Patrząc na historię budowania księgozbiorów opisanych w poprzednich numerach „Magazynu”, można stwierdzić, że u Joanny Bator zmieniło się prawie wszystko. I lokal, w którym zamieszkała, i filozofia zbierania. – Wypracowałam zupełnie inny stosunek do rzeczy, włączając w to książki. Nie gromadzę. Wynika to z moich emocji, z sytuacji na świecie. Towarzyszy mi myśl, aby móc się jak najszybciej spakować. Póki co gromadzi mój mąż. Po latach przeprowadzek pięć lat temu osiedli, zdaje się, na stałe. Nowe lokum to usadowiony w zieleni dom w podwarszawskiej Podkowie Leśnej. Przeprowadzka była pretekstem do pozbycia się trzech czwartych księgozbioru. Część mobilna Księgozbiór Joanny Bator znajduje się w jej pisarskim gabinecie i mieści się na jednej półce w niewielkiej, zrobionej na zamówienie komodzie. Obok stoją dwa niewysokie stosiki książek. Przy fotelu – ten do czytania. Obok drugi – do oddania. Księgozbiór ulega metamorfozom. Zmieniły się też źródła pozyskiwania książek. Kiedyś sama się o nie starała, kupowała, wypożyczała. Teraz większość dostaje. Wielu wydawców, prosząc o „namaszczenie” autora, podsyła książki, choćby z prośbą o blurba. – Wizyty w bibliotece ograniczyłam prawie do zera, nie jestem w stanie „przerobić” takich ilości literatury pięknej i faktu, bo te dwa gatunki leżą w zakresie moich zainteresowań. Gabinet jest świetlisty, z dużymi oknami i widokiem na piękny zielony ogród. Pisarka na bieżąco dokonuje selekcji książek. Na wierzchu leży „Pójdę sama” Chisako Wakatake, bestseller z Japonii, książka wyróżniona Nagrodą im. Akutagawy, najbardziej prestiżową nagrodą literacką dla tamtejszych nowych autorów. – To jest książka „na tak”, mimo trudnego początku. Książka o starości i o tym, że starość, a nawet utrata ukochanej osoby mogą być wyzwoleniem, podobnie jak myśl o zbliżającej się śmierci może być piękna. Powieść oszczędna w emocjach. Ta książka ma szczęście – zostanie. Obok stosik „na nie”. Jest też piramida wstydu, książki, które czekają na przeczytanie od dłuższego czasu, ale nie mogą się na ten czas doczekać. Joanna Bator daje każdej książce jednakową szansę. Po lekturze dwudziestu pierwszych stron decyduje się jej los. Na stosiku do oddania znajdują się nie tylko te, które jej się nie podobają, lecz też takie, które docenia i szanuje, ale nie chce z nimi zostać na dłużej. Te trafiają w dobre ręce, zwykle do przyjaciół lub do zaprzyjaźnionych bibliotek. Na stosiku do pozostania widać magazyn „Fraza” – kwartalnik literacko-artystyczny, którego redaktorka naczelna, profesorka Uniwersytetu Rzeszowskiego, Magdalena Rabizo-Birek jest dobrą znajomą Joanny. Pisarka podkreśla, że to jeden z niewielu dobrych magazynów literackich, dlatego należy go hołubić, aby nie podzielił losu innych, które znikają z rynku. Książek w księgozbiorze Bator jest tak niewiele, że można wymienić je wszystkie. Ostańce, które w ciągu ostatnich kilku lat zrobiły na pisarce duże wrażenie. Widać „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Marieke Lucas Rijneveld. – Przytłaczająca, dramatyczna, wstrząsająca. A dalej „Miasto w chmurach” Anthony’ego Doerra. – Doerr opowiada historię marzycieli i „odmieńców”, których łączy starożytna opowieść Aetona, pastuszka pragnącego zostać ptakiem, by dotrzeć do miasta w chmurach. To hołd złożony potędze opowieści. „Doerr opowiada jak homerycki bard: z ogniem, pasją i wielkim talentem, udowadniając raz jeszcze najpiękniejszą prawdę ludzkości – to dzięki książkom stajemy się braćmi i siostrami, niezależnie od wszystkiego, co nas dzieli” – tak właśnie napisałam, polecając na okładce lekturę tej pięknej historii. „Wiosenna noc/Zamek z lodu” Tarjeia Vesaasa – to kolejna pozycja na półce ulubionych książek. Joanna Bator podkreśla, że urzeka ją nowe, wyjątkowo piękne tłumaczenie Marii Gołębiewskiej-Bijak. Książkę czytała wiele lat temu i już wówczas historia ją zauroczyła, teraz doszedł zachwyt nad językiem. Dwie powieści w jednej. Obie opowiadają o dzieciach, które znajdują się na granicy dojrzewania. Obok stoi książka laureata Nagrody Nobla Johna Maxwella Coetzee „Żywoty zwierząt”, zmuszająca do przemyśleń i kształtowania własnych poglądów dotyczących relacji między ludźmi a zwierzętami. Następna, choć już na półce – co jakiś czas okazuje się niezmiernie aktualna – to „Apeirogon”, reportaż literacki, jak podkreśla Bator, genialnego reportera Columa McCanna. Opowieść o Palestyńczyku i Izraelczyku, którzy stracili córki. Jak żyć w obliczu takiej straty, zwracając się ku pojednaniu, a nie zemście? Niezwykle ważna i przywracająca nadzieję. Godną polecenia i zapadającą w pamięć jest też „Dziewczyna z konbini” Sayaki Muraty o Keiko Furukurze, zbliżającej się do czterdziestki pracownicy konbini, czyli japońskiego sklepu ogólnospożywczego. – Wybór tej książki wynika z moich japońskich fascynacji. To powód, że na półce stoi też pozycja „Yūrei. Niesamowite duchy w kulturze japońskiej” Zacka Davissona. Yurei to duchy kierujące się specyficznymi zasadami, najczęściej szukają zemsty lub – przeciwnie – wracają, powodowane miłością. Uzupełnieniem japońskich sympatii są „Zwierzęta w kulturze japońskiej”, praca zbiorowa pod redakcją Yoko Fujii-Karpoluk i Beaty Kubiak Ho-Chi. Książka jest zbiorem referatów powstałych w czasie konferencji zorganizowanej przez Katedrę Japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. – Bardziej potrzebna do pracy niż z powodów fascynacji literackiej. Zamknięciem japońskich zainteresowań jest wywiad rzeka Alana Franka z genialnym tancerzem Atsushim Takenouchim – „Atsushi Takenouchi. Jinen Butoh”. Joanna Bator od dawna podziwia tego performera i jego sztukę. Pisarka podkreśla, że ta półeczka jest „mobilna” i w perspektywie czasu może, a nawet na pewno się zmieni. Część stała Obok gabinetu pisarki kolejny pokój. Duża, przestronna, klasyczna biblioteka, wszystkie ściany zastawione szczelnie wypełnionymi regałami. To królestwo jej męża Krzysztofa Łukasiewicza, pracującego w Instytucie Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Prawie co tydzień przychodzi paczka z nową dostawą zamówionych przez niego książek. – Jego zdolności katalogowania wynikają z bibliotekarskich doświadczeń – zauważa Joanna Bator i dodaje, że choć książki w niej zgromadzone należą do męża, to ma pełną zgodę na korzystanie z tego księgozbioru, co robi regularnie. Krzysztof Łukasiewicz książki zaczął zbierać jeszcze jako student, a jako akademik pracuje już 40 lat. Zawodowo zajmuje się historią myśli o kulturze. Biblioteka składa się głównie z książek fachowych, przeznaczonych do używania w pracy. Kolejne części księgozbioru znajdują się w gabinecie na uczelni, część w domu rodzinnym, a reszta w piwnicy. Wiele też zostało oddanych, sprzedanych czy zdigitalizowanych. Krzysztof Łukasiewicz doskonale zna problem zmniejszania księgozbioru. – Nikt tego nie chce! – mówi z rozgoryczeniem. – Choć miałem książki znakomite, zagraniczne. Nawet biblioteka Instytutu Filozofii UW nie była nimi zainteresowana. – Moja praca to nieustanne czytanie, sprawdzanie, szukanie, doczytywanie, oglądanie – podkreśla Łukasiewicz. – Więc jestem skazany na gromadzenie, zbieranie, by mieć wszystko „pod …