyn. Andrzej Dąbrówka był starszy i dojrzalszy od reszty studentów na roku i w końcu na studiach radził sobie znakomicie. Profesor Jan Antoni Czochralski, ówczesny dyrektor Instytutu Germanistyki, zaproponował mu asystenturę i pozostanie na wydziale. Pracę magisterską pisał z językoznawstwa porównawczego angielsko-niemieckiego, w języku niemieckim. Nauka tak dobrze mu szła, że zamarzył, aby poznać wszystkie języki germańskie, czyli holenderski, duński, norweski i szwedzki. Zakupił już potrzebne podręczniki, ale przypadek sprawił, że zmienił plany. Tym przypadkiem była pani Zofia Klimaszewska, propagatorka języka i literatury niderlandzkiej w Polsce, która akurat rozpoczęła na Uniwersytecie lektorat języka niderlandzkiego. Był jego pierwszym słuchaczem. Niderlandzki wciągnął go do tego stopnia, że stał się jednym z pierwszych pracowników samodzielnego Zakładu Niderlandystyki. W 1987 roku obronił doktorat, też w języku niemieckim, o średniowiecznych dramatach świeckich, napisanych w języku średnioniderlandzkim. Pracę habilitacyjną napisał już po polsku. Niderlandystyka Profesor Andrzej Dąbrówka mieszka w dużym rodzinnym domu pod Warszawą, biblioteka, która jest zarazem jego gabinetem, zajmuje obszerny pokój i przejściowy przedpokój. Na stole leżą rozłożone prace studentów, m.in. rozprawa doktorska Damiana Piotra Olszewskiego z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, napisana pod kierunkiem dra Marcina Polkowskiego, niegdysiejszego studenta Andrzeja Dąbrówki. – Obecnie piszę dla nich recenzje, tak wygląda mój dzisiejszy udział w niderlandystyce. Kiedy prowadził zajęcia z języka niderlandzkiego, jednocześnie próbował swoich sił jako tłumacz literatury. W „Literaturze na Świecie” w 1976 roku ukazały się jego pierwsze przekłady z literatury niderlandzkiej, która była wówczas w Polsce kompletnie nieznana i czekała na odkrycie. Jeżeli jakieś tłumaczenia się wcześniej ukazywały, to z reguły nie pochodziły bezpośrednio z niderlandzkiego, tylko dokonywano ich z innych języków. Także liczba przełożonych książek była skromna. – Byłem amatorem pozbawionym informacji. Były to czasy długo przed internetem. Teraz mamy nowe pokolenie, częściowo już przez nas, czyli przez Zofię Klimaszewską i przeze mnie, wykształconych i dobrze rozeznanych tłumaczy. Uniwersytet Warszawski nie był jedynym ośrodkiem, KUL pierwszy kształcił niderlandystów i nadal to robi. Dziś największy ośrodek jest we Wrocławiu i w Poznaniu. Pierwsze wybory dzieł do tłumaczeń były przypadkowe, w zależności od tego, co trafiło do Państwowego Instytutu Wydawniczego. Często o tłumaczeniu decydowały względy ekonomiczne, bo w „gospodarce socjalistycznej” łatwiej się było dostać do programu wydawnictwa z małą książeczką jednoarkuszową niż z dziesięcioma arkuszami prozy. – Do PIW-u, jeszcze w czasie studiów, skierowała mnie moja lektorka, Lizetta Stembor. Redaktor Stefan Lichański, kierownik redakcji germańskiej w PIW-ie, szukał tłumaczy, bo bardzo interesował się literaturą niderlandzką. Dawał mi do zaopiniowania książki, które przysyłały im w ramach promocji wydawnictwa z Holandii. Wówczas nauczyłem się recenzować książki, co jest bardzo cenną umiejętnością. Potrafię przeczytać książkę i w krótkich słowach ją streścić i ocenić. To bardzo mi się przydało przy pisaniu „Słownika pisarzy niderlandzkiego obszaru kulturowego”. Tak wyglądało wtajemniczenie Andrzeja Dąbrówki w literaturę niderlandzką. Wkrótce do zespołu niderlandystycznego na UW zaczęła napływać wartościowa literatura niderlandzka i zaczął się bardziej profesjonalny wybór dzieł do tłumaczeń. W 1978 ukazał się w PIW-ie zbiór wierszy awangardowego poety flamandzkiego Paula Snoeka „Biały rewolwer” w tłumaczeniu Andrzeja Dąbrówki. – Ale mój pierwszy duży sukces miał miejsce dopiero w 1980 roku, kiedy to przetłumaczyłem i wydałem zbiór opowiadań Jana Hendrika Frederika Grönloha, znanego pod pseudonimem Nescio, pt. „Pierwsze wzruszenie” o „wiecznych dwudziestolatkach”, jak piszę w dedykacji – młodych ludziach, artystach, studentach, urzędnikach, których losy są splecione z przyrodą i przez nią determinowane. Miałem styczność z tymi opowiadaniami jeszcze w trakcie pierwszego kursu językowego w Holandii i kiedy poznałem autora, zachwyciłem się nim. Po prostu są piękne. Autor, ktoś jak nasz Stachura, zauroczony przyrodą, introwertyczny, neoromantyczny. Tak zresztą nazywał …
Wyświetlono 25% materiału - 1280 słów. Całość materiału zawiera 5121 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się